niedziela, 25 maja 2014

12. Nowa armia



"Na świecie są tylko dwie potęgi: miecz i duch. W końcu miecz zawsze ulega duchowi."
Napoleon Bonaparte
 


Rozdział 12
Nowa armia

            W ciągu ostatnich paru dni reformy Konwentu Seniorów wielkich rodów przybrały na tempie. Udało się wreszcie zrealizować kilka postulatów z dziesięciopunktowego manifestu króla, wydanego kilka miesięcy wcześniej. Dni stawały się coraz krótsze, więc i wysłannikom poszczególnych rodów coraz bardziej spieszyło się do domów, co wybitnie przyspieszyło bieg dyskusji między zwolennikami, a przeciwnikami reform. 

            Len od czasu ostatnich problemów z szlachetnie urodzonymi osobami, ograniczał do minimum przebywanie pod salą obrad bądź też w niej. Wolał przebywać przy wrotach prowadzących do pałacu. Kiedy nie było go tam, zwykle można było odnaleźć go w swojej komnacie, którą dzielił w dalszym ciągu z Nataszą. Całowali się wtedy, rozmawiali albo zwyczajnie przytulali.

- Len - do ich komnaty wpadła któregoś dnia, z rana Akiko.
- Co jest? - spytał Len, tłumiąc ziewnięcie.

            Nie wygramolił się nawet spod pierzyny. Leżał w swoim łóżku i myślał o tym co mogą porobić tego dnia z Natką. Zupełnie nie słuchał co mówiła do niego jego podwładna.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytała wreszcie.
- Nie - odparła za niego Natasza.
- Len! - ryknęła Namada - dziś będą omawiać reformę wojska i spraw z nim związanych. Musisz tam być! Tylko ty masz jakiekolwiek pojęcie o tym co oni chcą tam pozmieniać i modernizować.

            Len ożywił się trochę słysząc te słowa, ale nie wstał jeszcze z łóżka. Zamiast tego zwalił z siebie kołdrę na podłogę. Ubrany był tylko w krótkie, czarne spodenki, w których zwykle spał w tej komnacie. Jeśli dziś zaczną realizować modyfikacje w wojsku, to on - kapitan Tao - musi być na miejscu za wszelką cenę i dopomóc im tak, żeby zrobili to tak jak należy. W końcu prawie każdy kraj ma na swoich usługach kogoś z "tamtego świata" i zwykle te osoby znakomicie przekazują informacje o szczególnych osiągnięciach, możliwych do implikacji na tutejszy grunt.

- Natka - zwrócił się wreszcie do ukochanej - przygotuj mi ten płaszcz, który ostatni kupiliśmy i wiesz co jeszcze...

            Brunetka skinęła głową i błyskawicznie wygramoliła się z łóżka. Ubrana była w zwiewną sukienkę nocną, w kremowej barwie. Jej mleczna cera i kremowa barwa sukienki bardzo ładnie się komponowały w świetle porannego słońca. Krew mogła uderzyć do mózgu, a co dopiero, kiedy brunetka pochyliła się by wydobyć płaszcz Lena z kufra koło łóżka.

            Len nie mógł pozostać obojętny na ten widok. Od razu odczuł podniecenie, ale teraz nie mógł nic zrobić, gdyż byli pod czujną obserwacją Akiko. Obrócił się na drugi bok, a Namada kulturalnie udała, że nic nie widzi.

- Masz go? - syknął do swojej kobiety.
- Tak.
- To mi go rzuć.

            Nie minęło jeszcze pięć sekund, gdy miękki, obszyty futrem z lisa płaszcz opadł na Lena. Chłopak od razu się okrył nim ze wszystkich stron, wepchnął dłonie w kieszenie na wysokości bioder i wstał wreszcie z łóżka. Mógł zacząć szykować się na wielki występ przed całym konwentem.

            Pod wejściem na salę obrad był już kilkanaście minut potem. Ubrał sie w czarny ozdobny płaszcz, obszyty wokół futrem z lisa. Dodatkowo złote nici nadawały mu elegancji. Pod płaszczem miał na sobie tylko czerwony bezrękawnik i swoje ulubione szerokie spodnie. Podszedł nienagannym, miękkim chodem do wrót. Stało przy nich dwoje żołnierzy wśród, których rozpoznał jako duet niedawno przyjętych, z którymi ćwiczył szermierkę kiedyś pod drzwiami do budynku.

- Wpuścić mnie - rozkazał obojętnym tonem.
- Tak jest, panie kapitanie! - zasalutowali i jeden z nich otworzył drzwi.

            Wewnątrz znajdowało się nie wiele osób. Byli tam Marc, któremu znowu urosła gęsta, czarna broda. obok niego siedziała królowa Joanna, trochę wydawała się być przygaszona, ale może to tylko przez niewyspanie? I brzuch trochę jej jakby urósł. Tamara mówiła coś o tym kapitanowi Tao parę dni temu, ale ten był wtedy zbyt pochłonięty wspominaniem randki z Nataszą, podczas której wybrali się za miasto. Trochę za Joanna znajdowali sie przedstawiciele rodów van Ionescu, van Bzykescu, van Danilescu, van Petescu, van Kresuescu, van Hopfer, van Winescu, van Żmijescu oraz van Galaerescu."Sami wierni ludzie" - pomyślał Len. Podszedł bliżej zebranych.

