środa, 3 września 2014

16. Cień (R)róży



"W grze o tron zwycięża się albo umiera"
Cersei Lannister, Gra o Tron
Rozdział 16
Cień (R)róży 

            Ostatnie tygodnie były wyjątkowo kiepskie dla pułkownika Denisa van Nicolescu. Najpierw fiaskiem zakończył się pomysł wysłania do Rumlandii kilka zaufanych ludzi wraz z ambasadorką Ordy, Lucy Thai. Co prawda ośmioro ludzi wyruszyło do swojej ojczyzny wraz z przewodnikiem danym ich przez panią ambasador, jednak tuż po przekroczeniu granicy natknęli się na znaczny oddział lekkiej kawalerii patrolującej teren wokół wioski, którą Denis spalił uciekając do chana. Wioska ta była teraz odbudowywana i przyznano jej obstawę w postaci drużyny lekkiej jazdy. Z jatki urządzonej przez wojsko wierne królowi Marcowi, powrócił tylko ciężko ranny Ordyniec, który umarł dwa dni później. Następnie część rumlandzkiej eskorty, będąc na wypadzie do miasta, uchlała się i wdała w awanturę. W jej wyniku życie utraciło kilkoro Ordyńców - w tym mała dziewczynka. W rezultacie chan skazał na szubienicę będących wtedy w mieście wartowników księcia Filipa Z kolei w wyniku innych dziwnych wydarzeń, takich jak zatrucia, zazdrosna dziwka itp. życie straciło kolejnych kilku. Koniec końców świta Filipa skurczyła się do 10 wartowników, komunistycznej markietanki oraz Denisa i Anny van Nicolescu.

            Tuhaj chciał żeby Rumladczycy zaczęli działać coś przeciw rządzącemu w ich kraju królowi. Nie dawniej jak  wczoraj dotarły tu informacje o planach stworzenie przez Marca jednostek ciężkiej kawalerii, która mogła znacząco utrudnić życie Ordyńcom, gdyby ci toczyli wojnę ze słabym jak do tej pory sąsiadem. Denis coraz częściej odnosił wrażenie, że chan po cichu planuje najechać na Marca i odebrać mu sporą część terytorium. Wnioskował to z tego, że Orda żyjąca w pokoju z sąsiadami od około 20 lat jest obecnie przeludniona i Tuhaj poszukuje miejsca do osadzenie przez nadmiar swoich rodaków. Tereny przygraniczne idealnie się do tego nadawały. Co więcej wczoraj jeden z gwardzistów Filipa imieniem Józef przysięgał, że widział jak z komnaty audiencyjnej chana wychodzi delegacja z Państwa Czarnej Wrony, w tym jedna z kobiet miała być ambasadorką w Rumlandii. O czym miała by rozmawiać z Tuhajem jeśli nie o ojczystym kraju pułkownika? W każdym razie Denis miał dowiedzieć się o tym kolejnego dnia.

            Wczesnym rankiem, kiedy pułkownik jeszcze spał, jego żona wyszła do jednego z medyków sprawdzić czy z ich dzieckiem jest wszystko w porządku. Denis spał jeszcze smacznie, gdy do jego pokoju ktoś wtargnął zamykając za sobą drzwi z trzaskiem. Pułkownik natychmiast otworzył oczy i naciągnął na siebie mocniej pierzynę, albowiem z korytarza powiało chłodem. Zważywszy na fakt, że spał ubrany tylko w dół od piżamy zrobiło mu się nagle bardzo zimno. Rozejrzał się po pokoju. Stało w nim troje mężczyzn w czarnych płaszczach i kobieta około czterdziestki. Na głowach mieli kapelusze z pawim piórem, a przy pasach błyszczące szpady. Przód ich peleryn zdobił duży, haftowany srebrną nicią krzyż. Kobieta natomiast ubrana była w obcisłą czarną spódniczkę i garsonkę z pięknym dekoltem w tym samym kolorze, pod którym miała jedwabną koszulę. Miała też kruczoczarne włosy, spięty z tyłu w drobny kok. Na oczach miała okulary. Ogólnie nie należał do szczególnie wysokich, lecz nosiła niezwykle rzadko spotykane w Rumalndii szpili. W całym tym kostiumie wyglądała  niezmiernie seksownie. Dekolt jej garsonki wypchnięty był do przodu, co sugerowało, że ściska bardzo dokładnie jej duże cycki. Denis zamyślił się na moment, uświadomiwszy sobie ten fakt. Starał się wyobrazić sobie kobietę nago. Zważywszy na wczesną porę dnia, wywołało to u niego poranną erekcję. Kobieta nie zauważyła tego z powodu grubej pierzyny przykrywającej  Denisa.

