poniedziałek, 10 listopada 2014

19. Szpiegowski pojedynek

"Skutki gniewu są dużo poważniejsze od jego przyczyn."
Marek Aureliusz
 


Rozdział 19
Szpiegowski pojedynek

            Od czasu spotkania z podwójną agentką Namadą, Len uważnie się przyglądał ludziom w otoczeniu króla. Dotyczyło to zwłaszcza ułaskawionego niedawno temu przez Marca generała van Ambramescu. Niestety jak do tej pory Len nie miał żadnych dowodów na jego zdradę albo chociaż poszlak dzięki, którym mógł by je zdobyć. Wobec tego przerzucił swoje podejrzenia na inne osoby. Przyglądał się szefowi wywiadu oraz ludziom, którzy byli w opozycji wobec władcy podczas Konwentu Seniorów wielkich rodów Rumlandii. Im również nie mógł nic zarzucić, czego dotychczas każda z postronnych osób by o nich nie wiedziała. Szukania spisku stawało się powoli jego manią.

            Faktem jest, że Len miał powody by zacząć świrować. Prawie co noc ktoś tłukł w jego drzwi. Zdarzało się to nawet wtedy, kiedy Len stał tuż za nimi i otwierał je, kiedy rozległ się hałas. Problem został rozwiązany dopiero wtedy, gdy rozkazał swoim ludziom pełnić wartę pod drzwiami przez całą noc. Od dość dawna czuł się obserwowany. Przez kogo dokładnie? Nie wiedział. Linescu nie potrafił znaleźć podglądaczy, mimo że co jakiś czas próbowali z Lenem zmusić intruzów do ujawnienia się. Kolejną nie dającą mu spokoju sprawą był list z pogróżkami do jego ukochanej. Dwa dni przed spotkaniem z Ayumi, Natka otrzymała list, a raczej znalazła go wetkniętego pod drzwi do pokoju. W jego treści nie było żadnych wskazówek kto mógł go wysłać, zamiast tego same bluzgi i groźby. Kobieta po przeczytaniu go chodziła smutna i przybita przez kilka godzin nim wreszcie wyjawiła ukochanemu co ją trapi. Len wpadł w szał, kiedy o tym usłyszał, a kiedy przeczytał list osobiście było jeszcze gorzej. Wybiegł z pokoju i zarządził sparing z pięcioma podwładnymi naraz. Żołnierze byli bez szans wobec furii dowódcy, którego początkowo zlekceważyli widząc swoją przewagę liczebną. Otrzymali porządne lania, a jeden z nich trafił na jakiś czas pod opiekę medyka.

            Jesień pogorszyła jeszcze bardziej humor kapitana. Stał się małomówny i drażliwy, bardzo łatwo i szybko wpadał w gniew. Wtedy tylko jedna osoba miała szansę go uspokoić. Natasza zawsze działała na niego kojąco. Wyciszała nerwy i studziła emocje. Przy niej stawał się impulsywny tylko wtedy, kiedy był podniecony. Odkąd musiał "walczyć z wiatrem" - jak to nazywał Linescu - Natasza często chcąc, nie chcąc musiała iść do łóżka ze swoim ukochanym, gdyż zdarzały się sytuację, że inaczej nie udałoby się jej go zneutralizować.

            Z tych wszystkich powodów Len zaniedbał swoją "lepszą połówkę" - jak nazwał kiedyś brunetkę w rozmowie z Ayumi. Powoli dochodziło do niego, że złapanie nieuchwytnego wroga nie może stać się jego jedynym zajęciem. Mimo frustracji jaką to u niego wywoływało musiał zwolnić poszukiwanie wroga, który wciąż się nie ujawnił - mimo iż Len miał kilka podejrzeń kim może być. Od wczoraj starał się wyciszyć i wrócić do normalnego życia, jakie czekało go po zakończeniu działań wojennych.

            Na dzień dzisiejszy zaplanował kilka atrakcji, ale największą miało być to, że wziął urlop na kilka dni i zamierzał ten czas w całości poświęcić Natce.

- Kiepsko wyglądasz, faktycznie przyda ci się kilka dni wolnego - rzekł mu Marc, kiedy poprosił go o urlop.
- Postaram się dowiedzieć czego o wie pan kapitan czym przez ten czas - powiedział mu z kolei Linescu, kiedy dowiedział się, że będzie dowodził chorągwią przez bliżej nieokreślony czas.

            Nim rozpocznie urlop czeka go jeszcze jedna rozmowa. I jak sądził, to właśnie ta będzie najtrudniejszą jaką przyjdzie mu stoczyć do chwili, aż zdecyduje się o wszystkim co dzieje się wokół opowiedzieć Nataszy.

            Umówił się w samo południe w parku na rozmowę z Ayumi. Len nie obawiał się bynajmniej konwersacji z siostrą podwładnej, ale tego co zaplanował i co musi jej powiedzieć. Liczył też, że Ordynka dowiedziała się czegoś co pomoże mu rozpracować cichych oprawców. Siedział właśnie na tej samej ławce co podczas poprzedniej rozmowy z Namadą, kiedy przeszedł obok niego tajemniczy mężczyzna, ubrany w czarny płaszcz i kapelusz o takim samym kolorze. Tao nie zwrócił uwagi na twarz mężczyzny, zbyt bardzo był pochłonięty swoimi myślami, ale mógłby przysiąc, że obcy uważnie się mu przyglądał.

- Dziwne - rzekł sam do siebie.
- Co jest dziwne? - rozległ się głos Ayumi - hej kapitanie - przywitała go nim zdążył odpowiedzieć.

            Podniósł na nią wzrok. Ordynka wyglądała równie ujmująco co wtedy, kiedy nie wpadła wraz z siostrą w żałobę po skrytobójczo zamordowanej rodzinie. Ubrana była w ciemnobrązowy płaszcz, a pod nim z pewnością miała coś co sięgało jej nie dalej niż do kolan. Len skonkludował to, kiedy dostrzegł, że widzi nagie nagi kobiety od kolan aż do butów.

- Widzę, że ogoliłaś nogi - wypalił na przywitanie.
- No wiesz... - obruszyła się Ayumi.
- Co tak u Akiko?
- Powinieneś wiedzieć jesteś jej dowódcą.

