"Skutki gniewu są dużo poważniejsze od jego przyczyn."
Marek Aureliusz
Rozdział 19
Szpiegowski pojedynek
Od
czasu spotkania z podwójną agentką Namadą, Len uważnie się przyglądał ludziom w
otoczeniu króla. Dotyczyło to zwłaszcza ułaskawionego niedawno temu przez Marca
generała van Ambramescu. Niestety jak do tej pory Len nie miał żadnych dowodów
na jego zdradę albo chociaż poszlak dzięki, którym mógł by je zdobyć. Wobec
tego przerzucił swoje podejrzenia na inne osoby. Przyglądał się szefowi wywiadu
oraz ludziom, którzy byli w opozycji wobec władcy podczas Konwentu Seniorów
wielkich rodów Rumlandii. Im również nie mógł nic zarzucić, czego dotychczas
każda z postronnych osób by o nich nie wiedziała. Szukania spisku stawało się
powoli jego manią.
Faktem
jest, że Len miał powody by zacząć świrować. Prawie co noc ktoś tłukł w jego
drzwi. Zdarzało się to nawet wtedy, kiedy Len stał tuż za nimi i otwierał je,
kiedy rozległ się hałas. Problem został rozwiązany dopiero wtedy, gdy rozkazał
swoim ludziom pełnić wartę pod drzwiami przez całą noc. Od dość dawna czuł się
obserwowany. Przez kogo dokładnie? Nie wiedział. Linescu nie potrafił znaleźć
podglądaczy, mimo że co jakiś czas próbowali z Lenem zmusić intruzów do
ujawnienia się. Kolejną nie dającą mu spokoju sprawą był list z pogróżkami do
jego ukochanej. Dwa dni przed spotkaniem z Ayumi, Natka otrzymała list, a
raczej znalazła go wetkniętego pod drzwi do pokoju. W jego treści nie było
żadnych wskazówek kto mógł go wysłać, zamiast tego same bluzgi i groźby.
Kobieta po przeczytaniu go chodziła smutna i przybita przez kilka godzin nim
wreszcie wyjawiła ukochanemu co ją trapi. Len wpadł w szał, kiedy o tym
usłyszał, a kiedy przeczytał list osobiście było jeszcze gorzej. Wybiegł z
pokoju i zarządził sparing z pięcioma podwładnymi naraz. Żołnierze byli bez
szans wobec furii dowódcy, którego początkowo zlekceważyli widząc swoją
przewagę liczebną. Otrzymali porządne lania, a jeden z nich trafił na jakiś
czas pod opiekę medyka.
Jesień
pogorszyła jeszcze bardziej humor kapitana. Stał się małomówny i drażliwy,
bardzo łatwo i szybko wpadał w gniew. Wtedy tylko jedna osoba miała szansę go
uspokoić. Natasza zawsze działała na niego kojąco. Wyciszała nerwy i studziła
emocje. Przy niej stawał się impulsywny tylko wtedy, kiedy był podniecony.
Odkąd musiał "walczyć z wiatrem" - jak to nazywał Linescu - Natasza
często chcąc, nie chcąc musiała iść do łóżka ze swoim ukochanym, gdyż zdarzały
się sytuację, że inaczej nie udałoby się jej go zneutralizować.
Z
tych wszystkich powodów Len zaniedbał swoją "lepszą połówkę" - jak
nazwał kiedyś brunetkę w rozmowie z Ayumi. Powoli dochodziło do niego, że
złapanie nieuchwytnego wroga nie może stać się jego jedynym zajęciem. Mimo
frustracji jaką to u niego wywoływało musiał zwolnić poszukiwanie wroga, który
wciąż się nie ujawnił - mimo iż Len miał kilka podejrzeń kim może być. Od
wczoraj starał się wyciszyć i wrócić do normalnego życia, jakie czekało go po
zakończeniu działań wojennych.
Na
dzień dzisiejszy zaplanował kilka atrakcji, ale największą miało być to, że
wziął urlop na kilka dni i zamierzał ten czas w całości poświęcić Natce.