- Wasza wysokość - powiedział, sztywno kiwając karkiem - i Wasza Piękność - rzekł do królowej Joanny.
- Witam kapitanie - odparł Marc.
- Dobrze cię widzieć Len - odpowiedziała kobieta - bez ciebie było tu strasznie nudno. Sporo kłótni, ale żadnych rękoczynów - zakończyła nieco żartobliwie.

            Len spojrzał na nią zdumiony, ale pokiwał tylko potwierdzająco głową. Wtedy ujrzał coś co go zaniepokoiło za plecami generała van Petescu. Stał tam nie kto inny jak ulubieniec synów zmarłego około roku temu władcy Rumladnii - generał van Ambramescu.

- Co on tu robi? - spytał Len przez zaciśnięte zęby.
- Chyba nie uważasz, że masz lepsze informacje o tym człowieku niż wywiad - zakpił Jon van Ionescu.

            Len nie odpowiedział.

- Wierzę w szczere intencje tego generała - oznajmił Marc.
- Tylko szczere w jakiej intencji? - dopytał Tao.
- Kwestia jego obecności tu nie podlega dyskusji - uciął król.

            Chcąc, nie chcąc Len musiał pogodzić się z obecnością dobrego znajomego Denisa van Nicolescu na sali, w której omawiane będą najważniejsze szczegóły dotyczące bezpieczeństwa kraju i reform armii. Zdaniem Tao jest to zbyt duże nadużycie zaufania króla wobec generała. Przecież nic nie gwarantuje, że ten nie doniesie o tym swojemu koledze przebywającemu w Ordzie, a ten ma już tylko ze dwa, trzy kroki do wykonania po to, ażeby donieść o wszystkim chanowi i Filipowi. Ledwo skończyła się jedna wojna, a lekkomyślność szlachty sprowadza nad ten - jeszcze nie do końca szczęśliwy - kraj widmo kolejnej, tym razem międzynarodowej.

- Usiądźmy - jego rozmyślania przerwał marszałek obrad, Wiktor van  Danilescu.

            Zebrani zajęli miejsca przy stole. Len poczekał aż wszyscy usiądą i wtedy również on spoczął na krześle. Z jednej jego strony siedział jakiś krewny panny van Kresuescu - co niezbyt Lenowi odpowiadało - a z drugiej był to Nataniel van Żmijescu. Zauważył tez, że jedno miejsce wciąż pozostaje wolne.

- Pułkownik się spóźnia... - rzekł Tobiasz van Bzykescu.
- Zaraz będzie - odpowiedział gen. van Petescu - miał wysłać ludzi na północ do obserwowania 
skandynawskiej granicy. Podobno kręci się tam ostatnimi czasy podejrzanie sporo, podejrzanych ludzi.

            Kiedy dowódca skończył mówić, do komnaty wpadł zdyszany pułkownik Narescu, co uspokoiło nieco Lena, gdyż ten podświadomie spodziewał się zobaczyć tu innego pułkownika...

- Siadaj oficerze - rozkazał van Danilescu.
- Tak jest! - odparł dowódca kawalerii.

            Marc podniósł się ze swojego ozdobnego fotela przy froncie stołu. Oznaczało to, że debata zaraz się rozpocznie. Wszystkie szepty na sali ucichły i król mógł mówić.

- Dziś omawiać będziemy tylko i wyłącznie sprawy związane z wojskiem

            Usiadł, a zamiast niego powstał marszałek obrad.

- Na początek poruszymy kwestię obecnego tu pułkownika Narescu. Nasz kraj jest w stanie kryzysu wojskowego. Mamy raptem dwoje generałów. Reszta nie żyje bądź zaginęła i pewnie też zmarła. W skutek tego musimy powołać nowych lub też, chociaż jednego nowego. Kto jest za tym żeby pułkownik został mianowany generałem niech podniesie w górę prawicę.

            Wszyscy podnieśli, poza Lenem i Narescu, którzy nie mieli praw do głosowania. Nikt nie był przeciw. Marc odetchnął cicho z ulgą.

- Kolejny plan to reforma systemu dowodzenia w armii... - zaczął Wiktor van Danilescu.
- Sprzeciw! - przerwał mu Len.
- To jest bunt! - ryknął Jon, siedzący trochę na skos od Lena, po drugiej stronie stołu. Zebrani zignorowali jego krzyk.
- A czemuż to? - spytała Joanna.
- Żeby zreformować system dowodzenia, trzeba uwzględnić nowe formacje... - zaczął Len.
- ... a tego jeszcze nie zrobiliśmy - dokończył za niego generał van Petescu.
- Wiedziałam, że z kapitanem będzie tu dużo ciekawiej - zakończyła wymianę zdań królowa.

            Zebrani popatrzyli znacząco w złote tęczówki panicza Tao, a król udzielił mu prawa głosu. Normalnie tacy postronni goście nie mieli bowiem prawa, żeby zgłaszać swoje postulaty podczas obrad.