            Len spojrzał na nią jak na idiotkę, a ona spojrzała w ten sam sposób na niego. Po ułamku sekundy kobieta roześmiała się, lecz złotooki nie widział ku temu powodu.

- Akiko ma się dobrze, chociaż dziwi się co się dzieje z jej ulubionym oficerem - kontynuowała Namada - może powinieneś ją też wtajemniczyć? - zasugerowała mrugając porozumiewawczo okiem.
- Nie mów mi co powinienem robić - warknął - siadaj - wskazał na miejsce obok siebie.

            Ordynka usiadła na wskazanym jej miejscu. Zdała już sobie sprawę, że Tao jeszcze nie wrócił do takiego stanu emocjonalnego, kiedy można sobie z niego żartować albo zwyczajnie udzielać mu dobrych rad.

- Siedzę - oznajmiła chłopakowi.
- Widzę.
- I co teraz?

            Źrenice oczu Lena zaczęły się niebezpiecznie zwężać, a czub jego włosów jakby urósł. Zacisnął pięści tak mocno, że paznokciami przebił sobie skórę na dłoniach, ale to nie był problem. Nawet nie czuł bólu, był zresztą na niego bardzo odporny. Miał zamiar przez chwilę rzucić się na kobietę i w tłuc jej... rozum do głowy, ale nie zrobił tego. Oprzytomniał kiedy Ayumi wycierała mu chusteczką krew z rąk. Nic nie powiedział. Tego dnia nikt nie mógł liczyć na jego wdzięczność.

- Jon zaczyna się irytować, że jeszcze nie uciekłeś - powiedziała Namada, chcąc przerwać niezręczną ciszę.
- I dobrze - syknął Tao - niech skurwysyn pocierpi.
- Wiesz już kiedy to zrobisz?
- Mniej więcej - odparł.

            Nagle stało się o wiele zimniej, a Słońce zaszło za chmury. Były to ciężkie burzowe chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego. Raptem zawiał silny wiatr z południa. Korony drzew zawirowały, a kolorowe liście z ich gałęzi pospadały natychmiastowo na trawę. Len już wiedział, że większość jego planów względem ukochanej wzięła w łeb. Rozwścieczyło go to jeszcze bardziej. Na szczęście zdaje się, że Ayumi to dostrzegła, bo nie próbowała się już z nim przekomarzać więcej tego dnia.

- To kiedy?
- Czy on wie, że mam urlop?
- Zdaje się, że nie - powiedziała kobieta po chwili zawahania - w każdym razie jeszcze na pewno nie wie, ale możliwe, że się dowie albo już się dowiedział. Nie tylko ja mam cię rozpracowywać.
- To dobrze.
- Co dobrze? - zdziwiła się Ayumi.
- Wszystko co powiedziałaś jest dobre dla sprawy.
- Twojej sprawy? - spytała, a on skinął głową na potwierdzenie tych słów.
- Nie rozumiem tej waszej prywatnej wojenki.
- Brał się za Natkę - wypalił Len.
- Oboje dobrze wiemy, że gdyby tylko o to chodziło, to rozwiązał byś to inaczej.

            Len spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie sądził, że Ayumi tak łatwo rozpracuje jego sposób myślenia. Może, jednak mógłby powiedzieć jej całą prawdę?

- To jak myślisz po co to robię?
- Nie mam pojęcia, ale wiem, że jeśli on odkryje, że pozorujesz tylko swoją dezercję to będę spalona, a on ośmieszony - wyjaśniła Namada.
- Może właśnie to jest celem.
- Ośmieszenie? Daj spokój Len - żachnęła się ex agentka wywiadu Ordy - ośmieszenie szefa wywiadu może być środkiem, ale nie celem. No chyba, że zrobił już coś... czego nie możesz mu odpuścić, a nie jesteś w stanie go zabić...
- Co ty sugerujesz? - zjeżył się złotooki.

            Ayumi zdała sobie sprawę, że posunęła się odrobinę zbyt daleko. Odsunęła się odrobinę od Lena i spojrzała na niego od stóp do głów. Miecz Błyskawicy jak zawsze tkwił złożony i wbity za pas, gotowy w każdej chwili do użycia.

- Nic - zapewniła spokojnie - przepraszam.

            Zapadło krótkotrwałe i pełne napięcia milczenie.

- Rozegramy to jeszcze inaczej - stwierdził Tao - nic mu nie mów. Graj swoją rolę, a ja zacznę swoją. Pod koniec mojego urlopu odbędzie się ewakuacja.
- Ewakuacja?
- Przecież nie ucieczka.

            Ayumi roześmiała się głośno słysząc taką odpowiedź. Nie spodziewała się, że Len zakończy ich rozmowę w sposób, którego nie powstydziłby się kapitan Tao, którego znała nim rozpętało się zamieszanie z "niewidzialnymi wrogami".

- Żegnaj - powiedziała na do widzenia - i Len... powodzenia! - dokończyła z uśmiechem.
- Tobie też - odparł na odchodne i pomachał sztywno kobiecie dłonią.

            Len oddalał się w pośpiechu. Stracił tu już i tak zbyt wiele czasu, który mógł wykorzystać z Nataszą. Na moment całkowicie odpłynął od wydarzeń ostatnich tygodni. Pogrążył się w rozmyśleniach co porabia jego ukochana i jak spędza czas. Czy oczekuje na niego czy może zajmuje się swoimi codziennymi sprawami. Z drugiej strony Len nie wiedział co składa się na codzienne obowiązki jego partnerki.

- Witaj Tao - jego myślenie przerwał nieprzyjemny dla ucha Lena męski głos.
- Czołem poruczniku - odrzekł złotooki, a jego rozwiane włosy zdawały się mówić, że prędkość wiatru gwałtownie wzrosła.

            Drogę Lenowi zastąpił Jon van Ionescu we własnej osobie. Ubrany był w ciemnoniebieski płaszcz, podszyty owczą wełną. Tao zwrócił uwagę na twarz szefa wywiadu. Jon miał na niej ślady po licznych zadrapaniach i jedną dość głęboką ranę, którą mógł otrzymać nie dawniej jak dwa dni temu.

