piątek, 18 marca 2016

37. Zdrajca



"Zawsze jest opanowany i na swój sposób grzeczny. Ale ma niesłychane poczucie wyższości "
Stanisław Mackiewicz
 
Rozdział 37
Zdrajca

            Minął tydzień od czasu, kiedy Len oświadczył się Nataszy. Przez ten czas, stan jego zdrowia poprawił się na tyle, że mógł już opuszczać na krótki czas swoje łóżko. Rany, które otrzymał od Anakina owszem były bardzo poważne, lecz Tao zdobył w sobie całą siłę woli oraz fizyczną - jaka mu pozostała - podnosił się. Oczywiście znaczny wpływ na to miały zaręczyny z ukochaną. Niektórzy twierdzili jednak, że znacznie bardziej wrócić do treningu i odwdzięczyć się przeciwnikowi pięknym za nadobne.

- Namiestnik Norfdamu chciałby się w końcu z tobą zobaczyć - powiedziała do niego Natasza.
- Po co?

            Kobieta zmarszczyła brwi w grymasie.

- 10 dni zajmujesz jedno z łóżek w jego domu...

            Nie zdążyła dokończyć, ponieważ do pokoju weszła młoda kobieta. Na oko Len nie dawał jej więcej niż dwadzieścia lat. Miała ładną mleczną cerę - bardzo podobną do Natki. Jak na kobietę, nie była ani wysoka, ani niska. Kolejnym podobieństwem do ukochanej kapitana Tao były czarne włosy dziewczyny.

- Florentyna van Nordescu - przestawiła się z uprzejmym dygnięciem.

            Podeszła do leżącego akurat Lena i nim ten zdołał zmusić się do powstania, podała mu swoją dłoń przed usta. Nieśmiało dotknął jej wargami. Poczuł jak policzki mu czerwienieją. Tak bardzo się na tym skupił, że nie usłyszał jak Natka chłodno wita córkę namiestnika miasta.

- Tato prosi żeby pan kapitan i jego towarzyszka odwiedzili go - zakomunikowała.

            Len wymienił spojrzenia z ukochaną. Nie był jeszcze w stanie pójść tak daleko. W czarnych scenariuszach brał pod uwagę, że Jon van Nordescu może zrobić coś takiego, żeby zarzucić mu później lekceważenie gospodarza i wyrzucić z pałacu albo nawet i miasta.

- Nie widzisz, że on nie może chodzić! - warknięcie Natki wyrwało go z zamyślenia.
- Och tak, przepraszam - zawstydziła się Flora - zapomniałam - dodał z lekko zaczerwienionymi policzkami - powiedzieć... W takim razie zaraz przyślę tu pomoc.

            Wyszła nim Tao zdążył wyjść z szoku jaki wywołała u niego ta osóbka.

- Wpadła ci w oko? - spytała go Natka, uśmiechając się figlarnie.
- Trochę cię przypomina.
- Trochę?
- Jest mniej ładna.

            Natasza wywróciła oczami na ten nie wypowiedziany wprost komplement. Nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, drzwi otworzyły się po raz kolejny i tym razem weszło przez nie czworo rosłych mężczyzn trzymających coś w rodzaju lektyki. Położyli ją na ziemi i podeszli do łóżka. Słuchając porad Natki wyjęli z niego Lena i umieścili na drewnianym przyrządzie.

            Wynieśli go przed pokój, gdzie czekała Florentyna. Ubrana była w elegancki ciemnoszary płaszcz oraz czarne buty. Poprowadziła lektykę z rannym oraz Nataszę przez labirynt korytarzy. Na szczęście dla Lena nie musieli schodzić po schodach. Wreszcie dziewczyna zatrzymała się przed jednymi z drzwi. Zapukała w nie i otworzył je strażnik dzierżący w dłoni halabardę.

            Tuż za drzwiami stał mężczyzna w żółtym kaftanie, na którym wyszyto brunatnego niedźwiedzia z czarną włócznią na zielonym tle. Mężczyzna miał około czterdziestu wiosen, może trochę więcej. Najbardziej w oczy rzucały się jego szare.. oczy. Czarne kręcone włosy sięgały mu nieznacznie za ucho. Uśmiechał się dobrodusznie i gestem zachęcił Lena i Nataszę do przekroczenia progu.

