"Doskonalić się można tylko przez pracę i walkę;
działanie posiada samo przez się większą wartość
moralną niż zaniechanie.
Lepiej błądzić nawet niż pozostać biernym"Jan Mosdorf
Rozdział
29
Nierozwiązana
zagadka
Dziesięciu jeźdźców zatrzymało się
kilkadziesiąt metrów od wioski. Jeden z nich ubrany był tylko w mokre spodnie,
reszta była w pełnym rynsztunku, choć i na nich widać było ślady niedawnej
przeprawy przez rzekę. Wzrok każdego z nich był skierowany z pożądaniem na
wioskę i dym unoszący się z kominów domów.
-
Daj mi miecz - rzucił pułkownik do jednego z żołnierzy.
Ten z niechęcią, ale bez marudzenia
oddał oręż dowódcy. Pozostał mu tylko sztylet, nóż myśliwski, łuk i w połowie
wypełniony kołczan ze strzałami. Pułkownik z kolei miał teraz tylko miecz. Swój
oręż stracił podczas przeprawy wraz z kolczugą i górą odzienia.
Żołnierze zebrali się wokół Denisa.
Ten intensywnie myślał jak znaleźć dziewkę i nie wywołać przy tym popłochu
wśród chłopów. Wojsk na pewno nie ma w zabudowaniach, gdyby było już by o tym
wiedzieli. Róża na pewno poinformowałaby zbrojnych Rumlandczyków o powrocie do
kraju zbiegłego z księciem Filipem banity.
-
Co robimy? - spytał jeden z Ordyńców.
-
Chat jest kilkanaście, nas dziesięcioro - stwierdził van Nicolescu - parami
będziemy sprawdzać chaty. Jedna para będzie się rozglądać czy żadna nastolatka
nie ucieka na wschód albo południe. Tumuk idziesz ze mną!
Rozkazy wydane. Wszystko gotowe, a
przynajmniej powinno być. Ze wschodu zerwał się wiatr. Denis momentalnie
poczuł, że z tej wyprawy nie wróci z niczym. W najgorszym razie wróci z grypą,
o ile w ogóle wróci - dodał głos gdzieś wewnątrz jego umysłu.
-
Do roboty! - syknął i ruszyli pierwsza dwójka ruszyła kłusem do wioski.
Jechali parami. W miarę równych
odstępach. Chwila odpoczynku okazała się zbawienna dla ich koni, które teraz
były w stanie jechać równym tempem. Do celu było niedaleko, więc konie
wytrzymały szaleńcze tempo.
Denis z Tumukiem zatrzymali się
przed pierwszą chatą. Ostatni rzut oka w stronę dwójki mającej pilnować
przestrzeni między domami, która wskazywała, że jak narazie wszystko idzie
zgodnie z na szybko wymyślonym planem. Obaj żołnierze zeskoczyli z konia i
podeszli do drzwi. Przez szczelinę między drzwiami, a ziemią prześwitywało
światło z płonącej wewnątrz świecy, a więc ktoś na pewno im otworzy.
Tumuk zapukał donośnie. Denis nie
wierzył, że młoda Orynka mogła ukryć się w pierwszej chacie, w której będą jej
szukać, ale ostatecznie Namada była w szoku i z pewnością zaczęła panikować.
Człowiek - zwłaszcza młody - może popełnić wiele głupstw będąc w takim stanie.
Nim pułkownik skończył się nad tym głowić drzwi zostały otwarte.
W progu stał mężczyzna liczący sobie
około pięćdziesięciu lat. Miał zmierzwione, siwe włosy i zakola. Twarz pokryta
była kilkoma bliznami i zmarszczkami. Rzut oka na jego ręce wystarczył aby
stwierdzić, że całe swoje życie poświęca na pracę w polu. Ktoś taki nie byłby w
stanie okłamać doświadczonego żołnierza, będącego w dodatku szlachcicem.
-
Czego? - warknął nieuprzejmie chłop.
-
Może grzeczniej - obruszył się Tumuk.
-
Szukamy dziewczyny - odpowiedział Denis nie zważając na kamrata.
-
Kurew tu nie ma.
-
Nie o taką dziewkę nam chodzi - odparł pułkownik podnosząc wyżej miecz.