- Kim jesteście? - zapytał w końcu, dalej patrząc się w dekolt kobiety.
- To jest pani Lisa Anger, która będzie niedługo ambasadorką w Rumlnadii - oświadczył jeden z mężczyzn - a my jesteśmy jej wartownikami - powiedział z dziwnym błyskiem w oku - a ty jesteś wygnańcem z własnej ojczyzny - kontynuował żołnierz.

            Denis  nachmurzył się na te słowa, ale wiedział już, że słowo Józefa są prawdziwe. Oznaczało to, że Tuhaj może stać się ich gorszym sprzymierzeńcem niż był do tej pory. Mimo wszystko, Denis dalej nie wiedział czego chcą od niego przybysze wraz z piękną panią ambasador.

- Czego chcecie? - zapytał zerkając na ścianę, starając się nie patrzeć na Lisę.
- Pogadać o przyszłości i teraźniejszości - odparł ten sam żołdak.

            Van Nicolescu rozejrzał się po ich twarzach zdezorientowany. Niestety, nikt nie był skłonny dać mu jakiś sygnał czego powinien się spodziewać po tej konwersacji. Wpadł, jednak na pomysł jak może wyjść z tego obronną ręką...

- Mogę się ubrać? - spytał naiwnie.
- Nie przeszkadzamy panu oficerowi chyba w tym - zakpiła Anger.
- Niee - tylko tyle był w stanie bąknąć w odpowiedzi. Zawstydzony zrzucił z siebie pierzynę i wstał. Podniósł z fotela koszulę, którą nosił poprzedniego dnia. Zapiął ją w mig. Zwrócił wzrok na gości, ci rozglądali się po mieszkaniu Denisa i jego żony, nie zważając na jego obecność. Nie wiele myśląc zrzucił portki w dół i przyodział się w świeżą bieliznę. Na nią naciągnął wełniane, brązowe spodnie. Stał boso przed gośćmi i czekał na dalszy rozwój zdarzeń.

            Lisa usiadła na fotelu zajmowanym uprzednio przez koszulę pułkownika. Założyła prowokująco nogę na nogę i mimowolnie mrugnęła długimi rzęsami. Denisowi zrobiło się gorąco na jej widok. Panicznie odwrócił wzrok i znalazł dzban z wodą. Wypił haust z gwinta i poczuł się nieco spokojniejszy.

- Wyjaśnicie mi łaskawie cóż to za zaszczyt mnie spotkał? - zapytał siląc się na ironię, kiedy usiadł w fotelu na przeciwko brunetki.
- A żebyś wiedział, że zaszczyt - odparł Lisa z chytrym uśmiechem na twarzy.

            Denis zrobił kolejny raz zdezorientowaną minę. Bardzo liczył, że kobieta opowie mu prosto i bez ściemniania po co do niego przybyła w asyście trójki strażników, niestety jak przeczuwał nie będzie to łatwa rozmowa.