- Namiestnik Jon van Nordescu - przedstawił się brunet.
- Len Tao - odpowiedział złotooki - a to moja narzeczona Natasza - wskazał na ukochaną.

            Van Nordescu rzucił pobieżnie wzrokiem na ex- wieśniaczkę. Jego mina nie wyrażała podczas tej czynności żadnych emocji czy uczuć.

- Nie będzie pan, panie kapitanie zainteresowany wdziękami jednej z moich córek - zażartował czterdziestolatek.
- Nie - uciął Tao.

            Poczuł na sobie pełne miłości spojrzenie Natki i cichy śmiech Florentyny gdzieś za nim.

- Napiją się państwo czegoś? - spytał z kurtuazją Jon.
- Wina - odparł Len.

            Namiestnik Norfdamu spojrzał na niego badawczo. Po chwili zerknął na stojącą wciąż za goścmi córkę, a kiedy ta skinęła głową, uśmiechnął się i polecił służbie przynieść dzban najlepszego wina.

- Bardzo pan lakoniczny w swych wypowiedziach - zauważył van Nordescu.

            Tao nie odpowiedział. Jego narzeczona także milczała, więc niezrażony tym Jon zagaił ponownie:

- Lepiej się już pan czuje?
- Yhm - chrząknął potakująco Len.
- Dobrze to słyszeć.

            Kapitan chorągwi S.O.L.A.R poczuł jak zaczynają w nim zbierać nerwy. Tracił już cierpliwość do tego gadatliwego szlachcica. Natasza chyba to wyczuwała, bo ścisnęła go uspokajająco za dłoń.

- Po co nas pan wezwał? - spytała prostolinijnie.
- Chciałem wreszcie poznać ludzi, których goszczę.

            Len wywrócił oczami.

- Bardzo jesteś podobna do mojej córy - zauważył van Nordescu.
- To prawda - zgodziły się równocześnie Flora i Natka.

            Jon zachichotał.

- Żeby tylko was pan kapitan nie pomylił, którejś nocy - zażartował.

            Dziewczyny zaśmiały się uprzejmie, lecz Len poczuł jak jego irytacja wkracza na wyższy poziom. Do tego policzki mu zarumieniły się. Nienawidził tego, była to pozostałość jeszcze z okresu jego życia w "tamtym" świecie. 

- Równie szkoda by było gdyby pomylił pańską głowę z manekinem ćwiczebnym - rzekł oschle.

            Jon, Florentyna, służba i wartownicy wybałuszyli oczy. Atmosfera zgęstniała momentalnie. Len nic sobie nie robił z gwałtownego pogorszenia własnego położenia.

- Coś powiedział?! - warknął Jon.
- Przeliterować? - zakpił kapitan.

            Natasza ścisnęła mocniej jego dłoń. W tym samym czasie służba przyniosła dzban wina i trzy kielichy. Kiedy alkohol stanął na stole, wszyscy wyraźnie się uspokoili. Wyjątkiem pozostawał oczywiście Len, który pozostawał w stanie poprzedzającym wybuch. Nie polubił tego szlachcica. Do tego rany zadane mu przez Anakina zaczęły ponownie dawać o sobie znać. Na szczęście zaraz będzie mógł znieczulić się winem.

- Polej - Jon polecił słudze.

            Po kilkudziesięciu sekundach przed nimi stały kielichy pełne wina.

- Nie pijesz? - spytał Len Flory.
- Za młoda jest - odrzekł Jon.
- Tato! - zaprotestowała gwałtownie dziewczyna - mam już 19 lat.
- No, no dorosła się znalazła - zakpił ojciec.
- Zaręczyłeś mnie dawno temu - przypomniała od niechcenia Flora.

            Natasza uśmiechnęła się z zażenowania. Len przysłuchiwał się tej dyskusji w niezwykłym - nawet jak na niego - skupieniu. Starał się zapamiętać słabe punkty pana van Nordescu. Przeczuwał, że niebawem mogą mu się one przydać.

- Starczy - uciął Jon.

            Florentyna zrobiła obrażoną minę, obróciła się na pięcie i wyszła.

- Dzieci - żachnął się jej ojciec.

            Nikt nie odpowiedział. Len zatopił usta w słodkim, czerwonym trunku. Natasza poszła za jego przykładem. Jon dołączył do nich sekundę później.

- Jak odniósł pan te rany kapitanie? - spytał van Nordescu, kiedy wreszcie oderwali się od alkoholu.
- Pojedynek.