- Kiepsko wyglądasz, faktycznie przyda ci się kilka
dni wolnego - rzekł mu Marc, kiedy poprosił go o urlop.
- Postaram się dowiedzieć czego o wie pan kapitan
czym przez ten czas - powiedział mu z kolei Linescu, kiedy dowiedział się, że
będzie dowodził chorągwią przez bliżej nieokreślony czas.
Nim rozpocznie urlop czeka go jeszcze
jedna rozmowa. I jak sądził, to właśnie ta będzie najtrudniejszą jaką przyjdzie
mu stoczyć do chwili, aż zdecyduje się o wszystkim co dzieje się wokół
opowiedzieć Nataszy.
Umówił
się w samo południe w parku na rozmowę z Ayumi. Len nie obawiał się bynajmniej
konwersacji z siostrą podwładnej, ale tego co zaplanował i co musi jej
powiedzieć. Liczył też, że Ordynka dowiedziała się czegoś co pomoże mu
rozpracować cichych oprawców. Siedział właśnie na tej samej ławce co podczas
poprzedniej rozmowy z Namadą, kiedy przeszedł obok niego tajemniczy mężczyzna,
ubrany w czarny płaszcz i kapelusz o takim samym kolorze. Tao nie zwrócił uwagi
na twarz mężczyzny, zbyt bardzo był pochłonięty swoimi myślami, ale mógłby
przysiąc, że obcy uważnie się mu przyglądał.
- Dziwne - rzekł sam do siebie.
- Co jest dziwne? - rozległ się głos Ayumi - hej
kapitanie - przywitała go nim zdążył odpowiedzieć.
Podniósł
na nią wzrok. Ordynka wyglądała równie ujmująco co wtedy, kiedy nie wpadła wraz
z siostrą w żałobę po skrytobójczo zamordowanej rodzinie. Ubrana była w
ciemnobrązowy płaszcz, a pod nim z pewnością miała coś co sięgało jej nie dalej
niż do kolan. Len skonkludował to, kiedy dostrzegł, że widzi nagie nagi kobiety
od kolan aż do butów.
- Widzę, że ogoliłaś nogi - wypalił na przywitanie.
- No wiesz... - obruszyła się Ayumi.
- Co tak u Akiko?
- Powinieneś wiedzieć jesteś jej dowódcą.
Len
spojrzał na nią jak na idiotkę, a ona spojrzała w ten sam sposób na niego. Po
ułamku sekundy kobieta roześmiała się, lecz złotooki nie widział ku temu
powodu.
- Akiko ma się dobrze, chociaż dziwi się co się dzieje
z jej ulubionym oficerem - kontynuowała Namada - może powinieneś ją też
wtajemniczyć? - zasugerowała mrugając porozumiewawczo okiem.
- Nie mów mi co powinienem robić - warknął - siadaj
- wskazał na miejsce obok siebie.
Ordynka
usiadła na wskazanym jej miejscu. Zdała już sobie sprawę, że Tao jeszcze nie
wrócił do takiego stanu emocjonalnego, kiedy można sobie z niego żartować albo
zwyczajnie udzielać mu dobrych rad.
- Siedzę - oznajmiła chłopakowi.
- Widzę.
- I co teraz?
Źrenice
oczu Lena zaczęły się niebezpiecznie zwężać, a czub jego włosów jakby urósł.
Zacisnął pięści tak mocno, że paznokciami przebił sobie skórę na dłoniach, ale
to nie był problem. Nawet nie czuł bólu, był zresztą na niego bardzo odporny.
Miał zamiar przez chwilę rzucić się na kobietę i w tłuc jej... rozum do głowy,
ale nie zrobił tego. Oprzytomniał kiedy Ayumi wycierała mu chusteczką krew z
rąk. Nic nie powiedział. Tego dnia nikt nie mógł liczyć na jego wdzięczność.
- Jon zaczyna się irytować, że jeszcze nie uciekłeś
- powiedziała Namada, chcąc przerwać niezręczną ciszę.
- I dobrze - syknął Tao - niech skurwysyn pocierpi.
- Wiesz już kiedy to zrobisz?
- Mniej więcej - odparł.
Nagle
stało się o wiele zimniej, a Słońce zaszło za chmury. Były to ciężkie burzowe
chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego. Raptem zawiał silny wiatr z
południa. Korony drzew zawirowały, a kolorowe liście z ich gałęzi pospadały
natychmiastowo na trawę. Len już wiedział, że większość jego planów względem
ukochanej wzięła w łeb. Rozwścieczyło go to jeszcze bardziej. Na szczęście
zdaje się, że Ayumi to dostrzegła, bo nie próbowała się już z nim przekomarzać
więcej tego dnia.
- To kiedy?
- Czy on wie, że mam urlop?
- Zdaje się, że nie - powiedziała kobieta po chwili
zawahania - w każdym razie jeszcze na pewno nie wie, ale możliwe, że się dowie
albo już się dowiedział. Nie tylko ja mam cię rozpracowywać.
- To dobrze.
- Co dobrze? - zdziwiła się Ayumi.
- Wszystko co powiedziałaś jest dobre dla sprawy.
- Twojej sprawy? - spytała, a on skinął głową na
potwierdzenie tych słów.
- Nie rozumiem tej waszej prywatnej wojenki.
- Brał się za Natkę - wypalił Len.
- Oboje dobrze wiemy, że gdyby tylko o to chodziło,
to rozwiązał byś to inaczej.
Len
spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie sądził, że Ayumi tak łatwo rozpracuje jego
sposób myślenia. Może, jednak mógłby powiedzieć jej całą prawdę?
- To jak myślisz po co to robię?
- Nie mam pojęcia, ale wiem, że jeśli on odkryje, że
pozorujesz tylko swoją dezercję to będę spalona, a on ośmieszony - wyjaśniła
Namada.
- Może właśnie to jest celem.
- Ośmieszenie? Daj spokój Len - żachnęła się ex
agentka wywiadu Ordy - ośmieszenie szefa wywiadu może być środkiem, ale nie
celem. No chyba, że zrobił już coś... czego nie możesz mu odpuścić, a nie
jesteś w stanie go zabić...
- Co ty sugerujesz? - zjeżył się złotooki.
Ayumi
zdała sobie sprawę, że posunęła się odrobinę zbyt daleko. Odsunęła się odrobinę
od Lena i spojrzała na niego od stóp do głów. Miecz Błyskawicy jak zawsze tkwił
złożony i wbity za pas, gotowy w każdej chwili do użycia.
- Nic - zapewniła spokojnie - przepraszam.
Zapadło
krótkotrwałe i pełne napięcia milczenie.
- Rozegramy to jeszcze inaczej - stwierdził Tao -
nic mu nie mów. Graj swoją rolę, a ja zacznę swoją. Pod koniec mojego urlopu
odbędzie się ewakuacja.
- Ewakuacja?
- Przecież nie ucieczka.
Ayumi
roześmiała się głośno słysząc taką odpowiedź. Nie spodziewała się, że Len
zakończy ich rozmowę w sposób, którego nie powstydziłby się kapitan Tao,
którego znała nim rozpętało się zamieszanie z "niewidzialnymi
wrogami".
- Żegnaj - powiedziała na do widzenia - i Len...
powodzenia! - dokończyła z uśmiechem.
- Tobie też - odparł na odchodne i pomachał sztywno
kobiecie dłonią.
Len
oddalał się w pośpiechu. Stracił tu już i tak zbyt wiele czasu, który mógł
wykorzystać z Nataszą. Na moment całkowicie odpłynął od wydarzeń ostatnich
tygodni. Pogrążył się w rozmyśleniach co porabia jego ukochana i jak spędza
czas. Czy oczekuje na niego czy może zajmuje się swoimi codziennymi sprawami. Z
drugiej strony Len nie wiedział co składa się na codzienne obowiązki jego
partnerki.
- Witaj Tao - jego myślenie przerwał nieprzyjemny
dla ucha Lena męski głos.
- Czołem poruczniku - odrzekł złotooki, a jego rozwiane
włosy zdawały się mówić, że prędkość wiatru gwałtownie wzrosła.
Drogę
Lenowi zastąpił Jon van Ionescu we własnej osobie. Ubrany był w ciemnoniebieski
płaszcz, podszyty owczą wełną. Tao zwrócił uwagę na twarz szefa wywiadu. Jon
miał na niej ślady po licznych zadrapaniach i jedną dość głęboką ranę, którą
mógł otrzymać nie dawniej jak dwa dni temu.
- Nie w pracy? - spytał kapitana Tao.
- Nie - odparł stanowczo złotooki - nowe ozdoby? -
zapytał wskazując na twarz porucznika.
- Nie - odpowiedział zmieszany Jon i odszedł.
Len
odetchnął z ulgą. Spięcie z van Ionescu było jedną z ostatnich rzeczy jakie w
tej chwili potrzebował. Rozmowa była krótka, więc nie mógł się zdenerwować, a
co ważniejsze zdawało się, iż wyszedł z wymiany uprzejmości zwycięsko.
- Pozdrów Natkę! - rozległ się za nim głos
porucznika.
"A
było tak blisko" - pomyślał Len. Tym okrzykiem porucznik przelał czarę
goryczy. Len, jednak wpadł w furię. Nie minęło nawet dwóch sekund, a Miecz
Błyskawicy znajdował się w jego prawej dłoni. Kapitan szedł sprężystym, miękkim
krokiem w stronę rywala. Ten nie próżnował. Nie wiedzieć skąd, dobył tarczę i
szeroki - chociaż krótszy niż oręż Lena - miecz. Tao przyspieszył. Jon zrobił dwa
kroki w przód, zaparł się na nogach i oczekiwał.
W
tym czasie Len już niemal biegł. W między czasie pozbył się peleryny. Teraz już
nic nie będzie ograniczać jego ruchów - tym gorzej dla przeciwnika. Złotooki
pędził sprintem i będąc kilka kroków od celu, wybił się co sił w górę. Wziął
zamach z nad głowy i ciął. Jon spodziewając się tego ataku, w porę osłonił się
tarczą. Rozległ się głośny trzask i w dębowej tarczy pojawił się pierwszy ślad
po ataku Lena.
Nie
czekając na reakcję wroga, Tao wykonał kilka kolejnych ataków od obu boków.
Wszystkie zostały odparte przez van Ionescu za pomocą tarczy bądź miecza. Len
wściekał się coraz bardziej. Wziął potężny zamach znad lewego ramienia i
uderzył na tyle mocno, na ile pozwalały mu siły. Jon znów zasłonił się tarczą,
lecz atak był tak silny, że wokół posypały się drzazgi, kiedy miecz huknął o
dębinę. Lena odrzuciło kilka kroków do tyłu po tym ataku - tam samo było
zresztą z jego rywalem.
- Starzejesz sie Tao - zakpił Jon.
Len
uznał, że wróg chce go rozproszyć. Poza tym w jego mniemaniu porucznik nie był
godzien, aby strzępić sobie na niego język. Był skoncentrowany i wściekły.
Źrenice już dawno zwęziły mu się niebotycznie. Istniał tylko on i jego
przeciwnik. Miecz stał się nie tylko przedłużeniem ręki, ale jej częścią. Mimo
to nie trafił jeszcze ani raz Jona.
Wykorzystując
chwilową przerwę Lena w atakach, van Ionescu ruszył w jego stronę. Tym razem do
on atakował. Ciął mieczem z góry, dołu, lewej, potem znowu z góry i z prawej.
Wszystkie ataki zostały sparowane przez Lena. Kapitan w odpowiedzi wyprowadził
kontrę. Lekkim atakiem odciął kawał rękawa z płaszcza Jona. Szef wywiadu
przeraził się.
Obaj
panowie zaatakowali równocześnie. Miecz zazgrzytał o miecz. Potem miecz o
tarczę i znów miecz o miecz. W pobliżu dało się słyszeć tupot biegnących ludzi
i ich głosy. Tao nie zwracał na to uwagi - był zbyt zajęty przeciwnikiem.
Porucznik van Ionescu co raz spoglądał w bok. Len wykorzystywał te ułamki
sekund i ciął zwykle wtedy wściekle mieczem. Na szczęście dla porucznika,
chroniła go zwykle wtedy tarcza. Wkrótce, jednak była już tak porąbana, że nie
nadawała się do obrony życia oficera. Jon odrzucił ją na bok zręcznym ruchem.
- Teraz mamy równe szanse, nie musisz dziękować -
zakpił van Ionescu.
Len
po raz kolejny nic nie odpowiedział, tylko zaatakował z całych sił i z całą
furią jaka w nim drzemała. Potężnego cięcia nie udało się sparować paradzie
porucznika Jona, którego aż odrzuciło do tyłu - co uratowało mu życie. Ostrze
zagłębiło się nieznacznie w brzuchu pana van Ionescu. Krew pociekła niemal
natychmiast.
Len
podziwiał przez kilka sekund swoje dzieło w milczeniu. To był koniec wygrał tą
walkę i wiedział o tym zarówno dobrze on jak i jego oponent. Po ostatnim ataku
uspokoił się niemal zupełnie. Gdzieś z dali usłyszał tupot ludzkich kroków.
- Aresztować go! - krzyknął ktoś z tyłu.
- Którego?
- Przecież to nasz kapitan! - ryknął Linescu.
Len
obrócił się zaciekawiony kto też będzie decydował o tym czy jest przestępcą czy
nie. W jego stronę biegło trzech nie znanych mu halabardników i pięcioro jego
ludzi. Linescu przewodził całej grupie. Tao zrobił kilka kroków w jego stronę.
- Zabierzcie go do medyka - rozkazał.
Linescu
zatrzymał się jak wryty, a za nim jego podwładni. Spojrzał niepewnie na swojego
kapitana, a ten skinął głową. Linescu mimo, że ciągle zaskoczony powtórzył do
żołnierzy chorągwi S.O.L.A.R.
- Słyszeliście kapitana! Zabrać tamtego do medyka! -
rozkazywał - wy dwaj! - wskazał na dwójkę halabardników - spieprzać mi stąd!
- A ja? - spytał trzeci ze strażników.
- Posprzątaj tu!
Linescu
spojrzał na swojego wodza w oczekiwaniu co dalej. Len nie chciał rozmawiać o
tym co tu zaszło - zwłaszcza z mężczyzną. Uścisnął dłoń porucznikowi i odszedł
w milczeniu. Starszy żołnierz nawet nie próbował już dopytywać co zaszło w
parku, gdyż wiedział że jest to pytanie -w najlepszym wypadku - retoryczne.
Tao
szedł już w tym czasie szybkim krokiem do swojego pokoju. Nie myślał o pojedynku,
jaki niedawno stoczył. Jego myśli pogrążone już były w słodkim uśmiechu
Nataszki, który za chwilę znów będzie mógł podziwiać... Migiem znalazł się pod
drzwiami, które otworzył zamaszystym ruchem.
- Cześć piękna - rzucił na przywitanie.
- Hej skarbie - odparła brunetka - a ty nie w pracy?
- zapytała zamykając książkę, którą aktualnie czytała.
- Mam trochę wolnego - odparł niepewnie - chcę ten
czas spędzić z tobą - wydukał wreszcie.
- Och Len - westchnęła Natasza i podbiegła do
ukochanego. Wtuliła się w niego ze wszystkich sił i nie puszczała już przez
dłuższy czas. Widać było gołym okiem, że wyczekiwała na ten moment wiele dni.
Teraz będzie go miała tylko dla siebie.