- Wiesz jaka jest sytuacja międzynarodowa na kontynencie? - spytała Anger.
- Czerwoni tłuką się ze Złotymi - odparł cienia bez namysłu.
- To jest tylko preludium - wtrącił ten sam żołnierz co wcześniej.
- Cisza Tobiasie - warknęła Lisa - chociaż masz rację - dodał - wkrótce kontynent zapłonie, coraz więcej na to wskazuje. Ty i twój książę jesteście tu odcięci od wielu pożytecznych informacji, ale gwarantuje ci, że Marc też ich nie ma. Tak wasz nowy król jest zbyt pochłonięty swoim konwentem i planowaniem dalekosiężnych planów... - zrobiła krótką przerwę - zbyt dalekich - powiedziała z naciskiem.
- Możesz mówić jaśniej? - zapytał skołowany Denis.
- Tak. Na zachodzie gra idzie o dominację nad całym kontynentem. Tak samo jest w Czarnolesie. Czy wiesz ile żołnierzy mogą wystawić czarnoksiężnicy?

            Milczał. Zrozumiawszy jego milczenie, Lisa sama sobie odpowiedziała.

- Około dwóch tysięcy, chociaż tak na prawdę wszyscy czarnoksiężnicy mogą wyruszyć do walki, gdyż głównie dlatego parają się czarną magią. Ich biali przeciwnicy zajmują się wszystkim tym co my, normalni ludzi. Jednak czarnoksiężnicy mają od tego podwładnych. Magiczne istoty, które żyją na terytorium ich pseudo-państwa. Całą populację tych wiedźm i bandytów szacuje się na około 6 tysięcy. Białych jest zdecydowanie więcej, ale oni nigdy nie byli zagrożeniem.
- Dwa pułki czarnych magów to nie zagrożenie - żachnął się van Nicolescu - dobra szarża licznej kawalerii i nie ma ich.

            Lisa i jej towarzysze spojrzeli na niego jak na skończonego kretyna.

- Czarnoksiężnicy od lat nie szli w bój - zaczęła ciepłym tonem Lisa - do walki mogą użyć prawie wszystkiego. Najpotężniejsi z nich stworzą sobie liczne armie umarłych, które poślą do boju, a sami wspomogą ich ostrzałem pozycji wroga z dala. Robią tak odkąd historia sięga pamięcią - mówiła jak do małego dziecka - ci słabsi wyślą kamienne rzeźby, posągi i inne martwe przedmioty. Miecz leżący koło ciebie może cię zabić za sprawą dobrze rzuconego zaklęcia.

            Rozległo się pukanie do drzwi. Nim Denis zdążył odpowiedzieć do pokoju weszła jego żona Anna. Wyraz zdziwienia na jej twarzy, był czymś czego stary oficer jeszcze u niej nie widział. Źrenice zwęziły się gwałtownie, a twarz pobladła. Wyglądała prawie jak żywy trup, zważywszy na to, iż ubrana była w blado pomarańczową suknię.

- Co się stało? - zapytał ją mąż.
- Kim oni są? Co robicie? Kim jest ta kobieta? - Anna rzucała pytaniem za pytaniem.
- To są pani ambasador i jej towarzysze - odparł.
- Serio? - zapytała rumieniąc się.
- Tak - potwierdziła pani ambasador.
- Da nam pani chwilkę jeszcze? - dopytał jeden z ochroniarzy Lisy.

            Kiedy Anna skinęła głową na potwierdzenie i wyszła, kobieta wreszcie zdawała się przejść do rzeczy.

- Państwo Czarnej Wrony buduje silną koalicję, która ma zdobyć hegemonię na kontynencie - mówiła nareszcie prosto - konkretne nazwy poznasz w przyszłości, gdy będziesz gotowy i zdobędziesz nasze zaufanie - zapewniła z uśmiechem i zmieniła ułożenie nóg. Ponownie w seksowny sposób je przekładając. - wiedz, jednakże twój książę odgrywa w nich dużą rolę. Oferujemy wam pomóc w odzyskaniu tronu, w zamian za hołd dla mojego monarchy i przejście z garnuszka chana na nasz.
- Jak by się to miał odbyć?
- Zostaniecie tu, ale dostaniecie naszą protekcję - odparła Lisa - zostawimy wam drużynę srebrnych krzyży i zapewnimy większą niezależność od osoby Tuhaja.