            Szlachcic zmarszczył twarz.

- Podobno jest pan najlepszym wojownikiem w tym kraju.

            Lena zamurowało. Autentycznie nie wiedział co ma na to powiedzieć, jak zareagować. Jon chyba to zauważył, ponieważ kontynuował.

- Widocznie pojawił się kto lepszy. Mógłbym poznać imię tego tryumfatora?

            Len skrzywił się słysząc słowa namiestnika miasta.

- Anakin Vader - odpowiedziała Natka.

            W jej narzeczonym tymczasem eksplodowała furia. Gdyby to ktoś inny niż Natasza udzieliła tej odpowiedzi, to z miejsca udałby się na cmentarz.

- Skąd założenie, że znamy jego imię? - spytał przez zaciśnięte zęby.

            Jon wzruszył ramionami.

- Idziemy - rzucił chłodno do ukochanej.
- Dokąd?
- Do naszej komnaty.

            Uniósł kielich do ust i przechylił go do dna.

- Ile zamierzacie tu jeszcze zostać? - spytał gospodarz.
- Ile będzie trzeba - odparł chłodno Len.

            Odstawił kielich i pociągnął za sobą kobietę w stronę drzwi. Przez całą drogę był wściekły i milczący. Szedł żwawiej niż mu zdrowie pozwalało. Natasza wyczuwała jego nastrój, więc nawet nie próbowała przerwać milczenia. Zrobiła to dopiero gdy byli w swojej tymczasowej sypialni.

- Co...
- wiedział - przerwał jej cierpko Len.

            Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.

- Co wiedział? - spytała nieśmiało.
- Wiedział, że poznaliśmy tożsamość Anakina!
- Skąd...
- Zapytał czy może poznać jego imię!
- No to co?
- Pomyśl! - zaperzył się Tao - Przecież mógł mnie zranić przypadkowy przechodzień. Skąd wiedział, że znamy jego tożsamość?

            Natasza nie odpowiedziała.

- Tu nie jest bezpiecznie - powiedział do ukochanej.
- Co zamierzasz najdroższy?

            Len zamyślił się na chwilę. Miał dwie opcje do wyboru: uciec lub walczyć. Z tą drugą opcją wiązało się też poznanie prawdy o Anakinie. Wiedział co wybierze.

- Idź po moich oficerów.

            Natasza dała mu buzi w policzek i wyszła w pośpiechu. Tao w tym czasie położył się w łożu i natychmiast poczuł ile będzie go kosztowało dzisiejsze spotkanie z Jonem. Wino nieco znieczuliło ból, lecz i tak go odczuwał.

            Brunetka wróciła do pokoju kilka minut później. Towarzyszyli jej Linescu, Akiko Namada oraz Esteban. Wszyscy ubrani w zdobne, chociaż skromne szaty. Mężczyźni w czerwone z białymi pasami, przy których nosili miecze w pochwach o tym samym kolorze.

- Co możemy dla pana kapitana zrobić? - spytał pokornie Linescu.

            Porucznik był osobą, która ufała swojemu dowódcy najbardziej z całego oddziału. Czasem Len myślał, że żołnierz może mieć do niego nawet większe zaufanie niż narzeczona.

- On wie... - zaczął Len i opowiedział podwładnym o swoich podejrzeniach.

            Wysłuchali go w napięciu. Starali się przy tym zachować milczenie i nie budzić podejrzeń ludzi chadzających po korytarzu w tym czasie.

- Uciekamy - powiedziała Akiko.
- Nie - zaprotestował Esteban - musimy walczyć!
- Nie bądź śmieszny - wtrącił Linescu - nie mamy szans. Jedna, nawet doborowa chorągiew nie wygra z całą załogą Norfdamu.

            Drugi z oficerów musiał niechętnie się z tym zgodzić

- Co pan postanowił? - spytał Esteban.

            Odpowiedziało mu zimne spojrzenie oczu dowódcy. Nie musiał nic mówić. Każdy z obecnych domyślił się, że Len Tao nie będzie uciekał jak tchórz przed wrogiem. O nie! On go znajdzie i zabije nim ten zdąży mu zagrozić. Tylko czy nie jest już zbyt późno?