- Nie w pracy? - spytał kapitana Tao.
- Nie - odparł stanowczo złotooki - nowe ozdoby? - zapytał wskazując na twarz porucznika.
- Nie - odpowiedział zmieszany Jon i odszedł.

            Len odetchnął z ulgą. Spięcie z van Ionescu było jedną z ostatnich rzeczy jakie w tej chwili potrzebował. Rozmowa była krótka, więc nie mógł się zdenerwować, a co ważniejsze zdawało się, iż wyszedł z wymiany uprzejmości zwycięsko.

- Pozdrów Natkę! - rozległ się za nim głos porucznika.

            "A było tak blisko" - pomyślał Len. Tym okrzykiem porucznik przelał czarę goryczy. Len, jednak wpadł w furię. Nie minęło nawet dwóch sekund, a Miecz Błyskawicy znajdował się w jego prawej dłoni. Kapitan szedł sprężystym, miękkim krokiem w stronę rywala. Ten nie próżnował. Nie wiedzieć skąd, dobył tarczę i szeroki - chociaż krótszy niż oręż Lena - miecz. Tao przyspieszył. Jon zrobił dwa kroki w przód, zaparł się na nogach i oczekiwał.

            W tym czasie Len już niemal biegł. W między czasie pozbył się peleryny. Teraz już nic nie będzie ograniczać jego ruchów - tym gorzej dla przeciwnika. Złotooki pędził sprintem i będąc kilka kroków od celu, wybił się co sił w górę. Wziął zamach z nad głowy i ciął. Jon spodziewając się tego ataku, w porę osłonił się tarczą. Rozległ się głośny trzask i w dębowej tarczy pojawił się pierwszy ślad po ataku Lena.

            Nie czekając na reakcję wroga, Tao wykonał kilka kolejnych ataków od obu boków. Wszystkie zostały odparte przez van Ionescu za pomocą tarczy bądź miecza. Len wściekał się coraz bardziej. Wziął potężny zamach znad lewego ramienia i uderzył na tyle mocno, na ile pozwalały mu siły. Jon znów zasłonił się tarczą, lecz atak był tak silny, że wokół posypały się drzazgi, kiedy miecz huknął o dębinę. Lena odrzuciło kilka kroków do tyłu po tym ataku - tam samo było zresztą z jego rywalem.

- Starzejesz sie Tao - zakpił Jon.

            Len uznał, że wróg chce go rozproszyć. Poza tym w jego mniemaniu porucznik nie był godzien, aby strzępić sobie na niego język. Był skoncentrowany i wściekły. Źrenice już dawno zwęziły mu się niebotycznie. Istniał tylko on i jego przeciwnik. Miecz stał się nie tylko przedłużeniem ręki, ale jej częścią. Mimo to nie trafił jeszcze ani raz Jona.

            Wykorzystując chwilową przerwę Lena w atakach, van Ionescu ruszył w jego stronę. Tym razem do on atakował. Ciął mieczem z góry, dołu, lewej, potem znowu z góry i z prawej. Wszystkie ataki zostały sparowane przez Lena. Kapitan w odpowiedzi wyprowadził kontrę. Lekkim atakiem odciął kawał rękawa z płaszcza Jona. Szef wywiadu przeraził się.

            Obaj panowie zaatakowali równocześnie. Miecz zazgrzytał o miecz. Potem miecz o tarczę i znów miecz o miecz. W pobliżu dało się słyszeć tupot biegnących ludzi i ich głosy. Tao nie zwracał na to uwagi - był zbyt zajęty przeciwnikiem. Porucznik van Ionescu co raz spoglądał w bok. Len wykorzystywał te ułamki sekund i ciął zwykle wtedy wściekle mieczem. Na szczęście dla porucznika, chroniła go zwykle wtedy tarcza. Wkrótce, jednak była już tak porąbana, że nie nadawała się do obrony życia oficera. Jon odrzucił ją na bok zręcznym ruchem.

- Teraz mamy równe szanse, nie musisz dziękować - zakpił van Ionescu.

            Len po raz kolejny nic nie odpowiedział, tylko zaatakował z całych sił i z całą furią jaka w nim drzemała. Potężnego cięcia nie udało się sparować paradzie porucznika Jona, którego aż odrzuciło do tyłu - co uratowało mu życie. Ostrze zagłębiło się nieznacznie w brzuchu pana van Ionescu. Krew pociekła niemal natychmiast.

            Len podziwiał przez kilka sekund swoje dzieło w milczeniu. To był koniec wygrał tą walkę i wiedział o tym zarówno dobrze on jak i jego oponent. Po ostatnim ataku uspokoił się niemal zupełnie. Gdzieś z dali usłyszał tupot ludzkich kroków.

- Aresztować go! - krzyknął ktoś z tyłu.
- Którego?
- Przecież to nasz kapitan! - ryknął Linescu.

            Len obrócił się zaciekawiony kto też będzie decydował o tym czy jest przestępcą czy nie. W jego stronę biegło trzech nie znanych mu halabardników i pięcioro jego ludzi. Linescu przewodził całej grupie. Tao zrobił kilka kroków w jego stronę.

- Zabierzcie go do medyka - rozkazał.

            Linescu zatrzymał się jak wryty, a za nim jego podwładni. Spojrzał niepewnie na swojego kapitana, a ten skinął głową. Linescu mimo, że ciągle zaskoczony powtórzył do żołnierzy chorągwi S.O.L.A.R.

- Słyszeliście kapitana! Zabrać tamtego do medyka! - rozkazywał - wy dwaj! - wskazał na dwójkę halabardników - spieprzać mi stąd!
- A ja? - spytał trzeci ze strażników.
- Posprzątaj tu!

            Linescu spojrzał na swojego wodza w oczekiwaniu co dalej. Len nie chciał rozmawiać o tym co tu zaszło - zwłaszcza z mężczyzną. Uścisnął dłoń porucznikowi i odszedł w milczeniu. Starszy żołnierz nawet nie próbował już dopytywać co zaszło w parku, gdyż wiedział że jest to pytanie -w najlepszym wypadku - retoryczne.