            Oferta była wspaniałomyślna, lecz coś w niej nie pasowało Denisowi. Głowił się nad tym przez krótką chwilę, nim wreszcie spytał.

- Co jeszcze chcecie w zamian?
- Całkowitą podległość wobec mojego pana - wyjaśniła Lisa - teraz i w przyszłości. Będziecie prowadzić samodzielną politykę, ale uznacie zwierzchnictwo mojego króla i jego weto będzie blokować wasze ustawy itp.
- Musimy to przedyskutować...
- Książę to dzieciak - fuknęła z furią, wstając - chce twojej odpowiedzi - rzuciła na bezdechu i polizała swoją górną wargę - spotkasz się jeszcze za jakiś czas z kimś od nas, ale nie będzie to już taki vip jak ja - dodała idąc w stronę drzwi - żegnaj panie pułkowniku - powiedziała wychodząc.

            Za nią wyszli jej mężczyźni. Jeden z nich upuścił białą różę na próg drzwi. Denis patrzył na nią otumaniony, kiedy do pomieszczenia wparowała jego żona. Tak się zapatrzył, że spoglądał dalej na próg - nawet gdy Anna podniosła kwiat. Trzymała go pod światło. Promienie Słońca padały na roślinkę, rzucając duży dzień na ścianę. Denis ocknął się wreszcie, kiedy Anna uszczypnęła go w policzek.

- Co jest kochany? - spytała. Nie odpowiedział, więc powiedziała: - przy róży był list.

            Podała mu go. Otworzył szybko kopertę. Nie wierzył w to co było tam napisane. Cienkie, zgrabne, kobiece pismo informowało go, że córka jeden z Namada - jedyna ocalała z pogromu rodziny - żyje i ukrywa się niedaleko granicy, bojąc się zapuścić dalej na wschód. Biedna dziewczyna nie miała pojęcia komu może zaufać. Denis nie dziwił się jej. Dalsza część listu była, jednak zbyt radykalna jak dla niego.

- Muszę iść do księcia - oznajmił kobiecie znanej kiedyś jako Rozwarta Dama.
- Jest zajęty.
- Co to znaczy?

            Anna zamiast odpowiedzi zrobiła przepraszającą minę. Denis nie wiedział o co chodzi. Zachęcił kobietę do mówienie, głaszcząc ją po policzku.

- Jest z dziwkami.
- Co?
- Jeden z synów chana, wynajął mu dwie dziwki i teraz się zabawiają.
- Poczekam - oświadczył.

            Jak zapewnił tak zrobił. Czekał. Nie robił, jednak tego marnotrawiąc czas. Rozłożył na stole mapie i imaginował sobie kto z kim może zawrzeć sojusz zdolny podbić cały kontynent. Wiedział na pewno, że będzie w nim Państwo Czarnej Wrony, coś mu mówiło, że dołączą biali lub czarni magowie oraz jedna ze stron toczącego się już konfliktu. Tylko kto jeszcze ich wesprze? Z ważniejszych graczy na kontynencie pozostawały Kraj Białego Orła oraz Skandynawia. Tylko żadne z tych państw jakoś nie pasowały do sytuacji geopolitycznej...

- Józef powie ci kiedy Filip będzie dostępny - głos Anny sprowadził go na ziemię.

            Żołnierz przyszedł do swojego dowódcy kilkanaście minut potem.

- Książę Filip dostał list od swojego kuzyna Rafla - zakomunikował pułkownikowi - mówi, że został teraz głową rodu na terenie kraju.
- Skąd wiesz? - zapytała Anna.
- Ten fragment przeczytał na głos...
- Dobrze - stwierdził van Nicolescu - w takim razie prowadź. 

            Razem doszli przed pobliskie drzwi na korytarzu. Denis przekroczył je sam. Zrobił to niesłychanie cicho. Wewnątrz był tylko Filip. Ubrany był w aksamitny wams o ciemnozielonym kolorze. Zgolone na łyso włosy, zaczęły mu powoli odrastać. Obecnie miał już na głowie ciemnoblond szczecinę. Niebieskie oczy księcia pozostawały bez wyrazu, aż do chwili gdy zdał sobie sprawę, że ktoś wszedł. Natychmiast spojrzał bystro na oficera. Podszedł do niego i uściskał serdecznie.

