środa, 23 marca 2016

38. Amok



"Miłość jest jak narkotyk"
 Paulo Coelho


Rozdział 38
Amok

            Akiko opuszczała komnatę swojego dowódcy z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony nienawidziła uciekać. Do dziś pamiętała jak razem z siostrą i Tamarą musiały wymykać się z Twierdzy Dzikie Pola. Nieustanne zagrożenie i brak poczucia bezpieczeństwa nie był tym czego pragnęła. Dlatego też być może podjęli najrozsądniejszą z możliwych decyzji, tzn. opuścić to miasto tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Wciąż pamiętała co spotkała jej rodzinę w Ordzie. Gdyby ktoś dał im wcześniej znać co planuje pułkownik van Nicolescu i zbiegłe książątko możliwe, że wciąż by żyli. Akiko uznała w końcu, że w takich sytuacjach nie ma dobrych decyzji, istnieje tylko "mniejsze zło". Len wybrał pozostanie w Norfdamie. To oznaczało jedno - zabije każdego kto ośmieli się podnieść na nich rękę. W razie gdyby ucierpiał ktoś dla niego bliski - prawdopodobnie - młody mężczyzna pogrąży się w rozpaczy. Jeśli coś spotkałoby Nataszę... Namada wolała nawet o tym nie myśleć.

- Nad czym myślisz? - jej rozważania przerwał głos Estebana.

            Mięśniak także nie wyglądał na zbyt zadowolonego z decyzji swojego zwierzchnika.

- Nad tym co właśnie zaszło.
- A co zaszło? - zdziwił się porucznik.

            Akiko załamała ręce nad brakami w dedukcji u swojego kolegi.

- Len idzie na wojnę.
- Jest najlepszy! - zaperzył się wierny oficer.
- To prawda - zgodziła się niechętnie Akiko - i to go zgubi.

            Esteban w dalszym ciągu nie rozumiał co kobieta ma na myśli. Podrapał się nerwowo po głowie. Widać było, że nie chce skompromitować się do reszty i gorączkowo myśli nad odpowiedzią.

- Hej - głos Linescu dobiegł do nich gdzieś z dala - wydaliście już rozkazy? - spytał.

            Esteban spojrzał wdzięcznie na starszego kolegę po fachu. Linescu nie zrozumiał tego spojrzenia. Akiko spojrzała na niego porozumiewawczo i rzekła:

- Esteban zaraz to zrobi, prawda?
- Tak jest! - odpowiedział żołnierz i oddalił się pospiesznie w kierunku zakwaterowania reszty chorągwi.

            Linescu zrównał krok z koleżanką i nie spiesząc się zapytał:

- Co mu?
- Nie rozumie sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.

            Doświadczony oficer zmarszczył brwi. Rozejrzał się jakby chciał się upewnić czy nikt ich nie podsłuchuje.

- Nie mów tego nikomu - zaczął cicho - ale ja... nie zgadzam się z decyzją kapitana - zakończył nieśmiało.

            Akiko dostrzegła, że to chyba pierwszy przypadek, kiedy najwierniejszy żołnierz nie jest jednomyślny ze swoim szefem, którego można śmiało nazwać nawet idolem dla porucznika.

- Też wybrałabym opuścić to miejsce.

            Zapadło milczenie.

- Wino? - zaproponowała w końcu Akiko.
- Czemu nie - odrzekł Linescu.

            Skierowali się po schodach na dół.

- NIEEEE! - gdzieś za ich plecami pięto wyżej rozległ się rozpaczliwy krzyk.

            Akiko spojrzała na Linescu. Widząc jego oczy zrozumiała, że uważa on tak samo jak ona.

- Len... - wyszeptała.
- NIEEEEEE!

            Kolejny wrzask zmobilizował ich do biegu w stronę komnaty kapitana Tao. Zajęło im to niewiele, ale nie zdążyli na czas. Akiko stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła scenę mającą miejsce przed drzwiami.

            Ucięta w łokciu ręka. Obok niej kusza. Dalej kilka bełtów i reszta zakrwawionego, pozbawionego połowy ręki, zamaskowanego ciała. Obok kolejne dwa - w barwach rodu van Nordescu. Zdyszany Len atakujący na oślep kolejnych dwóch halabardników.

- Co tu się stało? - spytał na głos Linescu.

            Len nie odpowiedział. Zamachnął się właśnie okrutnie znad głowy i rozbił czaszkę kolejnego wartownika. Stęknął zmęczony, ale musiał już blokować atak drugiego halabardnika. Szczęk broni i kolejny, kolejny...

- Sprawdź co z Natką - poleciła porucznikowi Akiko.

            Wbiegł do komnaty nad kilkoma trupami. Z wewnątrz wypływała krew i Akiko łudziła się jeszcze, że należy ona do innej osoby niż podejrzewała. Zduszony okrzyk wydany przez Linescu pozbawił ją reszty złudzeń.

- Len - zwróciła się ku zwierzchnikowi.

            Brak reakcji. Kolejny cios zadany przez złotookiego trafił wreszcie w ofiarę. Co prawda było to zaledwie draśnięcie ramienia, ale dało Tao siły do dalszego oszalałego ataku.

- Starczy! - warknęła Akiko.

            Ponownie zero odzewu. Cięcie znad lewego barku było tak silne, że blokująca je halabarda pękła na dwie części. Strażnik nie myśląc długo odrzucił je. Wyjął krótki miecz z pochwy. Szczęk stali. Miecz Błyskawicy raz po raz uderzał z głośnym szczękiem w drugi oręż.

            Linescu wybiegł z komnaty. Był przerażony. Tymczasem Tao pozbawił przeciwnika miecza. Nie myśląc długo rzucił się plecy swojego dowódcy. Obaj runęli z hukiem na posadzkę. Miecz wypadł z dłoni Lena. Życie jego przeciwnika było ocalone. Widząc co się święci uciekł co sił w nogach.

            Biedny Linescu szamotał się przez chwilę z wściekłym Lenem.

- Już starczy - mówił spokojnie porucznik - nie przywrócisz jej tym życia...

            Te słowa ubodły kapitana do żywego. Momentalnie zesztywniał. Nie poruszał się przez kilkadziesiąt sekund. Jego podwładny w tym czasie zdołał wyplątać się z jego chwytów i stanąć na równe nogi.

- To prawda - wydukał beznamiętnie Tao.

            Akiko spojrzała na niego. Jego twarz była jak zrobiona z kamienia. Nie wyrażała żadnych emocji. Wargi miał sine, a oczy matowe, pozbawione blasku. Nawet czub na głowie nie starczał mu tak mocno jak zwykle.

- Pozostało jedno... - mówił wciąż bez emocji - zemsta! - warknął i jednym ruchem dźwignął się na nogi.
- Nie! - zaprotestował Linescu.

            Cios dłonią na odlew odsunął go z drogi kapitana po swój miecz.

- Len - szepnęła Akiko.
- Czego?!
- Nie zwrócisz jej tym życia.

            Nie odpowiedział.

- Wiesz chociaż kto to zrobił? - spytała.
- Wiem kto zlecił.
- Masz pewność? - dopytywała Akiko grając na czas, chociaż sama nie widziała co może zmienić dłuższe zatrzymywanie tego co nieuniknione.

            Za plecami kobiety rozległy się kroki kilku osób. Odwróciła się niespokojnie, bojąc się tego kogo może zobaczyć. Na szczęście był to Esteban i kilku żołnierzy z ich chorągwi.

- Hm... - chrząknął Tao.

            Zerknęła trwożnie w jego oczy. Obawiała się tego, co może w nich ujrzeć. Miała rację. Złote tęczówki lśniły. Akiko wiedziała, że Len nie potrafi płakać, a przynajmniej pozuje na takiego co nie potrafi. Mimo to widać było, że tylko gniew powstrzymuje u niego rozpacz. Źrenice zwęziły mu się niebezpiecznie. Wyraz twarzy stał się nagle zacięty.

- Chłopaki - warknął ochryple - idziemy!

            Esteban i piątka szeregowców, która z nim przybyła, ruszyli za szefem. Linescu stał jak słup soli. Akiko nogi odmówiły posłuszeństwa.

- Idź zmobilizuj pozostałych - powiedziała Namada - mogą być nam potrzebni.
- Do czego? - zdziwił się żołnierz.
- Do odbicia tego oszalałego człowieka - odparła wskazując na Tao.

            Linescu nie odezwał się już ani słowem. Pobiegł najszybciej jak umiał do kwater swoich ludzi. Akiko całą siłą woli zmusiła się by pójść za Lenem i resztą.

- Dokąd idziemy? - z przodu dobiegło pytanie Estebana.

            Tao nie odpowiedział. Z lekko zakrwawionym mieczem parł naprzód. Adrenalina wciąż w nim buzowała. Akiko miała poważne problemy żeby dogonić kolegów.

- Len co ty wyprawiasz? - spytała go cicho, gdy zrównała z nim krok.
- Wymierzam sprawiedliwość.

            Nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, zorientowała się gdzie się znajdują. Na wprost nich były drzwi do komnaty, w której najczęściej przesiadywał pan całego miasta. Jeśli Len wkroczy tam w wiadomym Akiko celu, z tak skromnym oddziałem, to nie ulega wątpliwości, że miasta żywy nie opuści.

- Nie chcesz tego zrobić - oznajmiła mu stanowczo.
- Czego? - wtrącił jeden z szeregowców.
- Nie podoba mi się jak zwracasz się do kapitana Namada - warknął Esteban.

            Len spojrzał na nich zdezorientowany. Widać było, że nie myślał teraz logicznie. Zamordowanie jego narzeczonej kompletnie pozbawiło go rozsądku. Mimo to wydawało się, że ich kłótnia trochę go otrzeźwiła.

- Muszę to zrobić - powiedział zamykając oczy.
- Nie musisz! - Akiko gorliwie starała się go przekonać do zmiany decyzji.

            Kobieta stanęła pomiędzy nim i drzwiami z szeroko rozpostartymi ramionami.

- Gdzie Linescu? - spytał jej Tao.
- Poszedł po naszych - odparła z nadzieją.

            Podszedł spokojnie do Akiko. Kobieta poczuła jak zaczyna drżeć. Odruch był niekontrolowany i objął całe jej ciało. Bała się coraz bardziej. Nogi jej dygotały. Wiedziała, że widzą to wszyscy obecni. Len podniósł dłoń, jednak nie te, która dzierżyła miecz. Szybkim ruchem złapał ją za ramię i wykręcił. Zgrabnie odsunął ją na bok i poszedł dalej. Jego ludzie podążyli za nim. Esteban obrzucił wzrokiem Akiko, ale nic nie powiedział.

- Nie rób tego - syknęła za nimi Namada.

            Len jakby tego nie słyszał. Zatrzymał się przed drzwiami. Wziął głęboki wdech i otworzył wrota kopniakiem. Wszedł do środka, a 6 wojów za nim. Akiko dobiegła błyskawicznie do nich.

            Sala, do której weszli była średniej wielkości. Na jej końcu, na dużym, pozłacanym, bogato zdobionym tronie siedział Jon van Nordescu. Ubrany w czarny płaszcz i srebrzyste rękawice, wyglądał jakby szykował się do wyjścia. Za nim stało dwóch halabardników. Pod oboma ścianami znajdowało się kolejnych kilku żołnierzy. Akiko dostrzegła, że nie mają oni halabard ani łuków czy też kusz. Dawało to spore szanse na wyjście stąd działającego w amoku Lena w jednym kawałku.

- Co pana kapitana do nas sprowadza? - spytał spokojnie van Nordescu.

            Bacznie lustrująca szlachcica Akiko dostrzegła, że mężczyzna cały czas spogląda na rozłożony Miecz Błyskawicy. Krew zaschła na ostrzu, więc chociaż już nie kapała dalej była widoczna.

- Co to za krew? - rozległ się kobiecy głos.

            Dopiero teraz Ordynka zdała sobie sprawę, że kilka kroków od nich przy małym stole siedzi Florentyna van Nordescu z jakimś chłopakiem trochę starszym od niej. Miał krótkie blond włosy i kilkudniowy zarost. Ubrany był w szary płaszcz i ciepły szal.

- Niepotrzebnie się odzywałaś - szepnęła sama do siebie Akiko.

            Len ruszył w stronę Flory. Dziewczyna była bardzo podobna do martwej od kilkudziesięciu minut narzeczonej Lena. W związku z tym ciężko było stwierdzić jak kapitan zareaguje na jej widok. Zatrzymał się jednak dwa kroki od niej, gdyż jej towarzysz wyjął spod płaszcza miecz i zagrodził nim drogę oficera chorągwi S.O.L.A.R.

- Co ty wyrabiasz? - spytała go cicho Florentyna.
- Nie będzie do ciebie podchodził z zakrwawionym mieczem.

            Len zerknął na niego nieobecnie. Za nim zjawili się jego ludzie, gotowi pokroić tego człowieka na kawałki za same podniesienie broni na ich dowódcę.

- Powiedz tylko słowo... - zaczął Esteban, ale kapitan przerwał mu ruchem ręki.

                        Strażnicy pod ścianami wyjęli miecze z pochew. Esteban rozkazał swoim ludziom odwrócić się w ich stronę. Teraz także oni wydobyli swoje miecze. Halabardnicy za namiestnikiem miasta stanęli przed nim.

- Len możesz jeszcze przerwać to szaleństwo - powiedziała rozpaczliwie Akiko.
- O co chodzi? - spytała nerwowo Flora.

            W tym momencie kilka rzeczy zdarzyło się jednakowo. Do komnaty wbiegł mężczyzna, którego życia kilkanaście minut wcześniej ocalił porucznik Linescu. Len jednym szarpnięciem pozbawił blondyna miecza. Jon van Nordescu rozkazał swoim ludziom rozbroić Lena i jego towarzyszy.

- On zabił naszych! - ryknął przybysz.

            Miecznicy van Nordescu ruszyli na ludzi Lena. Esteban spojrzał na dowódcę, lecz ten miażdżył właśnie nadgarstek narzeczonego córki namiestnika miasta swoim uściskiem.

- Nie możecie oddać broni - syknęła do Estebana Akiko.

            Ten skinął głową i dał swoim znak do ataku. Sześcioro doborowych żołnierzy ruszyło na ośmiu mężczyzn strzegących bezpieczeństwa pana van Nordescu. Rozległ się szczęk stali o stal. Niebawem później jeden z ludzi Estebana padł od ciosów dwójki wartowników, których nie niepokoił nikt.

- Ratuj ich, Len - rzuciła Akiko.

            Sama żałowała, że nie ma przy sobie żadnej broni. Wtedy przypomniała sobie o mieczu, który stracił towarzysz panny van Nordescu. Podbiegła do nich i wzięła z podłogi leżący tam miecz. W tym czasie kolejny członek jej chorągwi padł martwy.

- Len ich jest dwa razy więcej!

            To chyba przeważyło szalę. Uderzenie rękojeścią pozbawiło przytomności blondyna. Flora padła na kolana obok niego, badając jego puls. Len w tym czasie rzucił się pędem w stronę, gdzie wartownicy masakrowali jego ludzi. Esteban fechtował z trzema przeciwnikami. Pozostała trójka nie była w dużo lepszej sytuacji. Akiko dobiegła do jednego z szeregowców, który walczył z dwoma wrogami na raz. Odciągnęła jednego z nich. Kątem oka dostrzegła jak Len pozbawia kolejną osobę tego dnia górnej kończyny.

- Będziesz następny! - ryknął do Jona.

            Kolejne cięcie złotookiego i Esteban miał już tylko dwóch przeciwników. Nagle liczba walczących po obu stronach się wyrównała.

            Akiko sparowała cios przeciwnika. Był od niej większy, silniejszy i za pewne miał większe doświadczenie w walce na miecze. Kolejny cios - parada. I jeszcze jeden i kolejny. Parada i unik. Rzucenie okiem na resztę sali. Jon puścił do walki jednego z halabardników, który przebił klatkę piersiową kolejnego szeregowca.

            Następne cięcie przeciwnika Akiko było wyjątkowo silne. Zablokowała je, lecz przedramię promieniowało jej bólem. Nie miała szans zablokować kolejnego uderzenia. Rzuciła się z całych sił w bok. Tylko dzięki temu umknęła natarciu strażnika. Padła na posadzkę zbyt blisko żołnierza. Ten przystawił jej ostrze do gardła. Położyła swój miecz na podłodze i uniosła dłonie w górę.

            Kiedy stała na nogach, wciąż miała przystawione ostrze do aorty. Florentyna docuciła już swojego ukochanego i właśnie tuliła go przerażonego do swoich piersi. Z towarzyszy Namady tylko Len i Esteban wciąż walczyli z przeważającymi przeciwnikami. Ten ostatni był już ranny w prawe udo i bark. Tao albo nie został trafiony albo nic sobie z tego nie robił. Było to tym bardziej dziwne, że jeszcze nie wydobrzał po pojedynku z Anakinem.

- To koniec - powiedział van Nordescu.

            Do sali wbiegło ponad 10 jego ludzi. Migiem otoczyli z pozostałą czwórką (w tym dwoma halabardnikami) Lena i Estebana. Ci nie zdradzali chęci do poddania się.

- To koniec - powtórzył namiestnik.
- Schowaj broń - Len wydał rozkaz swojemu podwładnemu.

            Do sali wpadł jeszcze jeden żołnierz pana van Nordescu.

- Na dziedzińcu otoczyliśmy kilkudziesięciu ludzi z chorągwi S.O.L.A.R - wydyszał - szli do pałacu z mieczami w dłoniach! Niektórzy ruszyli na naszych. Pojmaliśmy ich i wszystkich ich towarzyszy, którzy akurat byli gdzie indziej.
______________________________________________
W kolejnym rozdziale sprawdzimy co u Ayumi i Tamary. Będą to ostatnie dwa rozdziały tego tomu tej opowieści. Wiem, ze był on kiepski pod względem fabuły, ale obiecuję, że trzeci będzie o wiele lepszy.

piątek, 18 marca 2016

37. Zdrajca



"Zawsze jest opanowany i na swój sposób grzeczny. Ale ma niesłychane poczucie wyższości "
Stanisław Mackiewicz
 
Rozdział 37
Zdrajca

            Minął tydzień od czasu, kiedy Len oświadczył się Nataszy. Przez ten czas, stan jego zdrowia poprawił się na tyle, że mógł już opuszczać na krótki czas swoje łóżko. Rany, które otrzymał od Anakina owszem były bardzo poważne, lecz Tao zdobył w sobie całą siłę woli oraz fizyczną - jaka mu pozostała - podnosił się. Oczywiście znaczny wpływ na to miały zaręczyny z ukochaną. Niektórzy twierdzili jednak, że znacznie bardziej wrócić do treningu i odwdzięczyć się przeciwnikowi pięknym za nadobne.

- Namiestnik Norfdamu chciałby się w końcu z tobą zobaczyć - powiedziała do niego Natasza.
- Po co?

            Kobieta zmarszczyła brwi w grymasie.

- 10 dni zajmujesz jedno z łóżek w jego domu...

            Nie zdążyła dokończyć, ponieważ do pokoju weszła młoda kobieta. Na oko Len nie dawał jej więcej niż dwadzieścia lat. Miała ładną mleczną cerę - bardzo podobną do Natki. Jak na kobietę, nie była ani wysoka, ani niska. Kolejnym podobieństwem do ukochanej kapitana Tao były czarne włosy dziewczyny.

- Florentyna van Nordescu - przestawiła się z uprzejmym dygnięciem.

            Podeszła do leżącego akurat Lena i nim ten zdołał zmusić się do powstania, podała mu swoją dłoń przed usta. Nieśmiało dotknął jej wargami. Poczuł jak policzki mu czerwienieją. Tak bardzo się na tym skupił, że nie usłyszał jak Natka chłodno wita córkę namiestnika miasta.

- Tato prosi żeby pan kapitan i jego towarzyszka odwiedzili go - zakomunikowała.

            Len wymienił spojrzenia z ukochaną. Nie był jeszcze w stanie pójść tak daleko. W czarnych scenariuszach brał pod uwagę, że Jon van Nordescu może zrobić coś takiego, żeby zarzucić mu później lekceważenie gospodarza i wyrzucić z pałacu albo nawet i miasta.

- Nie widzisz, że on nie może chodzić! - warknięcie Natki wyrwało go z zamyślenia.
- Och tak, przepraszam - zawstydziła się Flora - zapomniałam - dodał z lekko zaczerwienionymi policzkami - powiedzieć... W takim razie zaraz przyślę tu pomoc.

            Wyszła nim Tao zdążył wyjść z szoku jaki wywołała u niego ta osóbka.

- Wpadła ci w oko? - spytała go Natka, uśmiechając się figlarnie.
- Trochę cię przypomina.
- Trochę?
- Jest mniej ładna.

            Natasza wywróciła oczami na ten nie wypowiedziany wprost komplement. Nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, drzwi otworzyły się po raz kolejny i tym razem weszło przez nie czworo rosłych mężczyzn trzymających coś w rodzaju lektyki. Położyli ją na ziemi i podeszli do łóżka. Słuchając porad Natki wyjęli z niego Lena i umieścili na drewnianym przyrządzie.

            Wynieśli go przed pokój, gdzie czekała Florentyna. Ubrana była w elegancki ciemnoszary płaszcz oraz czarne buty. Poprowadziła lektykę z rannym oraz Nataszę przez labirynt korytarzy. Na szczęście dla Lena nie musieli schodzić po schodach. Wreszcie dziewczyna zatrzymała się przed jednymi z drzwi. Zapukała w nie i otworzył je strażnik dzierżący w dłoni halabardę.

            Tuż za drzwiami stał mężczyzna w żółtym kaftanie, na którym wyszyto brunatnego niedźwiedzia z czarną włócznią na zielonym tle. Mężczyzna miał około czterdziestu wiosen, może trochę więcej. Najbardziej w oczy rzucały się jego szare.. oczy. Czarne kręcone włosy sięgały mu nieznacznie za ucho. Uśmiechał się dobrodusznie i gestem zachęcił Lena i Nataszę do przekroczenia progu.

- Namiestnik Jon van Nordescu - przedstawił się brunet.
- Len Tao - odpowiedział złotooki - a to moja narzeczona Natasza - wskazał na ukochaną.

            Van Nordescu rzucił pobieżnie wzrokiem na ex- wieśniaczkę. Jego mina nie wyrażała podczas tej czynności żadnych emocji czy uczuć.

- Nie będzie pan, panie kapitanie zainteresowany wdziękami jednej z moich córek - zażartował czterdziestolatek.
- Nie - uciął Tao.

            Poczuł na sobie pełne miłości spojrzenie Natki i cichy śmiech Florentyny gdzieś za nim.

- Napiją się państwo czegoś? - spytał z kurtuazją Jon.
- Wina - odparł Len.

            Namiestnik Norfdamu spojrzał na niego badawczo. Po chwili zerknął na stojącą wciąż za goścmi córkę, a kiedy ta skinęła głową, uśmiechnął się i polecił służbie przynieść dzban najlepszego wina.

- Bardzo pan lakoniczny w swych wypowiedziach - zauważył van Nordescu.

            Tao nie odpowiedział. Jego narzeczona także milczała, więc niezrażony tym Jon zagaił ponownie:

- Lepiej się już pan czuje?
- Yhm - chrząknął potakująco Len.
- Dobrze to słyszeć.

            Kapitan chorągwi S.O.L.A.R poczuł jak zaczynają w nim zbierać nerwy. Tracił już cierpliwość do tego gadatliwego szlachcica. Natasza chyba to wyczuwała, bo ścisnęła go uspokajająco za dłoń.

- Po co nas pan wezwał? - spytała prostolinijnie.
- Chciałem wreszcie poznać ludzi, których goszczę.

            Len wywrócił oczami.

- Bardzo jesteś podobna do mojej córy - zauważył van Nordescu.
- To prawda - zgodziły się równocześnie Flora i Natka.

            Jon zachichotał.

- Żeby tylko was pan kapitan nie pomylił, którejś nocy - zażartował.

            Dziewczyny zaśmiały się uprzejmie, lecz Len poczuł jak jego irytacja wkracza na wyższy poziom. Do tego policzki mu zarumieniły się. Nienawidził tego, była to pozostałość jeszcze z okresu jego życia w "tamtym" świecie. 

- Równie szkoda by było gdyby pomylił pańską głowę z manekinem ćwiczebnym - rzekł oschle.

            Jon, Florentyna, służba i wartownicy wybałuszyli oczy. Atmosfera zgęstniała momentalnie. Len nic sobie nie robił z gwałtownego pogorszenia własnego położenia.

- Coś powiedział?! - warknął Jon.
- Przeliterować? - zakpił kapitan.

            Natasza ścisnęła mocniej jego dłoń. W tym samym czasie służba przyniosła dzban wina i trzy kielichy. Kiedy alkohol stanął na stole, wszyscy wyraźnie się uspokoili. Wyjątkiem pozostawał oczywiście Len, który pozostawał w stanie poprzedzającym wybuch. Nie polubił tego szlachcica. Do tego rany zadane mu przez Anakina zaczęły ponownie dawać o sobie znać. Na szczęście zaraz będzie mógł znieczulić się winem.

- Polej - Jon polecił słudze.

            Po kilkudziesięciu sekundach przed nimi stały kielichy pełne wina.

- Nie pijesz? - spytał Len Flory.
- Za młoda jest - odrzekł Jon.
- Tato! - zaprotestowała gwałtownie dziewczyna - mam już 19 lat.
- No, no dorosła się znalazła - zakpił ojciec.
- Zaręczyłeś mnie dawno temu - przypomniała od niechcenia Flora.

            Natasza uśmiechnęła się z zażenowania. Len przysłuchiwał się tej dyskusji w niezwykłym - nawet jak na niego - skupieniu. Starał się zapamiętać słabe punkty pana van Nordescu. Przeczuwał, że niebawem mogą mu się one przydać.

- Starczy - uciął Jon.

            Florentyna zrobiła obrażoną minę, obróciła się na pięcie i wyszła.

- Dzieci - żachnął się jej ojciec.