Pas Denisa pływał gdzieś
w rzece, w związku z czym przez cały czas musiał nieść pożyczony miecz w
dłoniach. Palce zaczynały mu od tego strasznie drętwieć. Żałował, że nie
zażyczył sobie również i pochwy do miecza albo i całego nowego pasa.
-
Nie gróź mi bezuchy, bo pożałujesz! - ryknął chłop.
-
Stachu co się dzieje? - z głębi izby dobiegł kobiecy głos.
Denis postanowił to wykorzystać.
Uderzył rękojeścią gospodarza i wskoczył do środka nim ten zdążył osunąć się na
podłogę. Za nim wpadł Tumuk, który pozostawił chyba jeszcze drugi siniak na
głowie nieprzytomnego już chłopa. Wewnątrz był straszny bałagan. Ubrania i
słoma walały się po podłodze. W łóżku leżał przykryta pierzyną kobieta, która z
twarzy wygląda na o kilka lat młodszą niż jej mąż. Denisowi ten fakt wydał się
interesujący, gdyż wszystko wskazywało na to, że małżeństwo nie ma dzieci - a
przynajmniej nie mieszkały z nimi. Chłopka miała długie blond włosy, chociaż
gdzieś w głębi tej blond burzy pewnie znajdowały się już siwawe kosmyki. Mimo
to Denis nie zważając na nic zdarł z niej pierzynę i stwierdził:
-
Tu jej nie ma.
Zobaczył przy tym, że kobieta śpi
ubrana tylko w lnianą koszulę. Z tego też powodu przez kilka sekund mógł
popatrzeć się na jej łono. Jak na ten wiek wyglądało całkiem zachęcająco.
Widocznie gospodarz spędzał w polu jeszcze więcej czasu, ponieważ wzgórek jego
żony wyglądał niemal na nieużywany, jeśli wziąć poprawkę na jej wiek. Do głowy
Denisa wpadł szatański pomysł.
-
Tumuk przepytaj no gospodarza- polecił podwładnemu - ja w tym czasie się trochę
rozgrzeje - dodał uśmiechając się obrzydliwie.
Kobieta widocznie nie wiedziała co
oficer miał na myśli, gdyż uśmiechnęła się nieznacznie i spróbowała naciągnąć
na siebie pierzynę, pytając przy tym:
-
Co panów oficerów na wieś sprowadza?
Denis usiadł na łóżku tuż obok niej.
Pozwolił jej nawet naciągnąć na siebie trochę pierzynę. Postanowił nie
odpowiedzieć od razu. Spojrzał kobiecie w oczy. Nie było w nich strachu,
zamiast niego coś jakby ciekawość.
-
Jak ci na imię?
-
Jagna panie - odpowiedziała.
-
Jagno moja droga - rzekł szarmancko Denis, kładąc przy tym dłoń na sznurku
swoich mokrych spodni - na wieś sprowadzasz mnie tylko i wyłącznie ty.
Poliki chłopki spłonęły rumieńcem,
niczym u młodej dziewki, która pierwszy raz jest podrywana przez chłopaka. Van
Nicolescu w tym czasie pozbawił się spodni i przywarł do niej ustami. Ku jego
zdziwieniu Jagna ochoczo oddawała pocałunki. Całując się z nią Denis doszedł do
dwóch wniosków, z których jeden na pewno musiał być prawdziwy. Albo Jagna nigdy
w życiu nie miała za kochanka kogoś z wyższych sfer albo była tak
niedopieszczona przez swojego męża, że szukała tylko sposobności do skoku w
bok, a że wioska była mała i każdy tu każdego znał, to z radością oddała się
przybyszowi z nieznanych stron.
Denis nie wiedział ile czasu się
całowali. Miał pewność, że trwało to dobre kilka minut, a może i dłużej - tak
przynajmniej się u wydawało. Nim ich usta się rozłączyły jedna dłoń kobiety
spoczęła na jego męskości, a drugą rozpinała sobie koszulę. Denis musiał
przyznać, że chłopka wiedziała czego chce. Chwilę później jej jęki i inne
odgłosy rozkoszy musiały wywołać furię małżonka, gdyż zza ściany dało się
słychać jakieś wołanie i odgłosy ciosów zadawane przez Tumuka.
Kiedy skończyli Denis grzał się
jeszcze przez chwilę w ciepłym łożu, pod pierzyną, wtulony w ciało swojej
wiejskiej kochanki. Zaczął się zastanawiać czemu przez te wszystkie lata
samotności w Twierdzy Dzikie Pola nie spróbował nigdy znaleźć pocieszenia w
ramionach którejś wieśniaczki z pobliskich wiosek.
Kiedy wreszcie przemógł się w sobie
żeby wstać, kobieta uniemożliwiła mu to. Wymogła na nim aby położył się na
plecach i położyła swoje piersi na jego klatce piersiowej. W ślad za nimi
reszta jej ciała przygwoździła go do łóżka. Zatopiła wargi w jego ustach, a jej
strategiczny punkt zaczął ocierać się o jego męskość. Nie minęła chwila, a
Denis przeżył swój drugi raz z Jagną. Tym razem, jednak poczuł się bardzo
zmęczony. Wiedział, że tego dnia nie będzie już w stanie kontynuować poszukiwań
młodej Namady. Przez jego głowę przeleciała nawet myśl, że kobieta robi to
specjalnie aby uniemożliwić mu poszukiwania dziewczyny.
-
Wstań - powiedział do obcej kobiety, która właśnie przytulała się mu do klaty -
albo nie wracaj do łóżka.
-
Jaśnie pan ma ochotę na jeszcze? - zapytała niedowierzając, ale wyglądając przy
tym wciąż bardzo seksownie jak na swój wiek.
-
Chwilowo mam inne rzeczy do roboty - warknął, zerwał z podłogi koszulę zrzuconą
tam wcześniej przez Jagnę i poprosił ją o jakieś portki. Ubrawszy je wyszedł
przed dom. Poprosił jeszcze miłą kobietą, aby poczekała tu na niego, obiecując
jej coś w zamian.
Przed chatą Tumuk stał obok leżącego
na ziemi zakrwawionego męża Jagny. Ordyniec popatrzył z wyrzutem na dowódcę,
ale nic nie powiedział.
-
Co z nim? - spytał Denis.
Żołnierz w odpowiedzi wzruszył
ramionami.
-
Zabij i wyrzuć zwłoki do lasu - rozkazał i poszedł dalej.
Od kolejnych swoich żołnierzy
dowiedział się, że nie znaleźli dziewczyny w wiosce. Rozkazał wtedy sprowadzić
wszystkich mieszkańców przed najwyższe zabudowanie - wyjątkiem była Jagna.
Ordyńcy sprowadzili przed wskazany
budynek kilkadziesiąt osób. Denis przyjrzał się im bacznie. Było tam kilku
starców. Kilkoro dzieci, jedna matka z niemowlęciem. Mężczyzn zdolnych do
ciężkiej pracy w polu było również tylko kilku. Stare baby zrzędziły coś pod
nosem - nie przypadły pułkownikowi do gustu. Gestem wezwał do siebie dwójkę
najlepszych łuczników i polecił im związać ręce staruchom, a potem je zabić.
Ordyńcy wyprowadzili z tłumu osiem kobiet - Denis liczył kiedy je wyprowadzano.
Na skraju wioski mieli je zabić. Po ich wyjściu zostało ponad 10 kobiet, które
nadawały się jeszcze do rodzenia dzieci - nie licząc matki niemowlaka.
Wspomnianą matkę oraz wszystkie dzieci rozkazał wyprowadzić do jej chaty wraz
ze starcami. Mężczyzn w wieku zbliżonym do niego i młodszych rozkazał zabijać
dwójkami. Krwawa robota trwać miała do późnych godzin nocnych.
Mimo tak okrutnych metod nie
dowiedział się nic w sprawie ucieczki Róży. Jedna z zrozpaczonych kobiet, które
właśnie zostały wdowami wyjawiła mu fakt, że połowa mieszkańców wioski
pojechała wczoraj do miasteczek i właściciela wsi, gdyż ich zapasy zaczynały
się kończyć, a do zbiorów jeszcze daleko.
Zmęczony Denis wrócił do chaty
owdowiałej tego dnia - przez jego rozkaz - Jagny i zasnął kiedy tylko ułożył
się w jej ciepłych ramionach. Obudził się wczesnym rankiem. Zapewne spałby
jeszcze dłużej, gdyby nie bardzo głośne pukanie do drzwi. Już zaczynał się bać,
że to wojska rumlandzkie, lecz kiedy otworzył drzwi, stał w nich Tumuk.
-
Pułkowniku żołnierze są zmęczeni - oświadczył przełożonemu - czy mogą sobie
pouważywać jak pan? - spytał nie zważając na to, że Jagna może ich słyszeć.
-
Gdzie umieściliście te kobiety, które jeszcze miesiączkują? - odpowiedział
pytaniem na pytanie van Nicolescu.
-
Tam gdzie była zbiórka chłopów. W tym dużym budynku.
-
Dobra - powiedział Denis - macie tam jedenaście kobiet. Na tych możecie
poużywać ile chcecie, ale reszta ma być nietknięta. Jasne?
-
Jasne panie pułkowniku! - odpowiedział Tumuk i odszedł zadowolony.
Denis wrócił do swojej wiejskiej
kochanki. Ta właśnie uszykowała mu na śniadanie kilka pajd chleba ze smalcem.
Zjadł je ochoczo i zaczął się zastanawiać co zrobić dalej. W między czasie
ubrał się ponownie w koszulę, w której spała Jagna, kiedy jego ludzie wjechali
do wioski oraz w spodnie jej zmarłego męża. Ona sama ubrała się w odświętną
spódnicę oraz jedyną koszulę z dekoltem jaką miała. Przez cały ranek chodziła
kręcąc swoim tyłkiem i nęcąc oficera. Ten nie miał już, jednak żadnej chęci na
takie zabawy. I tak stracił tu już z nią wystarczająco dużo czasu.
-
Zabieram ci te ciuchy - oświadczył jej dobitnie, po czym zebrał się i wyszedł
przed chatę.
Jego ludzie również uwinęli się już
chyba z chłopkami, gdyż tu i tam widać było Ordyńców spacerujących wesoło po wsi
tudzież okładających witkami tych chłopów, którzy nie stracili wczoraj swojego
życia.
-
Zbiórka! - ryknął w ich stronę van Nicolescu - Oddział zbiórka! - powtórzył
jeszcze głośniej - Zbiórka! Zbiórka! Zbiórka! - wrzeszczał jak opętany.
Po chwili wszyscy jego ludzie byli
już gotowi do dalszej drogi. Nie miał pojęcia gdzie powinien się udać, ale
wszystko było lepsze niż tkwienie w tej wiosce zapomnianej przez wszystkich
bogów. Przed wyjazdem kilku Ordyńców obrzuciło część domostw płonącymi
gałęziami. Będąc za rogatkami, słyszeli za sobą wesoły trzask płomieni.
-
Gdzie ona może być? - spytał Tumuk, który ponownie jechał z dowódcą.
-
Nie wiem - wyznał szczerze Denis - może być w lesie, w innej wiosce, mogła
przekroczyć ponownie rzekę w nocy. Szukamy wiatru w polu.
Słyszący to Ordyńcy zasmucili się
okrutnie. Mimowolnie dały o sobie znać ich nieco dzikie upodobania. Jeden z
jeźdźców zaproponował splądrowanie kolejnej wioski, inny rzucił pomysł aby
powrócić do dopiero co opuszczonej wioski i bawić tam aż do kolejnej pogłoski o
tym gdzie przebywa Róża. Ten ostatni pomysł zainteresował pułkownika.
Co prawda jeszcze rano odczuwał
zawstydzenie z powodu zdradzenia żony. Jeszcze bardziej w zakłopotanie wprawiał
go fakt, że do wiejskiej piękności zaczynał czuć coś więcej niż tylko
pożądanie, którego tak długo nie potrafił w sobie wzbudzić wobec żony. Sytuację
komplikowała ciąża Anny. Jego małżeństwo z kobietą znaną kiedyś jako Rozwarta
Dama było w ostatnich tygodniach jedynym spoiwem wątpliwej jakości sojuszu
między księciem Filipem, a będącym namiestnikiem największego miasta na północy
Rumlandii ojcem Anny. Przymierze, którego ostrze wymierzone było w nowego króla
Marca I, powinno się ustabilizować po narodzinach potomka pani pochodzącej z
rodu van Nordescu i Denisa. Mimo to ten ostatni zaczynał czuć się znużony
beznadziejną walką o przywrócenie Filipa na tron. W zasadzie wszystkie akcje
skierowane przeciw nowej władzy kończyły się albo całkowitą klęską albo
połowicznym sukcesem. Z tego też powodu jeszcze w nocy Denis rozważał czy nie
porzucić żony, nienarodzonego dziecka oraz księcia Filipa i w ramionach
wieśniaczki Jagny wieść spokojne życie, na uboczu kraju. Potem, jednak naszły
go wątpliwości. Przygaszony honor zaczął dawać o sobie znać. Dziecko powinno
mieć ojca! Między innymi dlatego Denis zdecydował się opuścić rumlandzką wioskę
i ruszyć dalej na wschód. Teraz zaczynał tego żałować i walczyć z samym sobą.
-
Co zrobimy panie pułkowniku? - spytał Hasan.
-
Nie wiem - odparł zrezygnowany Denis. - Zróbmy sobie postój w pierwszej lepszej
wiosce i zastanówmy się nad tym.
Ruszyli, więc spokojnym tempem na
wschód. Mijali po drodze pokrywające się świeżymi, intensywnie zielonymi liśćmi
drzewa. Na polach uwijali się w pocie czoła chłopi, nieświadomi tego co
spotkało ich pobratymców w wiosce nie wiele dalej na zachód. Wieśniacy
sprawiali wrażenie jakby wcale nie obchodziła ich obecność sąsiadów zza rzeki
Jesionki, ale van Nicolescu doskonale wiedział, że to tylko pozory. Z lat
swoich rządów w Twierdzy Dzikie Pola zapamiętał, że chłopi w nadgranicznych
wsiach potrafią wspaniale maskować swój strach, lecz żyją w ciągłej czujności w
obawie przed najazdem Ordyńców na zachodzie lub bestii z Czarnolasu na
wschodzie kraju.
Dojechali wreszcie do jakiejś
nieznanej z nazwy wsi. Jej centralnym punktem była świątyni ku czci boga ognia.
Był to dość niecodzienny widok, gdyż chłopi częściej modlili się do bóstwa
mogącego dopomóc im w żniwach. Denis zbagatelizował ten widok. Wokół miejsca
kultu znajdowały się spichlerz na czas klęski urodzaju lub wojny, budynek
wiejskiej spółdzielni, które działały tylko w niewielkiej liczbie wiosek,
większa od pozostałych chata sołtysa oraz jedyny - poza świątynią - budynek nie
będący z drewna. Była to mała strażnica, która została częściowo wykonana z
kamienia, a częściowo z cegieł. Dopiero ten widok zaniepokoił szlachcica. Nad
strażnicą wisiały bowiem chorągwie z herbami państwa, skrzyżowane miecze na fioletowym
tyle - herb rodu van Abramescu - oraz szary wilk w koronie na jasnoczerwonym
tyle - herb rodu panującego aktualnie monarchy. O ile chorągiew państwowa była
czymś naturalnym na budynku służącym armii, tak herb rodu van Wolfescu był
bardzo niepokojącym znakiem. Ród ten miał swoją siedzibę bowiem na odległym
południu, w mieście Stepdam - skąd też z resztą pochodził Marc. Flaga
zwiastowała, że w wiosce przebywa ktoś reprezentujący rodzinę króla albo, że
jest ona pod komisarycznym zarządem kogoś lojalnego władcy. Było to z resztą
usprawiedliwione zachowanie podczas wojny generała Dana, głowy rodu van
Abramescu, który do końca trwał przy księciu Filipie i jego zmarłych braciach.
Podobno generał miał pozostać wierny wygnańcowi aż do dziś, lecz jak zachowa
się jego krewniak na włościach było jedną wielką niewiadomą. Tych wszystkich
niewiadomych było według Denisa zbyt dużo, aby tu pozostać.
-
Jedziemy dalej! - rzucił przez ramię do swoich Ordyńców.
Ci protestowali przez chwilę, ale w
końcu wykonali rozkaz swojego tymczasowego dowódcy. Ich niezadowolenie było
kolejnym powodem do niepokoju Denisa. Do tej pory nie wątpił w lojalność
poddanych chana Tuhaja, ale wobec braku sukcesów i zgubienia tropu Róży, nie
mógł być już niczego pewny.
Pogrążony w wątpliwościach i smutku
Denis opuścił na przedzie swojej gromadki wieś. Zanurzony we własnych myślach
nie zauważył jak strażnicę opuszcza mały ptaszek, do którego nóżki przyczepiono
zalakowaną kopertę z listem...