- Przede wszystkim ciężka kawaleria - powiedział krótko Len.
- Nie ma warunków w lasach... - zaprotestował Józef van Kresuescu.
- A kto mówi o lasach? - zdziwił się Tao - mało macie pól i łąk? Nie znam za dobrze topografii terenu Rumlandii, ale wydaje mi się, że nie same lasy tu macie.
- Prawda - poparł go szef wywiadu - nad Zatoką Śródleśną jest sporo pól, tak samo na zachodzie i między Obrą, a Jesionką - oznajmił.
- Budżet królestwa nie da rady na duży zaciąg - wtrącił van Petescu.
- Jeden pułk na początek kolo granicy z chanem i drugi na południowych krańcach - zaproponował Len.
- Zgoda - powiedział van Abramescu - ale kto ich przeszkoli?
- Ja - odciął się Len.
- Dla Ciebie mamy inne zadnia - wtrącił marszałek - ale o tym później.

            Zebrani zastanowili się nad pomysłem młodzieńca. Wreszcie - po kilku minutach - głos postanowił zabrać świeżo mianowany generał.

- Sprowadźmy instruktora z Zachodu.
- Skąd? Kogo? Jak? A tajemnica? Jak ją utrzymać? - pytali jeden przez drugiego zebrani.

            Odpowiedziała im Joanna, co spowodowało niemały szok wśród ludzi, z pośród których każdy chciał uchodzić za eksperta od wojskowości.

- Ojciec miał sporo kontaktów - oznajmiła - mogę wysłać natychmiastowo gońca do Kingstad. Z Państwa Czarnej Wrony powinno przybyć czworo instruktorów od walki i kilku od wykuwania zbrój itp. Co wy na to?

            Zebrani pokiwali potulnie głowami i po sali przeszedł się pomruk aprobaty dla słów królowej. Nikt nie spodziewał się, że tak ważny pomysł wyjdzie akurat od kobiety, a tym bardziej właśnie od niej.

- Panowie wybaczą - zaczęła się żegnać - ale sprawy wojskowe mnie wzywają. Kontynuujcie beze mnie.

            Krótką chwile trwało nim zebrani wyrwali się z osłupienia jakie wywarło na nich przemówienie i zachowanie żony monarchy.

- System dowodzenia - wydukał wreszcie Wiktor.

            Najszybciej po nim zdolność mowy odzyskał van Petescu i to właśnie generał jako pierwszy przedstawił swój plan.

- Proponuję podzielić kraj na dwa okręg wojskowe. Będą to północ i południe - recytował bez zająknięcia - dowództwo południa obejmie generał Narescu, a północ wezmę ja. Pan van Abramescu pozostanie w stolicy i włączymy go w nową radę wojenną, ale jej skład to już później. Kraj nie ma funduszy na budowę wielkiej armii. Dlatego proponuję po 15 tysięcy żołnierzy na oba okręgi...
- Chwilowo wystarczy generale - przerwał mu Marc - twoją reformę będziemy przegłosowywać bądź też nie stopniowo. Kto jest za tym, co obecnie przedstawił nasz van Petescu? - wszyscy podnieśli dłonie. - Świetnie - ucieszył się władca - mów, więc dalej przyjacielu.
- Wśród tych 15 tysięcy nie ma oczywiście takich wojsk jak S.O.L.A.R czy też garnizony miast. Siły okręgu podzielmy w ten sposób, że dowódca będzie miał bezpośrednio pod swoim dowództwem pułk lekkiej jazdy i pułk piechoty oraz nowo sformowaną ciężką kawalerię. Oczywiście w każdym pułku władzę będzie sprawował pułkownik, jednak w tych trzech pułkownik odpowiada tylko za utrzymania dyscypliny, ćwiczenia i poprowadzenie żołnierzy w bezpośrednim boju. Pozostałe 12 tysięcy rozlokujemy jako pułki w miastach, twierdzach i strategicznie ważnych miejscach. Wszędzie tam dowodzić będą pułkownicy lub też, gdy nie będzie odpowiednio wykwalifikowanych wojskowych ich obowiązki przejmie wyznaczony przez dowódcę okręgu szlachcic. Rozplanowanie pułków leży w gestii dowódcy okręgu, ale musi być zaakceptowane przez radę wojenną i króla.
- Głosujmy - oświadczył Wiktor.

            Znów wszyscy byli za. Lena nie dziwiło to zbytnio. W końcu generał nie powiedział jeszcze nic zbyt odkrywczego czy też kontrowersyjnego. Do tych punków miał dopiero dojść.

- Idąc dalej. Likwidujemy ostatecznie i w całości prywatne armie...
- Sprzeciw! - syknął sam marszałek.
- Nie ma mowy! - zawtórowali mu sąsiedzi Lena.
- Po co wam prywatne wojsko? - spytał Marc.

            Nie potrafili odpowiedzieć na to pytanie jak i na kolejne jakie zadał im król w tej kwestii. Prawdę powiedziawszy to część z nich była po prostu przyzwyczajona do trzymania w swojej siedzibie kilkuset regularnych żołnierzy, którymi można było w dowolnej chwili postraszyć niepokornego sąsiada lub nawet monarchę. Inicjatywa Marca by pozbawić szlachtę tego przywileju musiała się spotkać z oporem. Nie wybuchły, jednak żadne zamieszki w sali posiedzeń konwentu. Może dlatego, że władca zakazał wpuszczać na salę swoich przeciwników, a może dlatego że nie była na sali żadnego strażnika z chorągwi S.O.L.A.R z wyjątkiem Lena Tao.

- Czyli nie macie nic przeciw? - dopytał marszałek.