- Wciąż jesteś ranny - zaczęła Namada - nie możesz walczyć. Jak chcesz to zrobić? - spytała o niewypowiedziane na głos zamiary Lena.
- Musimy poczekać.
- Ile? - dopytał Linescu.

            Tao nie znał odpowiedzi na to pytanie.

- Ile będzie trzeba - odrzekł w końcu - do tego czasu chcę żebyście mieli na oku Natkę. I wystawiajcie wartę dwóch ludzi pod naszymi drzwiami. Mają tam stać dzień i noc. 24 godziny dziennie!
- Tak jest! - odrzekli chórem oficerowie.
- Możecie iść - polecił im.

            Wyszli wszyscy poza Akiko. Kobieta wyraźnie się czymś przejmowała.

- O co chodzi? - spytał zmęczony tym dniem Tao.
- Sama nie wiem...
- Co cię trapi? - spytała Natasza.

            Akiko spojrzała na nią lekko przestraszona.

- W każdym razie uważajcie na siebie - powiedziała chaotycznie - mam złe przeczucia - dodała wychodząc.

            Natasza zamknęła za nią drzwi i położyła się obok Lena. Spoczywali tak przez dłuższą chwilę. Nie rozmawiali o niczym. Wreszcie Natasza postanowiła się odezwać:

- Skoro jesteśmy już zaręczeni chyba pora pomyśleć o czymś więcej...

            Gdzieś w oddali na korytarzu dały się słyszeć pospieszne kroki. Widocznie warta, którą mieli przysłać oficerowie jego chorągwi, przybywała wcześniej niż oczekiwał.

- Co masz na myśli? - spytał.
- Ślub.

            Len poczuł jak jednocześnie robi mu się gorąco, policzki pokrywają się purpurą oraz robi mu się słabo. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego.

- Wiesz... - zaczął, ale nie wiedział jak kontynuować.

            Kroki na korytarzu stawały się coraz głośniejsze.

- Nie wiem.
- Musimy nad tym pomyśleć - odpowiedział wymijająco.

            Natasza wstała. Tupot nóg za drzwiami stawał się coraz... dziwniejszy. Kobieta zrobiła dwa kroki, kiedy drzwi się otworzyły na oścież. W progu stały dwie postacie. Obie ubrane w czarne szaty, nie zdradzające żadnych oznak szczególnych. Jedna z nich w rękach trzymał gotową do strzału kuszę. Dalsze wydarzenia potoczyły się tempie błyskawicy.

- Co... - chciała spytać Natasza, lecz bełt wdarł się w jej brzuch.

            Z brzucha i ust kobiety popłynęły stróżki krwi.

- NIEEEEEEE! - ryknął Len.

            Jednym ruchem stanął na równe nogi obok łóżka. Zawahał się na kilka sekund czy najpierw ratować narzeczoną czy ukarać napastników. Okazało się to o wiele zbyt wielkim okresem czasu. Druga postać także wycelowała kuszę - której wcześniej Len nie widział - w wybrankę jego serca. Bełt ze świstem opuścił oręż. Nim Tao zdołał cokolwiek zrobić, wbił się w klatkę piersiową kobiety. Zduszony okrzyk opuścił jej pierś. Padła na posadzkę, która migiem pokryła się krwią. Jej oczy stały się dziwnie nieobecne. Len wiedział co to oznacza.

            Jeden z napastników opuścił już miejsce zbrodni, lecz drugi pozostał o chwilę dłużej. Te kilkanaście sekund pozwoliło chłopakowi rozłożyć w biegu Miecz Błyskawicy i jednym, potężnym cięciem pozbawić go życia. Wypadł w amoku na korytarz. Drugi sprawca rozpłynął się w powietrzu.

- NIEEEEE! - kolejny wrzask Lena.

            Nie myśląc co robi rzucił się z mieczem w rękach na pierwszą napotkaną osobę...
__________________________________________
W zabójczym tempie zbliżamy się ku końcowi drugiego tomu. Nie zdarzę co wydarzy w się ostatnich trzech rozdziałach tego tomu, lecz już teraz mogę obiecać, że głównymi bohaterkami kolejnych notek będą (kolejno) Akiko, Ayumi, Tamara. Czy to oznacza, że nie dowiemy się czy Natka przeżyła i co jeszcze zrobił w amoku Len? Odpowiedź na to i - być może - inne pytania w kolejnych rozdziałach. Pozdrawiam i zachęcam do czytania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz