czwartek, 28 września 2017

9. Poniewierana duma



"Duma powinna być pancerzem, nie mieczem"
Henry de Montherlant
Rozdział 9
Poniewierana duma

            Życie w co rusz nowej wiosce, pół roku w Stepowych Polach, skąd uciekła do Twierdzy Kresowej przed szykanami, którą opuściła po upojnej, upokarzającej nocy z ex-kochanką własnego brata – Danutą van Kresuescu. Trafiła wreszcie do jednej z wiosek, gdzie została zatrudniona przez władające nią małżeństwo van Hopfer. Wydawało się, że wszystko układało się w sposób pożądany przez June. Wreszcie miała gdzie mieszkać, co robić i z kim spędzać czas. Mogła też w spokoju nasłuchiwać wieści o bracie i jego znajomych.

            Wszystko zmieniło się po ów feralnej imprezie, kiedy pijany szlachcic obiecał zwycięscy konkursu pójście do łóżka z wybraną przez niego córką jednego z poddanych. Jak nie trudno zgadnąć wywołało to opór i zarzewie buntu wśród ojca i jego znajomych. Sprawę w końcu załagodził sam van Hopfer jednak jego ceną była June i jej ciało. Od tego czasu została regularną kochanką mężczyzny. Odczuwała z tego powodu nienawiść do niego oraz siebie, a także pogardę do właśnie samej siebie, spowodowaną sypianiem z mężem swojej jedynej przyjaciółki w tym świecie. Jako, że nic nie trwa wiecznie, związek June i jej kochanka wyszedł pewnego dnia na światło dzienne i zdekonspirowana kobieta musiała opuścić kolejne miejsce zamieszkania.

            Nie wiedząc co ze sobą zrobić June postanowiła udać się do stolicy.  Czekała ją długa droga, a znikąd nie miała szans na pomoc. Cały dobytek zmieściła w małym tobołku. Miała tam raptem bieliznę, kilka ubrań, trochę pieniędzy zarobionych podczas pracy w dworku van Hopferów i Twierdzy Kresowej oraz bochenek chleba otrzymany od jednej z wieśniaczek. Na nic więcej liczyć nie miała jako, że uważana była za podłą sukę – łagodnie rzecz ujmując. W takim przypadku z pewnością nie dostałaby nic od mieszkańców wsi, jednak zgodnie z ich zwyczajami nie godzi się wypuszczać wędrowca w daleką drogę bez wyprawki w postaci skromnego posiłku. W związku z tym wieśniacy ustalili, że dostanie od nich bochenek chleba i trochę malin. Owoce zjadła pierwszego dnia po wyruszeniu, chleb pozostawiła na kolejne dni.

            Jako, że ostatnie jej miejsce zamieszkania znajdowało się nieopadal Stepdamu – jednego z większych miast na południu Rumlandii – to właśnie tam spędziła pierwszą noc swojej drogi na północ. W najtańszej garkuchni, ubogiej dzielnicy miasta zjadła obiadokolację i przespała się w miejskim przytułku. Jeszcze przed wejściem do budynku długo walczyła z własną dumą, jednak wkrótce uznała, że pora schować ją w kieszeń i lepiej spędzić noc we względnie bezpiecznym, strzeżonym miejscu z żulami, bezdomnymi i pospolitą drobną bandyterką niż tymi samymi ludźmi na ulicy.

            Na swoje nieszczęście miejsce nie było aż tak dobrze pilnowane jak sądziła, dlatego też kiedy obudziła się rano nie miała przy sobie nic ze swoich oszczędności. Optymistycznie uznała, że dobrze iż nie skradli jej chleba, ubrań oraz resztek godności.

            Wyruszyła w dalsza drogę. Tygodniami idąc pieszo dotarła do Twierdzy Stepowej. W tym czasie żywiła się wyłącznie owocami znalezionymi w lasach i na polach. Unikała wiosek i miasteczek. Potężna twierdza jednak przykuła jej uwagę. Liczyła też, że tutaj znajdzie chociaż jakąś skromną pomoc nawet za cenę utraty szacunku dla samej siebie, swoich zasad i zasad postępowania w kontaktach interpersonalnych.

            Twierdza Stepowa była pierwszym miejscem w jakim zatrzymała się po przybyciu do tego przeklętego kraju. O ile dobrze pamiętała namiestnikiem był tam Robert van Petescu. Mężczyzna darzył ją szacunkiem, a nawet pomógł wieść godne życie. Z całą pewnością wynikało to z faktu, iż jego brat jeszcze w czasach wojny domowej walczył po stronie króla Marca I, czyli tej samej co jej brat. Dodatkowo to właśnie Len jako pierwszy wzniósł broń dla nowego monarchy. Generał van Petescu z tego powodu bardzo szanował Tao i informacje o tym szacunku przekazał bratu. Korzyści z tego wyniosła do tej pory wyłącznie June.

            Zbliżając się do twierdzy dostrzegła znajome chorągwie z białym sokołem na niebieskim tle. Znak, że władający ród nie uległ zmianie. O ile pamięć ją nie myliła zdrowie Roberta było całkiem niezłe w związku z czym istniały naprawdę duże szanse, że w dalszym ciągu jest on namiestnikiem.

            Do miasta wkroczyła bez żadnych problemów. Historia June Tao była raczej znana w Twierdzy Stepowej i, o ile żadne plotki nie zakrzywiły jej mogła liczyć tu na wsparcie mieszkańców a nawet i rządzącego rodu.

            Pierwszy problem dotknął ją przy próbie wejścia do centralnego budynku, gdzie członkowie rodu van Petescu żyli, spędzali czas i administrowali twierdzą. Otóż na miejscu okazało się, że namiestnik Robert wraz z synami wyjechał w delegację do stolicy i nie będzie go jeszcze wiele dni. W tym czasie rządy sprawował nieznany kobiecie z nazwiska dowódca garnizonu. W takim wypadku uznała, że przeczeka noc gdzieś w ustronnym miejscu i ruszy dalej o brzasku.

            Kolejnym przystankiem na jej trasie był Amstereszt, drugie największe miasto w kraju. Dotarła tam po około trzech tygodniach błądzenia polnymi drogami. Nad miastem wisiały chorągwie przedstawiające złoty młot na tle czarno- czerwonych poziomych pasów. Nie wiedziała do jakiego rodu należy ten herb, a nawet gdyby znała wysoce wątpliwe było żeby był to przedstawiciel znanego jej rodu. Prawdę mówiąc do tej pory jej opinie o szlachcicach były skrajnie różne. Szczere gardziła Danutą van Kresuescu i panem van Hopfer. Lubiła i żałowała tego co wyrządziła jego żonie, Sylvii. Ceniła ród van Petescu i żałowała, iż nie natrafiła na żadnego ze znanych sobie członków tego ostatniego podczas ostatniego pobytu w jego rodowej twierdzy.

- Nazwisko! – warknął strażnik przy bramie miasta.

            Ubrany był w ciemną kolczugę z wygrawerowanym herbem rodu rządzącego miastem. W dłoni trzymał halabardę, a jego szyszak zdobił pióropusz. Dziwne ozdoba, aczkolwiek w pewnych kręgach świata, z którego pochodziła June uznane by to było za estetyczne lub nawet modne. Być może namiestnik tego miasta jest koneserem mody? Myśl o tym wydała się kobiecie dziwna, infantylna oraz śmieszna.

- June Tao – przedstawiła się zgodnie z prawdą.
- Ciekawe – stwierdził strażnik.
- Co jest takie ciekawe?
- Twoje nazwisko! – krzyknął drugi strażnik wychodzący z masywnie zbudowanej, kamiennej bramy miasta.
- June Tao – powtórzyła spokojnie.
- Słyszałem kretynko!

            Strażnik stanął w linii równo z kolegą.

- Znajomo brzmi – stwierdził ten, który pierwszy spotkał pannę Tao.
- Dziwisz się! Przecież tak samo miał na nazwisko tamten Tao!
- Faktycznie!
- Co z nią zrobimy?
- Wypuścić nie możemy, wpuścić też dziwnie…
- Więc?

            June przysłuchiwała się skonsternowana tej rozmowie.

- Ty jej pilnuj ja pójdę do porucznika. – zadecydował ten, który nazwał ją kretynką.

            Oczekiwali w milczeniu kilka dobrych minut. W tym czasie jednymi słowami jakie padały były te skierowane przez strażnika do innych ludzi odwiedzających miasto. Wśród nich znaleźli się trzej kupcy, delegacja chłopów z pobliskiej wsi, patrol zwiadowców oraz karawana z jednej z miejskich manufaktur ruszająco z wyprodukowanym towarem na zachód kraju.

Wreszcie powrócił strażnik z innym mężczyzną. June domyśliła się, że jest to wspomniany wcześniej porucznik. Ubrany był w ciemnoszare napierśniki oraz fragmenty zbroi płytowej od pasa w dół. Tylko buty miał ze zwykłego materiału. On sam jawił się jako mężczyzna w sile wieku z wieloma plamami siwych włosów w przerzedzonej jasnoblond czuprynie. Miał wiele blizn i bruzd na twarzy, a jego oczy obrazowały zmęczenie życiem i służbą w armii. Z pewnością było to jedne co w życiu umiał i nigdy nie robił nic innego.

- To ona? – spytał strażników
- Tak jest! – odpowiedzieli chórem.

            Mężczyzna przyjrzał się June dokładnie. Ona sama nie odczuwała w związku z tym żadnego dyskomfortu. Czułe się zupełnie obojętnie.

- Paniczkowie Jon i Petr przebywają u ojca – stwierdził porucznik – oni najlepiej znajdą tego całego Tao – oznajmił – chodź za mną, pani – zwrócił się do zielonowłosej.    
       
            June skinęła głową i ruszyła za porucznikiem do wnętrza miasta. Kroczyli na początku główną drogą mijając stare kamienice, lecz bardzo szybko skręcili w kręte i wąskie uliczki. Minęli miejskie speluny, tani burdel, w końcu miejskie targowisko i wrócili na główny trakt miejski. Stamtąd w kilka minut dotarli do okazałego pałacu. Sterczały nad nim 4 wieże, na każdej wisiała olbrzymia chorągiew z herbem rodu władającego miastem.

- Zawołaj panicza! – krzyknął porucznik do strażnika bramy do pałacu.

            Sam poprowadził June pod rękę do jednej z ławek przed pałacem.  Usiedli tam i milczeli. Kilkanaście minut później z pałacu wyszedł brunet. Ubrany w kapelusz z rondem zasłaniającym mu połowę twarzy.

- Jon van Ionescu – przedstawił się ściskając rękę June.
- June Tao.
- Możesz odejść – rzekł do porucznika.

            Usiadł na miejscu zwolnionym przez żołnierza. On sam nie wyglądał ani na żołnierza, ani na namiestnika miasta. Bardziej sprawiał wrażenie ekscentrycznego szlachcica, nie mającego co robić z fortuną i masą wolnego czasu.

- Jesteś siostrą Lena? – spytał bezpośrednio, patrząc jej przy tym w oczy.
- Tak.

            Zamyślił się na krótką chwilę.

- Poznałem go z bratem, Petrem kiedy jeszcze trwała wojna domowa – odpowiedział – obecnie mój brat jest namiestnikiem miasta. Ojciec, Robert doradza królowi, a ja sam pełnię także służbę dla naszego Jaśnie Wielmożnego Pana.

            Kobieta skinęła głową. Nie miała pojęcia po co Jon mówi jej o tym.

- Mówię ci o tym dlatego żebyś wiedziała, że tak samo my jak i twój brat wszystko co robimy, robimy dla dobra króla i królestwa – jakby odgadł jej wątpliwości.

            Ponownie skinęła głową.

- Chciałbym żebyś została z nami przez jakiś czas – zaproponował – do czasu – widząc jej nerwowy ruch dał jej znak by dalej go słuchała – aż wraz z ojcem udamy się do stolicy. Tam spotkasz się z przyjaciółmi brata, a być może także i swoimi.
- To znaczy? – dopytała.
- Tamara Tamao to nie jest twoja znajoma? – spytał Jon, patrząc na nią podejrzliwie.
- No jest, poznaliśmy się… - głos jej się załamał, nie wiedziała jak to wytłumaczyć.
- W innym świecie – dokończył za nią van Ionescu – twój brat wspominał o tym kiedyś.

            June odczuła ulgę. Skoro Len opowiedział temu człowiekowi o swoim pochodzeniu, a więc pewnie i świecie, z którego pochodzi to musiał mu zaufać, a to oznaczało, że i ona mogła mu zaufać. Może i Jon van Ionescu ubierał się nieco ekscentrycznie i różnił się od innych szlachciców, których poznała do tej pory w tym przedziwnym świecie, ale coś w tym jak mówił i rozumiał jej zachowanie mówiło jej, że to nie jest zły człowiek.

            Istotnie w ciągu pierwszych dni pobytu June w mieście, Jon był bardzo miły i uczynny. Załatwił jej małą komnatę, w której mogła mieszkać. Przysłał sługę z kilkoma bogato zdobionymi sukniami. W końcu przedstawił ją ojcu i bratu. Oboje wydali się jej miłymi szlachcicami, którzy całe swoje życie poświęcają sprawą królestwa. Zrobiło to na niej wrażenie.

            W końcu przedostatniego dnia przed wyruszeniem do stolicy Jon zaproponował June by jako siostra oficera zasłużonego dla nowej, lepszej Rumlandii wzięła wraz z nimi udział w skromnej uczcie na pożegnanie seniora rodu. Zgodziła się. Nie miała nic lepszego do roboty, a i sami panowie van Ionescu robili na niej jak najlepsze wrażenie.

            Na samej uczcie pojawiła się elita miasta i okolic. Łącznie jakieś – na oko panny Tao – 60, może 70 osób. W większości małżeństw. Byli właściciele największych manufaktur, właściciel domu handlowego, osoba odpowiedzialna za targowiska miejskie i podmiejskie, rodzina van Ionescu i wiele innych, znacznych na lokalnie osób z partnerami i partnerkami życiowymi.

            W czasie uczty June siedziała z dala od Jona i jego rodziny, lecz było to wytłumaczalne tym, że nie była żoną żadnego z panów van Ionescu. Nie oznaczało to, iż nie miała z nimi kontaktu. Dwukrotnie tańczyła z namiestnikiem miasta, Petrem. Ojciec Robert przypijał do niej od czasu do czasu i to pomimo dość znacznej liczby osób siedzących pomiędzy nimi. Wreszcie sam Jon zachowywał się wobec niej o wiele śmielej niż uprzednio. Kobieta tłumaczyła to sobie wypitym przez niego alkoholem.

            Kiedy uczta się zakończyła panicz van Ionescu zaoferował się jako towarzystwo June w drodze do komnaty. Zgodziła się. Prawdę mówiąc nie miała nic do gadania w tej kwestii. Jon i tak zrobiłby to co by chciał – w końcu to on był bratem namiestnika miasta.

- Dobranoc – powiedziała Tao i już chciała dziękować za odprowadzenie i zamykać drzwi, kiedy Jon uniemożliwił jej to.

            Złapał ją za nadgarstki niezwykle mocno i pociągnął ku sobie. Omyl się nie przewróciła. Przynajmniej zrobiłaby to, gdyby jej nie ściskał. Chciała coś powiedzieć, lecz Jon przyłożył jej dłoń do ust. Drugą ścisnął ją za pośladek. Pisnęła z bólu.

- Pora odpracować gościnę – stwierdził Jon pchając ją do pokoju.
- Nie chcę – zapiszczała w proteście.
- Nikt cię nie pyta czego chcesz – zawyrokował zamykając drzwi i rozwiązując troczki spodni.

            Resztę nocy spędzili w łóżku June. Podobnie było ostatniej nocy. W między czasie stosunek Jona do dziewczyny zmienił się. Nie był już szarmancki, uczynny i pomocny. Teraz okazywał jej wyższość i podkreślał, że jest zdana na jego łaskę i nie łaskę. Nie wiedział, jednak że dla niej to nic nowego w tym świecie. Tak samo wobec niej zachowywało się tu już kilka – jeżeli nie kilkanaście – osób. Sytuacja nie zmieniła się w czasie drogi.

Za dnia kobieta jechała w towarzystwie głowy rodu, ojca chłopaka, Roberta. Wysłuchiwała od niego wielu pasjonujących opowieści o samej Rumlandii jak i całym kontynencie zwanym Międzymorzem oraz potężnej puszczy leżącej na jego wschodnim krańcu, która nazywana była Czarnolasem. Słuchała także o rozmaitych bestiach zamieszkujących puszczę oraz czarodziejach i czarnoksiężnikach.

W nocy „ogrzewała posłanie” Jona jak nazywał to on sam. Z każdym kolejnym dniem sposób w jaki uprawiali seks był coraz mniej przyjemny dla kobiety. Jon ujawniał wtedy pełnię swojej władzy nad nią i coraz bardziej ją upokarzał. June nie protestowała jednak. Wiedziała, że jedynie w ten sposób może trafić do stolicy i spotkać się tam chociażby z Tamarą, jeśli Jon nie okłamywał jej na temat miejsca gdzie przebywała Tamao. Z drugiej strony po co miałby to robić? No i nie mógł przecież wymyślić tego, że dziewczyna mieszka w stolicy skoro jej nie znał…

- Powiem ci prawdę – powiedział Jon dnia, w którym mieli wjechać do Bukadamu – nigdy nie lubiłem się z twoim bratem, ale po tym co razem robiliśmy mogę uznać, że nasze rachunki zostały wyrównane. Myślę, że on sam to zrozumie.