            Zebrani pokiwali przecząco głową. Wobec tego, Wiktor van Danilescu spojrzał na kolejny punkt obrad. Wyjął z kieszeni płaszcza pióro i wykreślił już omówione przedmioty dysputy.

- Rada wojenna - zakomunikował - król Marc proponuje żeby znaleźli się w niej generał van Ambramescu jako wieloletni generał wojsk walczących na froncie. Poza nim będą tam też porucznik Jon van Ionescu jako szef wywiadu, Ayumi Namada jako ekspertka od planowania i szef ścigania wrogów narodu, kapitan Józef van Danilescu jako spec od kawalerii, Robert van Ionescu oraz Andriej van Galerescu jako ekspert w sprawach floty, jej koordynator przy sztabie wojennym króla. Na czele rady jest oczywiście Nasza Miłość, król Marc I.

            W sprawie rady nikt nie był przeciwko temu co miało nastąpić. Co prawda szef wywiadu nie ufał koordynatorowi floty z racji na jego pochodzenie ze Związku Czerwonych, ale był już od kilku lat wiernym mężem córki, przywódczyni rodu panującego w jedynym porcie w kraju. Marszałek przeczytał kolejny punkt obrad

- Nowe stopnie wojskowe - oznajmił - jak wiecie nasza armia dzieli się na jednostki operacyjne. W nowym systemie armią dowodzi dalej król. Ma on jednak pod sobą rade wojenną, której podlegają dwa okręgi, chociaż w sumie ich dowódcy są głównodowodzącymi armiami. Dwa okręgi to dwie armie. Obie dzielą się na pułki, a na ich czele stoi pułkownik. Pułki dzielą się na chorągwie dowodzone przez kapitanów, a te z kolei dzielą się na drużyny dowodzone przez poruczników. Podsumowując mamy cztery stopnie wojskowe. Ma to swoje wady i zalety...

            Dalej wymieniał koncepcje jak wzbogacić ilość stopni wojskowych i za co je dodawać. Były trzy koncepcje. W pierwszej tworzyło się rozmaitych vice- pułkowników i zastępców kapitanów, poruczników itp. W drugiej tworzyło się dowódców dwóch pułków, dwóch drużyn itp. W trzeciej z kolei nadawano różne tytuły różnym osobom za osiągnięcia na polu walki. Żadna z opcji nie wzbudziła zachwytu zebranych. Kiedy marszałek skończył, Marc dał prawo głosu po raz kolejny Lenowi.

- Podzielmy drużyny na jeszcze mniejsze formacje. Nadajmy stopień wojskowy ludziom, którzy dowodzą 1/3 drużyny. Nazwijmy ich kapralami. W moim świecie kapral dowodzi od 3 do 15 ludzi. W naszej Rumlandii będzie dowodził 10.

- Świetnie - ucieszył się Marc- inne stopnie są nam nie potrebne.
- W sumie racja - zawtórował mu Wiktor van Ionescu, który był kuzynem szefa wywiadu i jednocześnie dowódcą dawnej Gwardii Królewskiej. Był ładnie opalony, miał nieco ponad 30 lat i odznaczał się orzechowymi oczami i czarnymi jak smoła włosami.
- To chyba wszystko na dziś - oznajmił marszałek.
- A rozkazy dla mnie? - zdziwił się Len...

piątek, 9 maja 2014

11. Sztorm



"Burza zna więcej nikczemnych podstępów, niż włoscy książęta w siedemnastym wieku."
Joseph Conrad
 
Rozdział 11
Sztorm

            Jun weszła na podkład "Południowego niszczyciela" dwa dni po tym jak Bason zorganizował jej pogadankę na temat różnic między narodami i państwami w Międzymorzu. Statek, którym płynęła był średniej wielkości galerą. Uzbrojony tylko w taran na dziobie i mostek do abordażu, nie zapewniał najwyższych standardów bezpieczeństwa przed piratami, okrętami wrogich wojsk itp. Dwadzieścia sześć rzędów wioślarzy napędzać miał statek szybko i sprawnie przy współudziale wiatru z zachodu, jaki przypowiedział jeden z kapłanów.

            Panna Tao w czasie oczekiwania na podróż poznała dobrze lokalne wierzenia. Dowiedziała się m.in. w jakie bóstwa wierzą mieszkańcy tej krainy. W Złociej Armii na terytorium, której obecnie się znajdowała, ludzie modlili się najczęściej do boga ognia i często przebywali w świątyniach zbudowanych z czerwonych cegieł przed, którymi paradowali i modlili się kapłani i kapłanki w krwistoczerwonych szatach. Wieśniacy i rybacy żyjący blisko Morza Południowego modlili się do boga wody i mórz. Jego świątynie znajdowały się zwykle w jaskiniach skalnych. Służący temu bóstwu nosili szaty w kolorze wody morskiej. Z bogów cieszących się mniejszą renomą w Złotej Armii byli jeszcze bóg wiatru, bóg natury i bóg ciemności, znany też jako władca zła oraz pan bestii z Czarnolasu.

            Dzień przed wypłynięciem Jun dowiedziała się, że towarzyszyć jej będzie dziesięciu żołnierzy i przyszły ambasador w Rumlandii Raul Mounitis, starszy człowiek o sporej wiedzy dyplomatycznej.  Towarzyszyć im miało dwoje asystentów ambasadora. Takie towarzystwo zapewniało, że Jun nie będzie musiała się martwić o rozrywki czy o to, że znienacka zaatakuje ją nuda. Wszystko to sprawiło, że oczekiwała w oczekiwaniu na wypłynięcie w rejs do nieznanego kraju, o którym słyszała tylko parę zdań kilka dni wcześniej.

            Nadszedł wreszcie dzień wypłynięcia. Jun nie miała zbyt wiele do zabrania - raptem trzy sukienki i bagaż podróżny. Jun w obstawie swojego osobistego ochroniarza Tobiasza Hunga. Był to młody - na oko - dwudziestokilkuletni facet. Wpadł w oko Jun już po pierwszym spojrzeniu młodej damy na niego. Miał około sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i krótkie czarne włosy i był zawsze dokładnie ogolony. Krążyły plotki, że Bason wysłał jednego z najlepszych żołnierzy do ochrony tej młódki, która przybyła tu niewiadomo skąd. 

            Port Różańcowy, z którego mieli wypłynąć nie zrobił na kobiecie wielkiego wrażenia. Było to typowe, duże miasto nadmorskie,  z biedną dzielnicą rybacką, złocistymi plażami oraz dużym murowanym portem w pobliżu wysokiego i stromego klifu. Jadąc konno przez miasto Jun dostrzegła ludzi biednych i bogatych, przeciętnych i nietuzinkowych, grubych i chudych, ćwiczących walkę i uciekających przed wściekłą żoną, drobnomieszczańskie żony i damy z wyższych sfer, piękne kobiety i te brzydkie, damy i dziwki. Miasto jak miasto.

            Port był dobrze chroniony przez przeróżne umocnienia od strony plaż, klifu i miasta. Przed samym murem otaczającym właściwą część portu znajdował się szeroki na około dwa metry i głęboki na kolejne kilka rów wypełniony przez zaostrzone pale. Nieostrożny wędrowca mógł marnie skończyć próbując wkraść się do portu pod osłoną nocy lub też za dnia.

            "Południowy  niszczyciel" był średniej wielkości kupiecką galerą. Stał zakotwiczony na samym końcu portu. Z daleka zasłaniały go wielkie karawele i karaki, których załogi szykowały się do zaatakowania portów wroga. Marynarze i żołnierze mający nimi podróżować chodzili bez koszulek, a ich ciała lśniły w słońcu, co bardzo radowało najtańsze prostytutki w mieście chichoczące głośno gdzieś w oddali. Jun również przyglądała się umięśnionym sylwetkom złotoarmistów.

            Weszła przed szeroki mostek na pokład, gdzie przywitał ją jej ochroniarz. Tobiasz wziął od niej bagaże i zaprowadził podpokład gdzie Jun miała swoją kajutę. Jak narazie będzie spała i zamieszkiwała w niej sama. Rozpakowała się - co nie trwało długo zważywszy na ilość bagażu - po czym rzuciła się na swoje nowe łóżko. Było duże i szerokie, co najmniej dwu osobowe. Pierzyna była miękka i cienka, ale kobieta wyczuła, że przed nią jest inna, grubsza i bardziej ciepła. Nad łóżkiem znajdował się mały baldachim. Sprawiało to urocze wrażenie w połączeniu z dwoma maleńkimi oknami, przez które wpadało więcej światła niż mógłby o tym świadczyć ich rozmiar - jak widać ten ostatni nie zawsze ma znaczenie.

            Inni pasażerowie - głównie kupcy i przedstawiciele przedsiębiorstw zbrojeniowych - wchodzili powoli na pokład.  Kapitan coraz bardziej ożywionym głosem wykrzykiwał komendy do swoich ludzi. Majtkowie kończyli szorować pokład, a bosman komplementował przyrządy nawigacyjne koło steru. Cywilną załogę statku uzupełniało dziesięcioro zbrojnych chroniących ambasadora oraz drugie tyle mające bronić galery przed wrogami państwa.

            Wieczorem statek był już gotowy do wypłynięcia. Z tej okazji w największej kajucie - nazywanej przez załogę komnatą - zajmowanej aktualnie przez pana Mountisa, miała się odbyć uczta inauguracyjna dla rejsu do Rumlandii, gdzie każdy z pasażerów miał zamiar się dorobić bądź też wspomóc rozwój kariery.

            Jun ubrała się na tę okazję w luźną, ciemnoniebieską sukienkę, która sięgała jej do połowy ud. Dzięki temu wszyscy obecni będą mogli podziwiać jej zgrabne i długie nogi. Do tej pory Tao nie zwracała zbyt dużej uwagi na to czy podoba się facetom. Co prawda zdawała sobie sprawę, że podoba się im, lecz nie robiła z tego jakiejś wielkiej hecy, po prostu tak było i już. Teraz, gdy była wypełniona szczęściem z powodu powrotu po ponad roku do najbliższego jej człowieka, mogła spróbować sprawdzić jakie robi wrażenia na mężczyznach. Jej sukienka miała skromnie wycięty biust, o kształcie wąskiego trójkąta równoramiennego. Długie włosy tym razem zostawiła rozpuszczone. Pod kiecką tradycyjnie już miała podwiązkę, za którą trzymał się nóż - gotowy do użycia w każdej chwili.

- Panienka gotowa do wyjścia - przygotowywanie się Jun do wyjścia przerwał jej strażnik.
- Prawie - odrzekła nie patrząc nawet na niego.
- Będę czekał pod drzwiami.