            Nikt nie odpowiedział. Len zatopił usta w słodkim, czerwonym trunku. Natasza poszła za jego przykładem. Jon dołączył do nich sekundę później.

- Jak odniósł pan te rany kapitanie? - spytał van Nordescu, kiedy wreszcie oderwali się od alkoholu.
- Pojedynek.

            Szlachcic zmarszczył twarz.

- Podobno jest pan najlepszym wojownikiem w tym kraju.

            Lena zamurowało. Autentycznie nie wiedział co ma na to powiedzieć, jak zareagować. Jon chyba to zauważył, ponieważ kontynuował.

- Widocznie pojawił się kto lepszy. Mógłbym poznać imię tego tryumfatora?

            Len skrzywił się słysząc słowa namiestnika miasta.

- Anakin Vader - odpowiedziała Natka.

            W jej narzeczonym tymczasem eksplodowała furia. Gdyby to ktoś inny niż Natasza udzieliła tej odpowiedzi, to z miejsca udałby się na cmentarz.

- Skąd założenie, że znamy jego imię? - spytał przez zaciśnięte zęby.

            Jon wzruszył ramionami.

- Idziemy - rzucił chłodno do ukochanej.
- Dokąd?
- Do naszej komnaty.

            Uniósł kielich do ust i przechylił go do dna.

- Ile zamierzacie tu jeszcze zostać? - spytał gospodarz.
- Ile będzie trzeba - odparł chłodno Len.

            Odstawił kielich i pociągnął za sobą kobietę w stronę drzwi. Przez całą drogę był wściekły i milczący. Szedł żwawiej niż mu zdrowie pozwalało. Natasza wyczuwała jego nastrój, więc nawet nie próbowała przerwać milczenia. Zrobiła to dopiero gdy byli w swojej tymczasowej sypialni.

- Co...
- wiedział - przerwał jej cierpko Len.

            Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.

- Co wiedział? - spytała nieśmiało.
- Wiedział, że poznaliśmy tożsamość Anakina!
- Skąd...
- Zapytał czy może poznać jego imię!
- No to co?
- Pomyśl! - zaperzył się Tao - Przecież mógł mnie zranić przypadkowy przechodzień. Skąd wiedział, że znamy jego tożsamość?

            Natasza nie odpowiedziała.

- Tu nie jest bezpiecznie - powiedział do ukochanej.
- Co zamierzasz najdroższy?

            Len zamyślił się na chwilę. Miał dwie opcje do wyboru: uciec lub walczyć. Z tą drugą opcją wiązało się też poznanie prawdy o Anakinie. Wiedział co wybierze.

- Idź po moich oficerów.

            Natasza dała mu buzi w policzek i wyszła w pośpiechu. Tao w tym czasie położył się w łożu i natychmiast poczuł ile będzie go kosztowało dzisiejsze spotkanie z Jonem. Wino nieco znieczuliło ból, lecz i tak go odczuwał.

            Brunetka wróciła do pokoju kilka minut później. Towarzyszyli jej Linescu, Akiko Namada oraz Esteban. Wszyscy ubrani w zdobne, chociaż skromne szaty. Mężczyźni w czerwone z białymi pasami, przy których nosili miecze w pochwach o tym samym kolorze.

- Co możemy dla pana kapitana zrobić? - spytał pokornie Linescu.

            Porucznik był osobą, która ufała swojemu dowódcy najbardziej z całego oddziału. Czasem Len myślał, że żołnierz może mieć do niego nawet większe zaufanie niż narzeczona.

- On wie... - zaczął Len i opowiedział podwładnym o swoich podejrzeniach.

            Wysłuchali go w napięciu. Starali się przy tym zachować milczenie i nie budzić podejrzeń ludzi chadzających po korytarzu w tym czasie.

- Uciekamy - powiedziała Akiko.
- Nie - zaprotestował Esteban - musimy walczyć!
- Nie bądź śmieszny - wtrącił Linescu - nie mamy szans. Jedna, nawet doborowa chorągiew nie wygra z całą załogą Norfdamu.

            Drugi z oficerów musiał niechętnie się z tym zgodzić

- Co pan postanowił? - spytał Esteban.

            Odpowiedziało mu zimne spojrzenie oczu dowódcy. Nie musiał nic mówić. Każdy z obecnych domyślił się, że Len Tao nie będzie uciekał jak tchórz przed wrogiem. O nie! On go znajdzie i zabije nim ten zdąży mu zagrozić. Tylko czy nie jest już zbyt późno?

- Wciąż jesteś ranny - zaczęła Namada - nie możesz walczyć. Jak chcesz to zrobić? - spytała o niewypowiedziane na głos zamiary Lena.
- Musimy poczekać.
- Ile? - dopytał Linescu.

            Tao nie znał odpowiedzi na to pytanie.

- Ile będzie trzeba - odrzekł w końcu - do tego czasu chcę żebyście mieli na oku Natkę. I wystawiajcie wartę dwóch ludzi pod naszymi drzwiami. Mają tam stać dzień i noc. 24 godziny dziennie!
- Tak jest! - odrzekli chórem oficerowie.
- Możecie iść - polecił im.

            Wyszli wszyscy poza Akiko. Kobieta wyraźnie się czymś przejmowała.

- O co chodzi? - spytał zmęczony tym dniem Tao.
- Sama nie wiem...
- Co cię trapi? - spytała Natasza.

            Akiko spojrzała na nią lekko przestraszona.

- W każdym razie uważajcie na siebie - powiedziała chaotycznie - mam złe przeczucia - dodała wychodząc.

            Natasza zamknęła za nią drzwi i położyła się obok Lena. Spoczywali tak przez dłuższą chwilę. Nie rozmawiali o niczym. Wreszcie Natasza postanowiła się odezwać:

- Skoro jesteśmy już zaręczeni chyba pora pomyśleć o czymś więcej...

            Gdzieś w oddali na korytarzu dały się słyszeć pospieszne kroki. Widocznie warta, którą mieli przysłać oficerowie jego chorągwi, przybywała wcześniej niż oczekiwał.

- Co masz na myśli? - spytał.
- Ślub.

            Len poczuł jak jednocześnie robi mu się gorąco, policzki pokrywają się purpurą oraz robi mu się słabo. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego.

- Wiesz... - zaczął, ale nie wiedział jak kontynuować.

            Kroki na korytarzu stawały się coraz głośniejsze.

- Nie wiem.
- Musimy nad tym pomyśleć - odpowiedział wymijająco.

            Natasza wstała. Tupot nóg za drzwiami stawał się coraz... dziwniejszy. Kobieta zrobiła dwa kroki, kiedy drzwi się otworzyły na oścież. W progu stały dwie postacie. Obie ubrane w czarne szaty, nie zdradzające żadnych oznak szczególnych. Jedna z nich w rękach trzymał gotową do strzału kuszę. Dalsze wydarzenia potoczyły się tempie błyskawicy.

- Co... - chciała spytać Natasza, lecz bełt wdarł się w jej brzuch.

            Z brzucha i ust kobiety popłynęły stróżki krwi.

- NIEEEEEEE! - ryknął Len.

            Jednym ruchem stanął na równe nogi obok łóżka. Zawahał się na kilka sekund czy najpierw ratować narzeczoną czy ukarać napastników. Okazało się to o wiele zbyt wielkim okresem czasu. Druga postać także wycelowała kuszę - której wcześniej Len nie widział - w wybrankę jego serca. Bełt ze świstem opuścił oręż. Nim Tao zdołał cokolwiek zrobić, wbił się w klatkę piersiową kobiety. Zduszony okrzyk opuścił jej pierś. Padła na posadzkę, która migiem pokryła się krwią. Jej oczy stały się dziwnie nieobecne. Len wiedział co to oznacza.

            Jeden z napastników opuścił już miejsce zbrodni, lecz drugi pozostał o chwilę dłużej. Te kilkanaście sekund pozwoliło chłopakowi rozłożyć w biegu Miecz Błyskawicy i jednym, potężnym cięciem pozbawić go życia. Wypadł w amoku na korytarz. Drugi sprawca rozpłynął się w powietrzu.

- NIEEEEE! - kolejny wrzask Lena.

            Nie myśląc co robi rzucił się z mieczem w rękach na pierwszą napotkaną osobę...
__________________________________________
W zabójczym tempie zbliżamy się ku końcowi drugiego tomu. Nie zdarzę co wydarzy w się ostatnich trzech rozdziałach tego tomu, lecz już teraz mogę obiecać, że głównymi bohaterkami kolejnych notek będą (kolejno) Akiko, Ayumi, Tamara. Czy to oznacza, że nie dowiemy się czy Natka przeżyła i co jeszcze zrobił w amoku Len? Odpowiedź na to i - być może - inne pytania w kolejnych rozdziałach. Pozdrawiam i zachęcam do czytania!