            Tao szedł już w tym czasie szybkim krokiem do swojego pokoju. Nie myślał o pojedynku, jaki niedawno stoczył. Jego myśli pogrążone już były w słodkim uśmiechu Nataszki, który za chwilę znów będzie mógł podziwiać... Migiem znalazł się pod drzwiami, które otworzył zamaszystym ruchem.

- Cześć piękna - rzucił na przywitanie.
- Hej skarbie - odparła brunetka - a ty nie w pracy? - zapytała zamykając książkę, którą aktualnie czytała.
- Mam trochę wolnego - odparł niepewnie - chcę ten czas spędzić z tobą - wydukał wreszcie.
- Och Len - westchnęła Natasza i podbiegła do ukochanego. Wtuliła się w niego ze wszystkich sił i nie puszczała już przez dłuższy czas. Widać było gołym okiem, że wyczekiwała na ten moment wiele dni. Teraz będzie go miała tylko dla siebie.

czwartek, 6 listopada 2014

18. Akademik

Ko­biety cza­sami po­suwają się bar­dzo da­leko i poświęcają wiele wy­siłku, by zas­po­koić prag­nienie zemsty.  
Agatha Christie


Rozdział 18
Akademik

            Jesień nadeszła zupełnie niespodziewanie. Mieszkańcy Amsteresztu nie spodziewali się, że dotychczasowe temperatury nagle opadną, a zimny wiatr przyniesie ciemne i ciężkie od kropel deszczu, który się w nich bezustannie gromadził, burzowe chmury. Liście natychmiastowo zmieniły barwy na żółte, czerwone, rude i pośrednie między tymi kolorami. Ludzie spacerowali ubrani w stroje, którym bliżej było do tych noszonych podczas mrozów niż letnich upałów.

            Nowe osiedle przed miastem wypełniało się powoli ludźmi. Wczesnym rankiem zwykle spotykało się tu tylko robotników, architektów, urzędników królewskich doglądających budowy lub żołnierzy. Tego dnia było inaczej.

            Dwa miesiące temu królowa Joanna oznajmiła swojej nastoletniej przyjaciółce, że pierwszego dnia wiosny ruszy edukacja w nowej akademii. Istotnie nauka ruszyła, chociaż z drobnym opóźnieniem. Powodem chwilowej stagnacji w budowie ośrodka naukowego była oczywiście pogoda i nieprzewidywalne późnoletnio- jesienne ulewy oraz dwie burze. Koniec końców kompleks został przygotowany do przyjęcia uczniów. W pobliżu trwały jeszcze prace przy budynkach ambasad obcych mocarstw.

            Tamara przybyła do centrum akademickiego już dwa dni temu. Akiko Namada załatwiła jej podwózkę wozem zaprzęgniętym w starego, bezuchego konia pociągowego. Młoda jechała na pace wraz ze skromnym dobytkiem swojego dotychczasowego życia. Towarzyszył jej woźnica, który był równie stary jak zwierzak ciągnący ich pojazd. Okazał się być, jednak bardzo miłym oraz uczynnym człowiekiem i pomógł dziewczynie zanieść bagaże do akademiku.

            Tamara jako jedna z pierwszych mieszkanek dużego, pięciopiętrowego budynku mogła wybrać sobie pokój. Obejrzała kilka na parterze i bardzo szybko zdecydowała się na trzyosobową kwaterę. Wewnątrz były trzy jednoosobowe łóżka, zrobione z solidnego dębowego drewna. Pomiędzy nimi stały małe stoliki nocne. Na środku pokoju był duży stół, a przy nim cztery stołki. Pod ścianami znajdowały się szafy oraz jeszcze pusta biblioteczka. Tamao korzystając z chwilowego braku współlokatorek zajęła najdogodniejszą dla siebie szafę i rozpakowała się. Potem udała się do woźnych po pościel. Dostała ją bez trudu.

            Następnego dnia idąc do stołówki - posiłki w akademiku jadano na wspólnej stołówce - natknęła się na starą znajomą. Na korytarzu mignęły jej ciemne, długie włosy. Po chwili czupryna pokazała się znowu, a wraz z nią właścicielka.

- Cześć - przywitała się przyjaciółka Wiktorii.
- Hej - odparła Tamara nie pamiętając imienia dziewczyny. Przyjrzała się za to dokładnie swojej rozmówczyni. Była wyższa od różowo włosej. Miała małe piesi i zgrabny nosek, a poza tym zdawała się być raczej przeciętna pod względem urody.
- Jestem Ela - przypomniała szatynka - poznałyśmy się na imprezie. Pamiętasz?
- Tak - odparła beznamiętnie młodsza, która już sobie przypomniała co opowiadali służący o orgii jaka odbyła się po jej wyjściu z imprezy. - Co tu robisz? - zapytała pragnąc zmienić temat.
- To co ty - odrzekła radośnie Elka - będę studiować i zostanę znaną wychowawczynią.
- To jak ja - ucieszyła się Tamara.
- Słuchaj z chęcią bym pogadała, ale jestem niemiłosiernie głodna - oznajmiła szatynka - może pogadamy na stołówce?
- Miałam tam iść...

            Po drodze gawędziły wesoło o swojej przyszłej nauce, a w dalszej perspektywie karierze w wymarzonym zawodzie. Ela nie rozpakowała się jeszcze w swoim pustym pokoju, a zupełnie jak młodsza koleżanka nie miała jeszcze towarzyszek. Szybko ustaliły, że po posiłku przeprowadzi się do pokoju Tamao.

            Stołówka była dużym pomieszczeniem. Wewnątrz ustawiono długie, drewniane stoły w trzech rzędach. Miejsce za nimi zajmowała garstka uczniaków. Na przeciw wejścia ulokowane były kuchnia i tak zwany szwedzki bufet. Studentki podchodziły tam i nakładały sobie na talerze co chciały i ile chciały.

            Tamara nakładła sobie po trochu kilku sałatek, jabłko i pieczywo polane jakimś ciemnym sosem. Do tego dzban soku z jagód i mogła udać się do jednej z ław. Po kilkudziesięciu sekundach dołączyła do niej Ela. Szatynka posilała się pieczoną jagnięciną, częścią wybranych przez Tamarę sałatek oraz pieczywem z chudym, białym serem. Popijała słodkim, czerwonym winem. Dziewczyny usiadły z dala od reszty ludzi. Był to pomysł introwertycznej różowowłosej, ale przypadł do gustu Eli, która chciała się poprzyglądać swoim przyszłym towarzyszom nauki i nie tylko jej...