            Kiedy wyszedł, Jun mogła do końca ozdobić się skromnymi dodatkami jakie dostała od Basona na podróż. Były to małe kolczyki o kształcie kuleczki, zrobione ze szczerego srebra. Poza tym na lewy nadgarstek nałożyła bransoletę, która była posrebrzana. Wyszła. Za drzwiami dołączył do niej Tobiasz. Mężczyzna trzymał się dyskretnie za swoją panią. Szli w milczeniu, ale że do kajuty ambasadora nie było daleko, więc doszli szybko. Jun zatrzymała się przed drzwiami, a Tobiasz zapukał donośnie. Otworzył im niski żołnierz - jeden z tych, którzy dojechali tu z Jun. Ukłonił się nisko per "panience" jak zwykli zwracać się do niej żołnierze w ślad za generałem Basonem.

- Proszę wejść panienko - powiedział robiąc miejsce w drzwiach.

            Wewnątrz nie było aż tak dużo miejsca jak w komnatach w domu Tao, jednak jak na galerę to pomieszczenie było doprawdy przeogromne. Znajdowały się tam dwa długie stoły i liczne krzesła wokół nich. Było tu już kilku gości, wśród nich oczywiście ambasador.

            Raul Mountis był średniego wzrostu i przeciętnej sylwetki. Nie był ani gruby, ani chudy. Liczył sobie już ponad 60 lat i miał na koncie wieloletnią pracę dyplomatyczną owianą licznymi sukcesami.

- Witam panienko Jun - dyplomata jak i reszta złotoarmistów miał zakodowane jak zwracać się do zielonowłosej.
- Dzień dobry panu.
- Mów mi Raul.
- Dobrze pan... dobrze Raul - poprawiła się szybko.
- Usiądź gdzieś, zaraz przyjdzie reszta gości.

            Jun usiadła z brzegu stołu. Siedziała w napięciu i przyglądała się kolejnym wchodzącym osobom. Byli to w większości mężczyźni po czterdziestce. Spora część z nich miała już okazałe brzuszki i można je było śmiało nazywać mięśniami piwnymi. No cóż może ona nie będzie mogła podziwiać urodziwych mężczyzn, a i bycie podziwianą lub nawet pożądaną przez takich ludzi nie dowartościowywało ją jakoś szczególnie. Po chwili pojawił się młody asystent ambasadora, natomiast po nim weszło jeszcze troje młodych żołnierzy.

            Wkrótce rozpoczęła się uczta. Na stole pojawiły się dorsze, flądry i inne ryby. Były też sałatki, surówki, bitki z jelenia oraz chleb i napoje. Wśród tych ostatnich szczególnym powodzeniem cieszyły się czerwone, półsłodkie wino oraz sok z dyni.

            Jun zjadła już całego dorsza i trochę jelenia, a także surówek. Jej brzuch był wypełniony jedzeniem i sokiem z dyni. Postanowiła wobec tego rozejrzeć się po innych biesiadujących. Większość odwracała speszona wzrok, kiedy na nich patrzyła. Siedzący obok niej pan około 50 wpatrywał się w jej okolice bikini za każdym razem, gdy odwracała się od niego.

            Cała ta sytuacja, gdzie każdy pożerał ją wzrokiem, ale tylko kiedy nie kierowała na niego swoich niebieskich oczu, męczyła ją. Postanowiła napić się odrobinę wina. Nigdy dotąd nie piła dużych ilości alkoholu. Teraz miało się to zmienić. Nalała sobie wina. Wypiła je jednym haustem - co zdziwiło ją szczerze. Poczuła znajomy smak w ustach - drobne ilości wina zdarzało się jej już pijać. Zaraz potem poprosiła siedzącego obok niej napaleńca po 50, aby nalał jej jeszcze. Teraz piła już wolniej. Z przypływem ilości alkoholu we krwi, przestała zwracać uwagę jak mężczyźni pożerają ją wzrokiem, a że prawie wszyscy podróżowali bez żon, to praktycznie każdy teraz bezkarnie oglądał jej kształty.

- Odprowadź mnie - szepnęła do siedzącego obok mężczyzny, myśląc że to jeden z żołnierzy wysłanych z nimi przez Basona.
- Z chęcią - zaśmiał się tamten.

            Szli tymi samymi korytarzami, którymi wcześniej Jun podróżowała z Tobiaszem. Z tego wszystkiego zapomniała o swoim strażniku. Ale przecież to on miał pilnować jej, a nie ona niego. Wtem coś przerwało jej rozważenia o miejscu, w którym może przebywać jej ochroniarz. Coś ciepłego przesuwało się po jej lewym pośladku. W końcu zacisnęło się na nim. Było to nawet przyjemne, jednak Jun oprzytomniała na chwilę kiedy doszło do niej, że to ręka tego, którego poprosiła o odprowadzenie.

- Co... - wyszeptała, lecz tamten przyparł ją do ściany. - Co robisz?

            Jej twarz została dopchnięta do ściany. Chcąc nie złamać sobie nosa, skierowała twarz w bok. W tym czasie biodra mężczyzny przyparły ją do ściany. Biust dziewczyny boleśnie wbijał się w drewniane ściany. Mężczyzna szarpnął jej ręce do tyłu. Wykręcił je na wysokości jej nerek.

- Puść - wycedziła przez zęby.

            Nie odpowiedział.

            Jedną ręką trzymał jej wykręcone dłonie, a drugą zaczął głaskać po tej części ud, gdzie nie sięgała już sukienka. Nie było to przyjemne. Odczuwała znaczny dyskomfort.

- NIE! NIE! - krzyczała co sił w płucach.
- Taaaak - wydyszał jej w kark oprawca.

            Rozpoznała go po głosie. To ten obleśny pięćdziesięciolatek. Podwinął już jej kieckę i przylgnął do niej ponownie - tym razem jeszcze mocnej. Czuła jak ściana wbija się w nią na całej długości jej ciała - a może to on wbijał się w ścianę przez nią? Na to pytanie nie umiała sobie odpowiedzieć, zadała je sobie tylko z racji na ilość wypitego alkoholu.

- Puść ją - usłyszała czyjś głos.
- Bo co? - warknął tamten.
- Bo ja ci zrobię to co ty chcesz zrobić panience - powiedział Tobiasz.

            Jun rozpoznała go. Zostanie uratowana, więc zachowa swoją niewinność i zapamięta, że nigdy już nie powinna pić alkohol w tych ilościach. Nim podjęła się jeszcze kilku postanowień, silne ręce jej ochroniarza złapały ją pod ramiona i zawlokły do kajuty. Tam ostrożnie została umieszczona na łóżku. Tobiasz wyszedł przed drzwi...

            Rankiem Jun kompletnie nie pamiętała co się stało w nocy. Próbowała sobie to przypomnieć przez kilka godzin, okraszonych bólem głowy, lecz nie była w stanie. Początkowo nie chciała się przyznać przed swoim strażnikiem, ale ostatecznie musiała to zrobić - najpierw jednak usiłowała zrobić to przed samą sobą. Nie tak łatwo jest bowiem przyznać się sobie samemu, że nic się nie kojarzy z imprezy suto zakrapianej alkoholem. Pannie Tao udało się to zrobić po sporo trwających zmaganiach - podczas nich ból głowy jeszcze się nasilił. Wreszcie postanowiła spytać Tobiasza. Wezwała go do siebie.

- Panienka mnie wzywała - przywitał się wartownik.
- Tak.
- Co się stało poprzedniej nocy?
- Nie rozumiem.
- Dlaczego mam tak pogniecioną kieckę?
- Obawiam się panienko, że dalej nie rozumiem.
- Mów mi co robiłam po tej uroczystości - nie ustępowała Tao.
- W sumie to nic.
- Jak to nic?
- Upiła się panienka...
- Tylko tyle? - zdziwiła się kobieta - kto mnie tu odprowadził?
- Ja.
- I obyło się bez sensacji?
- Nawet panienka nie rzygała...
- Nie to mam na myśli! - oburzyła się Jun.
- Nie rozumiem.
- No wiesz... - zaczęła  nie pewnie - czy nikt się do mnie... no wiesz....
- Nie - skłamał Hung.

            Podczas kolejnych dni rejsu nie wydarzyło się już nic ciekawego. Jun przez dwa bite dni odchorowywała swoje nieumiarkowanie w picu wina. Prawdę mówiąc bardzo przydała się jej tak lekcja. Teraz wiedziała, że nie może sobie na tyle pozwolić, bo jeśli ktoś o nieczystych intencjach natrafi na nią pijaną, to może się to skończyć gorzej niż poprzednim razem.

 ***

            Galera "Południowy niszczyciel" szybko znalazła się na pełnym morzu i napędzana przez kilkadziesiąt par wioseł praz sprzyjający jej zachodni wiatr mknęła do przodu niczym burza, chociaż pogoda na morzu stawała się coraz bardziej jesienna.

            Określenie o burzy nie było może szczególnie korzystne dla załogi zważywszy na fakt, że pogoda w jakiej się znajdowali od kilkudziesięciu minut nie była już tak sprzyjająca jak letnia. Niebo spowijały liczne ciemne chmury. Zaczął wiać silny wiatr ze wschodu.  Daleko na linii horyzontu ciemne niebo zostało oświetlone przez błyskawicę. Chwilę po niej do uszu Jun dotarł grzmot.

- Pod pokład - powiedział do Tao jeden z marynarzy - szybko!

            Zaczęła biec. Cała przestraszona nie wiedziała co ma myśleć o zaistniałej sytuacji. Duże piersi utrudniały bieganie - przekonała się o tym nie po raz pierwszy. Dwoje majtków zbyt długo spoglądało jak kołyszą się one, kiedy Tao biegnie, za co zostali gromko opieprzeni przez swojego zwierzchnika. Kiedy kobieta przekroczyła otwarte drzwi rozpadał się deszcz. Początkowo była to mżawka, jednak z każdą chwilą spadało na galerę coraz więcej wody. Dodatkowo falę robiły się coraz większe.

            Jun wbiegła przerażona do swojej kajuty. Usiadła na łóżku i podniosła w górę kolana. Oparła na nich głowę i ukryła ją pomiędzy dłońmi.  Z każdą chwilą jej strach się wzmagał. Nieustające kołysanie się statku nie poprawiało jej nastroju. Kiedy kolejne dwie błyskawice rozświetliły nieboskłon, który teraz był ciemny niczym w nocy, na okręcie rozległy się krzyki nielicznych wśród podróżnych kobiet. Jun również wydała z siebie zduszony okrzyk, pomimo chęci, że nie zrobi tego. Statek kołysał się coraz mocniej. Meble w jej kajucie jeździły już od jednej ściany do drugiej. Nie mogła tu dłużej siedzieć. Czuła jak wszystko przewraca się jej w żołądku. Wybiegła z kajuty. Zwymiotowała tuż za drzwiami.

- Panienko... - rozległ się czyjś głos, gdzieś w głębi korytarz.
- Kto tam?
- To ja Tobiasz - odpowiedział jej wysoki strażnik, który podszedł teraz do niej.

            Jego widok napełnił kobietę nadzieją, że jednak będzie wszystko dobrze. W końcu to właśnie on miał dostarczyć ją całą i zdrową do Lena.

- Musimy iść - przerwał jej rozmyślania.
- Dokąd?
- Na pokład.
- Ale kazali mi stamtąd zejść jakiś czas temu...

            Hung nie odpowiedział złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą. Kiedy zrobili kilka kroków, o burtę galery uderzyła fala tak duża, że okręt niemal się przewrócił. Statek co prawda zachował pion, jednak Jun i jej ochroniarzowi się to nie udało. Nim wyszli na pokład upadli jeszcze parę razy.

            Przekroczywszy próg upadli kolejny raz. Tym razem, jednak nie zostało to wywołane przez ogromna falę, ale przez piorun, który uderzył w maszt. Ten zapalił się po upływie kilkunastu sekund.

- Do szalup - ponaglił ją Tobiasz.
- W którą stronę?
- Za mną - oświadczył strażnik.

            Pobiegli co sił w nogach ku ster burcie. Jun nie wiedziała dlaczego akurat w takim miejscu znajdują się szalupy ratunkowe. Nie pytała, jednak o to, biegła co sił w nogach w stronę, która miała zapewnić jej ratunek. Gdy już się tam znalazła zobaczyła jedną małą łódkę. Nie wiedziała w jaki sposób, to dzięki niej miała uratować swoje życie.

- Musimy ją zrzucić do wody - powiedział Hung.
- Co?
- Pomóż mi. Chwyć ją z drugiej strony i ciągnij do burty.

            Jun nie wiedziała co ma o tym myśleć. Nie pytała o to. Szybko znalazła się w miejscu wskazanym przez strażnika. Chwyciła z brzeg łódki. Razem z Tobiaszem zaczęła ciągnąć łódkę ku burcie "Południowego niszczyciela". Nie szło im to zbyt dobrze. Ostatecznie nie udało im się to tak jakby wymarzył to sobie mężczyzna.

- Poczekaj pójdę po pomoc - oświadczył strażnik dziewczyny - odejdź od burty.

            Pobiegł szybko w stronę, gdzie znajdowali się marynarze. Dziewczyna w tym czasie odeszła o parę kroków w stronę środka okrętu. Widziała jak żołnierze mający stanowić obstawę dla ambasadora, próbują gasić pożar.

            Kolejne fale chybotały łódkę. Jun zwymiotowała kolejny raz. Osłabiona zatoczyła się delikatnie. Chwyciła się burty, żeby nie upaść lub też nie wypaść do morza. Woda obryzgała jej twarz. Trochę ją to otrzeźwiło, lecz dalej czuła się wykończona psychicznie i teraz też psychicznie. Z całych sił trzymała się burty. Powoli zjechała po niej na pokład "Południowego niszczyciela". Ostatkiem  sił utrzymywała świadomość, walczyła już tylko aby nie zemdleć.

- Mielizna! Wpadliśmy na mieliznę! - rozległy się okrzyki gdzieś dalej.
- Jun! Jun!
- Ratunku!
- Ambasador wpadł do morza!

            Jun słyszała jak na okręcie wybucha coraz większa panika. Przez na pół zamknięte oczy widziała jak jeden z przedsiębiorców wyjął z pochwy miecz i grożąc nim zaczął wraz z trójką swoich towarzyszy wodować szalupę. W odpowiedzi jeden z żołnierzy z obstawy ambasadora wyjął swój krótki miecz i zaatakował biznesmana. Tamten otrzymał cios prosto w kark. Krew trysnęła we wszystkie strony. Mężczyzna padł martwy na pokład.

            Burza nie ustawała. Pokład był zalewany i przez deszcz i przez rozszalałe fale morskie. Leżąca wciąż na pokładzie Jun, przewróciła się na wznak. Poziom wody na pokładzie sięgał już prawie jej nosa. Zaczęła zmuszać swoje osłabione mięśnie żeby wstać. Jakimś nadludzkim - jak dla niej - wysiłkiem dźwignęła się odrobinę w górę.

            W tym czasie woda wlewała się juz coraz mocniej pod pokład. Co więcej znaczna część załogi zamiast ratować ludzi i okręt, zajęła się walką z samymi sobą. Śmierć bogatego pasażera wywołała chęć odwetu ze strony jego znajomych. Ci rzucili się rozszalali na żołnierzy Złotej Armii. Na pokładzie galery wybuchła rzeź. Równocześnie statek napełniony był już coraz bardziej wodą. Na szczęście dla pasażerów galera nie mogła zatonąć, gdyż znajdowała się na mieliźnie.

            Jun utraciła przytomność. Nie wiedziała co działo się dalej.