- Ten jest niezły, nie? - zagadnęła po raz enty do Tamary wskazując na jednego z młodzieńców. W całej akademii miało być ich o wiele mniej niż dziewczyn, gdyż studenci zwykle wysyłani byli na uniwersytet w pobliżu Norfdamu.
- Taaa - odparła młodsza, nawet nie spoglądając na chłopaka.
- Mrrrr - zamruczała na widok innego chłopaka szatynka - coś czuję, że to będzie mój czas w tym roku akademickim - prorokowała z entuzjazmem.
- Na bank.

            Wychodząc z sali Ela śliniła się jeszcze na kilku studentów. Ze stołówki udały się prosto do pokoju, gdzie swoje rzeczy pozostawiła szatynka. Było to tylko piętro wyżej niż znajdowały się stołówka i pokój Tamary. Przy pomocy Tamao zabrała je do pokoju tej ostatniej. Z rozpakowywaniem uporały się błyskawicznie.

            Dziś rano do pokoju wprowadziła się kolejna lokatorka. Była to niska dziewczyna o krótkich - sięgających ledwo do ucha - blond włosach i ciemnych oczach. Miała gęste brwi i długie rzęsy co wyglądało dość komicznie, zważywszy na fakt, że jej brwi były niemal czarne, a włosy koloru jasny blond. Nowa współlokatorka miała pokaźny biust, który już teraz zdawał się być nieco obwisłym oraz wyraźne wcięcie w talii. Bądź też zwyczajnie była szeroka w biodrach - Tamara nie wiedziała, która z tych wersji jest poprawna.

- Jestem Karolina Andrea Averescu - przedstawiła się.

            Wydawała się całkiem miła, a do tego przywiozła ze sobą wiele książek do ich - do tej pory wciąż pustej - biblioteczki. Karolina Andrea pochodziła z Ploestihal tj. dużego miasta przy samej granicy z Księstwem Srebrnej Armii. 

            Koleżanki zabrały pannę Averescu na śniadanie.  Po drodze Tamara zdała sobie sprawę, że dopiero dzisiaj w dużym budynku robi się tłoczno. Masa młodych kobiet i odrobina chłopaków pędziła w każdą możliwą stronę.

- Nie wiedziałam, że aż tyle nas tu będzie - rzekła Karolina.
- A ja, że już nas tyle - przytknęła Tamao choatycznie.
- A dopiero popołudniu zaczynamy - zauważyła Ela.

            W końcu udało im się przedrzeć przez korytarz, co wcale nie było łatwe. Przechodząc przez dziki tłum studentów każda z nich - pewnie jak wiele innych dziewcząt tego dnia - została klepnięta albo podszczypnięta w tyłeczek. Nieprzyzwyczajone do takich gestów Tamara i Karolina zaczęły na swój sposób okazywać obrzydzenie i zniesmaczenie. Natomiast Ela szła nonszalancko dalej i za nic miała to ilu facetów lub dziewczyn - przypadkiem rzecz jasna - dotknie jej pupy. Ostatecznie dotarły do wrót jadalni. Blondynka otworzyła je i weszły.

            Wewnątrz większość ław była już zajęta w mniej więcej połowie. Dziewczyny postanowiły przyspieszyć swoje ruchy i migiem zabrały się za nakładanie jedzenia. Potem równie szybko udały się do stołów. Ela wybrała im miejsca w zatłoczonej części stołu. Usiadły i zabrały się za jedzenie, w między czasie poznając innych ludzi przy stole. Blondynka z dużym czołem na przeciwko Eli nazywała się Anna i pochodziła z Nowej Kopenhagi w Skandynawii. Po jej bokach siedziały ładnie opalone, ciemnookie, siostry, wyspiarki z Portu Rumowego o pięknych smoliście czarnuch, długich do połowy pleców włosach. Nazywały się Andrea oraz Sophie van Galarescu.

- No, no szlachcianki - rzekła zawadiacko Ela.
- Jakiś problem? - zapytała z oburzeniem Sophie, która zdawała się mieć bardziej wybuchowy temperament od siostry. - Nigdy szlachty nie poznałaś?

            Ela roześmiała się głośno gdy to usłyszała. Również Tamara cicho zachichotała słysząc tak bardzo niesłuszne oskarżenia z ust nowej znajomej.

- Wam co? Ocipiałyście? - dopytywała wyspiarka.
- Odpuść moja droga - odparła Ela - od urodzenia przebywam z szlachciankami, a przez jakiś czas przebywałam na dworze królowej - kontrowała z błyskiem w oku - z resztą Tamara może potwierdzić też tam była.
- Nie zmyślasz? - wtrąciła Anna.
- A czemu bym miała kłamać? - spytała zdziwiona współlokatorka Tamary.

            Siostry van Galarescu spojrzały na nią podejrzliwie. Tym razem, jednak odpowiedziała Andrea i rzeczywiście była o wiele bardziej opanowana i stonowana niż siostra.

- Mogłaś poczuć się dotknięta słowami Sophie - powiedziała dyplomatycznie.
- Nie.
- To na prawdę znacie jej królewską mość? - wtrąciła Karolina.
- Też nam nie wierzyłaś? - skontrowała Ela.

            Tamara dyskretnie stanęła jej na bucie pod stołem. Dziewczyna zrozumiała co przyjaciółka chce jej przekazać. Migiem zmieniła swoją retorykę.

- Tak - poprawiła swoją ostatnią wypowiedź nim ktokolwiek się odezwał - kiedyś ci opowiem coś o naszym pobycie na dworze.

            W tym momencie do stołu dosiedli się pierwsi faceci. Jeden z nich był czarnookim, pryszczatym wyrostkiem, ubranym w barwy rodu van Winescu. Drugi miał urzekające niebieskie oczy i jasne blond włosy.

- Romuald van Winescu, spadkobierca rodu - przestawił się pryszczaty.
- Horia Amarenescu - powiedział z kolei blondyn.

            Kiedy chłopacy usiedli pierwsza odezwała się Sophie, która przedstawiła siebie i siostrę, a potem powiedziała o swoich nowych znajomych:

- A to Ela i Tamara znajome naszej dobrej królowej - wskazała na dziewczyny.
- Zapomniałaś o Karolinie Andrei i Annie - rzuciła szybko szatynka i przedstawiła pozostałe dwie studentki.

            I rozmowa znów zeszła na kontakty Tamao oraz Eli z królową. Tym razem szatynka musiała tłumaczyć pierwszym poznanym przez siebie facetom, iż na prawdę zna królową. Zapewniła też - co powoli stawało się tradycjom - że opowie chłopakom kiedyś jakąś historię z dworu Joanny i Marca I.

- Co będziecie studiować? - zapytał Romuald, kiedy wyczerpali poprzedni temat.

            Sophie i Ela zabrały głos jednocześnie. Skutkiem czego nikt nie zrozumiał co obie chciały powiedzieć. Dziewczyny spiorunowały się wzrokiem. Nie trudno było zgadnąć, że nie przypadły sobie do gustu i w najbliższej przyszłości będą się raczej unikać.

- Zamierzamy z siostrą zostać zarządczyniami - oświadczyła Andrea.
- To tak jak Romek - wtrącił Horia.

            Ela błyskawicznie obrzuciła wzrokiem blondyna. Tamara bez problemów domyśliła się, że jej przyjaciółka z chęcią poznałaby bliżej chłopaka. Niestety wyglądało na to, że Sophie ma podobną ochotę.

- To świetnie - powiedziała panna van Galarescu - mieszkacie razem? Będziemy mogły się razem z wami uczyć.
- Tak - odparło szlachciątko.
- Co tak? - dopytała Karolina Andrea.
- Mieszkamy razem i możecie wpadać do nas - odparł Amarenscu.
- One też? - zakpiła Sophie.

            Chłopacy się roześmiali, lecz Eli i Karolinie nie było do śmiechu. Tamara nie udzielała się zbytnio w tej rozmowie. Jej wrodzona skrytość dawała o sobie znać, a konfrontacja między szatynką, a wyspiarką.

- Ale ty studiujesz coś innego - rzekła cicho do blondyna.
- Tak - zgodził się chłopak - zamierzam być nawigatorem.

            Wyraz twarzy Eli zdradzał oznaki tryumfu szlachcianką. Ta z kolei nie dowierzała.
- Czym się zajmuje nawigator? - spytała słodko mrużąc oczka.
- Kursem statku podczas rejsu - odparł lakonicznie - a ty Ela co będziesz robić? - zwrócił się do szatynki, a ta omal nie wykonała dzikiego tańca radości. Ograniczyła się do wywrócenia oczami i miny w stylu "to nie moja wina, że jestem taka boska" oraz uściśnięcia pod stołem Tamary.
- Ja będę studiować medycynę - oznajmiła z dumą.

            Tamara omal nie parsknęła śmiechem słysząc te słowa. Z całej siły woli powstrzymywała się przed wybuchem śmiechu. Jeszcze wczoraj Ela zapewniała ją, że też zamierza zostać wychowawczynią, a potem pracować jako wychowawczyni dzieci Wiktorii albo nawet królewskiej pary. Widać, że chęć zaimponowania chłopakowi okazała się silniejsza od rozsądku dziewczyny. Po minie wszystkich widać było, że zaimponowała w nowemu otoczeniu.

- Wiesz jak mało kobiet pracuje jako medyczki? - spytał Romulad.
- Taaa - żachnęła się Elka od niechenia.
- Masz ambicję dziewczyno - oświadczył blondyn, a szatynka odpowiedziała na to najpiękniejszym uśmiechem na jaki udało się jej zdobyć.
- Ja będę się uczyć na nauczycielkę - poinformowała wszystkich Karolina i czar szatynki prysł.

            Gromada studenciaków znów pogrążyła się w dyskusji tym razem na temat zawodu blondynki. Nie spodobało się to Eli, natomiast Sophie z całych sił starała się odciągnąć uwagę Horii od wymarzonego zawodu rywalki. Wreszcie przyszła pora na Tamao.

- A co z tobą? - spytała Andrea.
- Wychowawczyni - odparła lakonicznie i cicho.
- No to masz przyszłość przed sobą i karierę - oświadczyła Karolina.
- Moje dzieci możesz wychować nawet bez papierka - zapewnił Romek.
- Masz dzieci? Ile masz właściwie lat? Matka też studiuje?- Ela zasypała go gradem pytań.

            Chłopak zaczerwienił się niemal tak jak jego pryszcze. Z udręki udzielenia odpowiedzi wybawił go współlokator.

- Miał na myśli dzieci, które mu się kiedyś urodzą.
- Aha. Przepraszam - odrzekła szatynka z głupią miną. Tym razem to Sophie tryumfowała.
- Musimy już spadać - wyratowała ją blondynka zmieniając temat - bo nie zdążymy się wyrobić na rozpoczęcie roku akademickiego!

            Wszystkie niewiasty jak jeden mąż zerwały się od stołu i rzucając krótkie "Do zobaczenia" zerwały się do swoich pokoi. Były tak pogrążone rozmową, że nawet nie zauważyły, kiedy stołówka opustoszała niemal zupełnie.

- Kobiety - skwitował krótko ich zachowanie Romuald.

            Studentki udały się migiem do swojego pokoju. Tam omal nie pobiły się o to, która pierwsza wchodzi do łazienki - co zrozumiałe wygrała Ela i to ona pierwsza okupowała łazienkę.

- Co ubierzesz? - spytała młodszą koleżankę Karola.
- Sukienkę.
- To wiem - odparł blondynka przyglądając się intensywnie współlokatorce - słyszałaś, że mają nam wprowadzić mundurki.
- Co proszę? - zdziwiła się Tamara.
- Mundurki.

            Wkrótce Elka opuściła łazienkę i wpuściła tam Karolinę. Tamara w tym czasie ubrała już swoją nową kieckę. Była idealnie dobrana do jej sylwetki i dziewczyna czuła się w niej wyjątkowo dobrze. Trudno było zidentyfikować jej kolor, ale Ela określała go jako dojrzałą brzoskwinię późnym latem. Niebawem również szatynka była ubrana do wyjścia. Na rozpoczęcie roku akademickiego zdecydowała się założyć prostą, czarną sukienkę.

- No to możemy ruszać - zadecydowała Karola Andrea, kiedy również i ona była już uszykowana do wyjścia.

            Dziewczyna ubrała nie mającą ramiączek fioletową kreację, sięgającą jej kolan i zakończoną falbankami. Do tego dobrała czarne buty i rajstopy w tym samym kolorze.

            Koleżanki ruszyły w długą wędrówkę na czwarte piętro, gdzie znajdowała się aula. Było to ogromne pomieszczenie wewnątrz, którego ustawiono rzędami ławki mogące pomieścić trzysta osób. Jedną ze ścian - tą za biurkiem wykładowcy - w całości pokrywała tablica. Kiedy Tamao i spółka przekroczyły próg auli wewnątrz znajdowało się nieliczne grono studentów.

- Fajny był ten chłopak na schodach na trzecie piętro, nie? - mówiła w typowy dla siebie sposób szatynka.
- Nooo, ale ten z korytarza na drugim był bardziej umięśniony - odpowiedziała jej blondynka z równym zapałem.

            W ten o to sposób wywiązała się dyskusja podczas, której obie koleżanki zasypywały się masą argumentów - typu "ale tamten miał bardziej okrągłe oczy i prostsze ręce" - na temat urody obu panów.

            Z upływem czasu aula wypełniała się coraz bardziej. Ela stwierdziła, że następnym razem nie będzie się tak spieszyć skoro wszyscy, łącznie z gronem pedagogicznym się spóźnia. Niebawem nie było już wolnych miejsc i kilka osób musiała stanąć pod ścianą. Wreszcie weszła też kadra profesorka. Przewodniczył jej starszy pan, któremu siwe włosy zdążyły już niemal kompletnie wypaść. Ubrany był w charakterystyczny czerwony strój, a na głowie nosił ozdobny czerwono- złocisty dekiel. Za nim szło dwoje mężczyzn w tym samym wieku i o podobnym ubiorze. Jedyną różnicą był dekiel, który u obu profesorów był zupełnie czerwony. Za nimi znajdowała się reszta akademickiej elity. Stanowiło ją kilkunastu siwych mężczyzn, dwóch około czterdziestki, jedna stara kobieta oraz cztery kobiety około czterdziestki. Na samym końcu szła bardzo młoda i atrakcyjna kobieta, którą Tamara początkowo wzięła za studentkę. Jednak młoda panna profesor również ubrana była w togę, w którą na tę uroczystość odziały się każdy z profesorów. Jednak tylko pierwsza trójka miała dekiel.

            Grono pedagogiczne zajęła miejsca za stołem prezydialnym, znajdującym się pod tablicą. Stół był bardzo długi i rozciągał się przez całą szerokość sali. Tamara naliczyła przy nim 25 miejsc i krzeseł.

- No to mamy mało facetów... - zasmuciła się Karolina.
- Żaden problem jeśli będą dobrej jakości - spuentowała Ela.

            Dalszą rozmowę przerwał im mężczyzna w czerwono- złotym deklu. Stał za stołem prezydialnym i podpierał się na sosnowej lasce. Przed nim leżało kilka stron notatek.
- Proszę o ciszę - przemówił niezbyt silnym głosem.
 - CISZA! - ryknął jeden z młodszych wykładowców.


            Sala zamilkła. Część kobiecej publiki zerknęła z zainteresowaniem na profesora. Miał ładną, gładką twarz, z lekkim - najwyżej dwudniowym - zarostem. Wodził po sali jasnymi, nieco zielonawymi oczami, na których błyszczały delikatne złotawe cętki. Jednak nie to było jego największym atutem. Profesor był jednym z pierwszych mężczyzn w Rumlandii, u których Tamara widziała długie włosy. Sięgały mu one do barków i odznaczały się delikatnym połyskiem. 

- Tak lepiej - pochwalił zgromadzonych.
- Jeśli łaska rozpoczniemy - powiedział do niego starszy wykładowca.
- Witam was drodzy studenci i jeszcze droższe studentki - rzekł staruszek podpierający się na lasce - nazywam się Bogdan Chmielescu i jestem waszym rektorem. Obok mnie siedzą moi zastępcy. Profesorowie van Dorianescu oraz Lita. Tegoroczny rok akademicki będzie pierwszym dla naszej uczelni. Jeszcze nie wszystko jest gotowe, ale wkrótce dzięki wysiłkom naszej miłosiernej pary królewskiej będzie - opowiadał poważnym tonem - co do najważniejszych rzeczy na sam początek... - tu zrobił przerwę na oddech. - Jak wiecie lub nie, ale już się dowiadujecie, na zajęcia musicie chodzić ubrane i ubrani w mundurki. Mundurki będą do odebrania dziś po końcu naszej uroczystości oraz jutro przez cały dzień. Niemniej bez mundurka nie zostaniecie wpuszczeni na zajęcia. Mimo tego radzę nie udawać się do naszych drogich woźnych już teraz, hurtowo po moim wystąpieniu. Po budynku akademika, w którym obecnie przebywamy możecie chodzić ubrane jak tylko chcecie - zakończył wywód o modzie na uczelni. - O reszcie spraw opowie państwu profesor Lita.

            Za stołem prezydialnym stanął jeden z zastępców rektora. Również był stary i siwy, jednakże nie podpierał się na lasce przez co wydawał się choć trochę młodszy od swojego szefa.

- Nie będę przynudzał państwu o zasadach na uczelni - zaczął żywym tonem, a jego słowa wzbudziły entuzjazm publiki - bowiem o tym nasłuchają się państwo jutro, pojutrze i przez kilka kolejnych dni. Opowiem o co ważniejszych regułach na terenie akademiku. Najpierw, jednak muszę wspomnieć, że na tablicy ogłoszeń na parterze znajduje się plan zajęć dla wydziałów kobiecych, a na ostatnim dla panów. Kierunki mieszane znajdują się i tu i tam.

            Tamara słuchała w skupieniu słów profesorów, czego nie można było rzec o jej współlokatorkach. Ela cały czas rozglądała się po auli w poszukiwaniu - pewnie mężczyzn - ale zapewniała, że przygląda się dekoracjom, których niemal nie było w sali... Karolina, natomiast przysypiała już odkąd zaczęło się wystąpienie rektora.

- ... cisza nocna rozpoczyna się dwie godziny przed północą - ciągnął tymczasem profesor - jeśli ktoś zostanie po tej godzinie złapany na korytarzu lub nie dajcie bogowie w innym pokoju niż swój to zostanie surowo ukarany. Pamiętajcie moi państwo, że porządku na terenie uczelni i akademiku strzec będzie jedna z chorągwi Armii Rumlandzkiej. Z służącymi w niej panami nie ma żartów i żadne słodkie, zalotne uśmiechy nie pomogą moje panny - zakończył wesoło czym wywołał powszechną salwę śmiechu.

            Studenci śmiali się tak głośno, że Karolina obudziła się. Rozejrzała się nie zbyt przytomnie po sali i ponownie zamknęła oczy. Eli w tym czasie znudziło się rozglądanie po sali i zaczęła opowiadać Tamarze o ludziach, których ujrzała. Ta ostatnia chcąc, nie chcąc musiała wysłuchiwać opowieści koleżanki. Nie usłyszała przez to reszty przemówienia profesora, po którym wypowiedziała się jeszcze jedna z profesorek.

- Idziemy - Tamara stuknęła blond włosom koleżankę w ramię, kiedy spotkanie się zakończyło.
- Dokąd? - spytała tępo Karola.
- My do pokoju, a Ela po mundurek - odpowiedziała Tamao.
- A czemu my nie?
- Bo teraz będzie w chuj ludzi - wtrąciła szatynka.
- Dlatego my pójdziemy jutro - uzupełniła różowo włosa.
- Dobrze.

            Dziewczyny wyszły w tłumie uczniów. Znowu towarzyszył im niesamowity ścisk, drzwi i korytarze stanowczo były za wąskie. Kolejny raz mogły poczuć na swoim ciele obce kończyny i inne części ciała. Tamara miała nadzieję, że w kolejnych dniach nie będzie musiała w ten sposób podróżować po korytarzach, bo jak wytłumaczyłaby się swojemu adoratorowi, że kilka razy dziennie ktoś obcy dotyka ją po plecach i nie tylko tam?

- Co porabia ten twój chłopak? - z rozmyśleń wybudziła ją Karolina.
- Rufus? On pracuje w stolicy.
- Ale co robi?
- Pomaga na jednym z kramów w centrum miasta.
- No to sporo niżej niż ty, kiedy skończysz studia.
- Jeśli skończę - uściśliła Tamara.
- Na pewno skończysz, z takimi plecami... - wypaliła Karolina.
- Do tego czasu on może zmienić zawód, pracę...
- Taaa, jasne.

            W tym momencie drzwi od pokoju otworzyły się i wkroczyła przez nie Elka. Była ubrana w mundurek. Składały się na niego czerwona spódnica do kolan w czarno-białą kratę, biała koszula z długim rękawem, zakończonym drobną, koronkową falbanką, oraz ciemnoczerwona, ale nie krwista, marynarka. Trzeba było przyznać, że przy drobnej budowie ciała szatynki wyglądała ona w tym stroju bardzo seksownie.

- I jak? - spytała przyjaciółek.
- Ekstra - wypaliła blondynka.

            Tamara zarumieniła się i z uznaniem pokiwała głową. Ela uznała to za wystarczającą aprobatę dla swojego wyglądu.

- Mam do tego jeszcze kilka drobiazgów, które sprawią, że chłopcy zareagują na mnie jeszcze lepiej niż ty złotko - powiedziała do Tamary.

            Ta zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Jej twarz przybrała właśnie barwę dojrzałego buraka, kiedy z opresji wybawiła ją Karolina.

- A co z planami?
- Mam je w dupie - żachnęła się Ela.
- No z takimi aspiracjami jakie miałaś wcześniej to ciekawe - odparła blondyna.
- Co?
- Powiedziałaś na stołówce, że medycyna... - wtrąciła Tamara, ale szatynka nie dała jej dokończyć.
- O kurwa!
- Gdzie? - spytała Karolina, patrząc wymownie na spódnicę współlokatorki.
- Weź daj spokój - skarciła ją Ela - jak ja się z tego wymigam?
- To nie idziesz na nią? - dopytywała dziewczyna o dwóch imionach.
- Nie - odpowiedziały równocześnie dziewczyna w mundurku i Tamara, z tym, że ta druga zrobiła to o wiele ciszej.

            Nowa koleżanka zaśmiała się szczerze z głupoty Eli, a tej bynajmniej do śmiechu nie było. Zgromiła towarzyszkę wzrokiem, lecz nic już nie powiedziała na ten temat. W końcu oznajmiła, że idzie się przejść, a wracając spisze dla nich plany.

- Jeszcze raz co ty studiujesz? - spytała Karoli na odchodne.
- Na pewno nie medycynę.
- Bardzo śmieszne. Nie chcesz, to nie - odparła stanowczo Ela i otworzyła drzwi.
- Czekaj! Będą biedniejszą wersją Tamary, nauczycielką.
- Tak lepiej - przyznała szatynka i wyszła.

            Kiedy wróciła? Pewnie po północy, bo kiedy jej współlokatorki kładły się spać o północy jej wciąż nie było...

- Jeszcze nie zaczęła, a już wpadnie w kłopot - zawyrokowała Karolina Andrea.

// Jest to chyba najdłuższy rozdział jaki udało mi się napisać do tej pory, ale cóż... On po prostu nie mógł być krótszy! Tamary nie było w mojej opowieści tak długo, że musiałem - i chciałem - poświęcić jej  więcej miejsca i czasu niż bohaterom, którzy częściej pojawiają się w poszczególnych rozdziałach. Poza tym jak już zacząłem pisać, to trudno było przerwać ten rozdział, chociaż akcji jest w nim niewiele. Do zobaczenia w następnych rozdziałach!