            Denis dziwnie się czuł będąc ściskanym przez wyższego od siebie młodzieńca, mimo to nie protestował dopóty, dopóki Filip nie przestał.

-  Co się stało wasza książęca mość? - zapytał wreszcie.
- Dostałem list od Ralfa.
- I co pan kapitan takiego w nim napisał? - zainteresował się Denis.

            Filip spojrzał na niego podejrzliwie.

- Pisze, że zrobili go głową rodu - mówił - ale to nie wszystko. Ten cholerny Marc mu nie ufa, dlatego namiestnikiem stolicy zrobił swojego stryja Oskara - tu zrobił pauzę - Ralf jest kapitanem załogi zamkowej, czyli ma pod sobą sporo wojów. Kiedy nadejdzie pora zdobędzie dla nas zamek od środka - zakończył z zachwytem.

- To świetnie wasza miłość - odparł Denis - okazja może nadejść już niebawem...
- Jak to? - spytał zdziwiony młodzieniec z zainteresowaniem wartym nagiej kobiety.

            I Denis opowiedział mu o wizycie Lisy Anger wraz ze świtą i jej propozycji. Książę zareagował ze spokojem o jaki nie podejrzewał go pułkownik. Cena korony za wasalstwo wobec innego króla była czymś co w tym momencie mogło zawrócić w głowie, ale Filip powiedział, że poczeka na rozwój wypadków i chce być przy rozmowie z kolejnym oficjelem- wroną.

- Chociaż przyjąć drużynę srebrnych krzyży byłoby warto, bo to elitarna formacja tamtego państwa - zakończył swój wywód.
- Ale to nie wszystko, mój książę - rzekł siwiejący mężczyzna - zostawili też list, w którym podali lokalizację Róży Namada.
- Zabijemy kolejną córkę zdrajczyń - zaczynał tryumfować blondyn.
- Nie.

            Jedno słowo pozbawiło dobrego nastroju Filipa. Chłopak zaczynał źle reagować na sprzeciw od czasu zajścia z Lucy Thai i ludźmi Natalii Larsson.

- Śmiesz mi się sprzeciwić?
- Tam jest napisane, że mamy ją pojmać do niewoli.
- Po chuja?
- Wtedy otrzymamy dalsze informacje od wron i być może przyślą nam tamtą obiecaną drużynę jako bonus.

            Filip popatrzył na niego jak na debila. Denis źle się czuł, kiedy kolejny raz w ciągu upływu nawet nie połowy dnia, ktoś tak na niego patrzył.

- Na co czekasz?! - ryknął Filip - wysyłaj kogoś po młodą Namadę. To rozkaz!
- Tak jest, ale za pozwoleniem - Denis nie wiedział co o tym myśleć - czemu waszej mądrości tak zależy na tej drużynie.
- Srebrne krzyże to elitarna formacja Wron. Większość krajów ma tylko jedną taką formację, np. u Skandynawów są to wikingowie, u Orłów husaria, Imperium ma swoich ninja, Czerwoni tych pojebańców z Służby Bezpieczeństwa Związku, Złoci mają hoplitów, srebrni ich odpowiednik i mógłbym ci tak wymieniać do jutra.
- Jeśli wolno, a co było taką elitą w Rumlandii?
- Nie było żadnej...
- Ale będzie, gdy konwent przywróci ciężką kawalerię.
- Nie - zaprzeczył Filip - Marc zrobił elitę z chorągwi S.O.L.A.R kapitana Lena Tao...
- Niech go szlag.

wtorek, 2 września 2014

15. S jak szpieg



 "Dobrze pamiętam wszystkie nie szczere twarze
Fałszywych ludzi ukrytych pod kamuflażem
Kłamstwo z nimi idzie w parze, obłuda, nie ufaj takim
Bo poważne błędy zawsze dają się we znaki"

Ekonom -> Płomień 81 - Dwulicowi Ludzie


Rozdział 15
 S jak Szpieg

            Ayumi przez parę dni myślała jak rozegrać spotkanie z Lenem i poinformowanie go o planach porucznika van Ionescu. W końcu zdecydowała się wreszcie poprosić siostrę żeby poprosiła dowódcę chorągwi S.O.L.A.R o spotkanie w cztery oczy w parku przy nowym klombie - dokładnie tym samym gdzie Tamara wyczekiwała na swojego pierwszego chłopaka przed pierwszą randką. Akiko nie wypytywała długo siostry o powody do takiej konwersacji ze swoim dowódcą, ale jej mina wyrażała całkowitą dezaprobatę.

- Pamiętaj, że on ma już kobietę - rzekła nie rozumiejąc sytuacji.
- Wiem o tym doskonale - odparła z uśmiechem.

            Wreszcie nadszedł czas na wyjście do parku przed pałacem. Pora była późna, na zewnątrz było całkowicie ciemno, a większość ludzi przebywała już w swoich domostwach. Namada myślała czasem, że o świcie byłby lepszy czas na takie rozmowy, jednak Len nie zgodził się na to. Bezradna kobieta musiała przystać na jego kontrpropozycję. Dzień był chłodny, wobec tego założyła grubą, wełnianą bieliznę oraz czarne spodnie z tego samego materiału. Na ciemnobrązową koszulę założyła czarny sweter i szary płaszcz, który był podszyty futrem od wewnątrz i miał liczne kieszenie. Naciągnęła kaptur na głowę i poszła ma spotkanie przeznaczenia.

            Na pałacowych korytarzach nie spotkała nikogo - nawet wartowników - co było co najmniej dziwnym zrządzeniem losu. Zaniepokoiło to kobietę, lecz zaraz po przekroczeniu wrót pałacu natknęła się na trójkę żołnierzy dawnej Gwardii Królewskiej, którzy strzegli wejścia do budynku zamieszkiwanego przez monarszą parę. Pozdrowili ją salutem i powrócili do rozmowy, którą przerwało im przybycie Ayumi. Dalszą drogą pokonała całkiem sama, towarzyszyło jej tylko ćwierkanie jakichś ptaków i odgłosy parzących się gdzieś w ciemności psów.

            Len czekał już na nią przy klombie. Ubrany był w swój płaszcz obszyty futrem lisa, pod który założył czarno- czerwony sweter i swoje ulubione szerokie spodnie. O dziwo na stopach miał wysokie żołnierskie buty. W dłoni trzymał Miecz Błyskawicy i wykonywał nim delikatne ruchy, zupełnie jakby nakazał komuś sie przesunąć w głąb pobliskich krzaków.

            Ayumi uznała to za niedorzeczne - przecież kazała przyjść mu samemu obawiając się, że ktoś doniesie szefowi wywiadu Rumlandii o ich spotkaniu. Wątpiła by Len był aż tak lekkomyślny i zaryzykował powodzenie ich misji. Lepiej, jednak się ubezpieczyć, bo licho nie śpi i zawsze coś może stanowić zagrożenie.

- Witaj kapitanie - przywitała go uprzejmie.
- Czołem Ayumi - odparł sztywno, patrząc na nią bacznie.
- Przejdziemy się? - spytała.
- Nie.
- Przyszedłeś sam? - dopytywała niespokojna Ordynka.
- Nie.

            Namada nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Jak on śmiał?! Może i był zdolnym dowódcą, ale za to szpiegiem był beznadziejnym.

- Wobec tego pogadamy kiedy indziej - wycedziła lodowatym tonem.
- Nie.

            Kobieta przewróciła bezradnie oczami. Len był lakoniczny jak zawsze. Jego odpowiedzi zaczęły ją bawić. Zachowywał się jakby znał tylko jedno słowo w międzymorskim języku.

- Znasz więcej słów niż "nie"? - zakpiła z niego.
- Tak - odparł, tłumiąc ziewnięcie. Wyglądał na bardzo znużonego. Ayumi zauważyła wory pod oczami oficera i lekko przekrwione oczy. - Wziąłem chłopaków z chorągwi.
- Kogo?
- Linescu i dwoje kaprali. Są pochowani i pilnują żeby nikt nam nie przeszkadzał i nie podsłuchiwał  - zapewnił zwykłym tonem.

            Ayumi obawiała się, że jeden z nich jest tu właśnie w przeciwnym celu. O wierność Lenowi porucznika Linescu była spokojna, natomiast jeśli chodzi o kaprali... Oni byli jedną wielką niewiadomą.
- Jesteś ich pewien? Boję się, że Jon wysłał kogoś żeby mnie sprawdzał. Chciałam przyjść do ciebie już wcześniej, ale nie wiedziałam jak to zrobić żeby wyglądało to naturalnie i żebyśmy się spotkali w bezpiecznym miejscu - mówiła chaotycznie - nie chciałam dać się podsłuchać - dodała kiedy uświadomiła sobie jak żałośnie się zachowywała.

            Len nie odpowiedział nic przez dłuższą chwilę. Patrzył na nią jak na kompletną debilkę. Jego twarz nic nie wyrażała, a oczy wydawały się nieobecne.

- Ale o co chodzi? - zapytał wreszcie.
- O misję - odpowiedziała - rozmawiałam z szpiegiem.
- I jak?
- Chce mnie sprawdzić, dał mi zlecenie.
- Na szpiegowanie mnie - dokończył za nią Len.
- Nie do końca - zaprzeczyła niechętnie - on chce ode mnie dostać coś co nie dostanie od innego szpiega. Coś co tylko ktoś bliski tobie może mu dostarczyć.

            Tao zasępił się na chwilę. Jego złote tęczówki patrzyły gdzieś w dal. Myślał nad czymś, a kobieta nie była pewna czy myśli nad tym co mu zakomunikowała czy odpłynął gdzieś daleko, w siną dal.
- Ostatnio dzieją się tu dziwne rzeczy - odezwał się wciąż patrząc w ciemność - zaginął Dave. Był młody, ambitny i miał ciągoty do okrucieństwa. Nie myśl, że o tym nie wiem, ale był mi całkowicie oddany. Poza nim miałem takich ludzi niewielu. Po zakończeniu wojny ludzie się ode mnie oddalili. Doszło sporo nowych, żądnych chwały. 

- To coś złego?
- Nie - odpowiedział tak jak oczekiwała tego Namada - kiedy tu szedłem z wioski Natki wyruszył też Horia... Nie pamiętam jego nazwiska. Przedziwny człowiek. Chłop, który nie jest chłopem, chociaż może o tym nie wiedzieć. Uświadamiał innych tożsamościowo, przywracał chłopom narodowość.
- Cordeanu - uzupełniła kobieta - działa na obrzeżach stolicy.
- Miałem dostać wiele dni temu nowe rozkazy i do dziś ich nie dostałem.
- Narzekasz na nadmiar wolnego? - zdziwiła się Ayumi.
- Nie.
- Więc o co chodzi?
- Marc otacza się złymi ludźmi. Ułaskawiony generał van Abramescu zna wszystkie tajne wytyczne, dotyczące zmian w armii i jej modernizacji. Uważam, że on jest dalej człowiekiem książątka i jego psa.
- Wietrzysz spiski Leny.
- Może - zgodził się niechętnie - co jeśli, jednak to ja mam rację i coś jest na rzeczy?

            Namada nie miała aż takich obaw. Jej zdaniem po wygraniu wojny domowej, Marc powinien zadbać o to by nie wzmocnić za bardzo żadnej rodziny szlacheckiej i wszystko byłoby cacy. 

- Co zrobimy z Jonem?

            Len spojrzał na nią pół przytomny. Miecz Błyskawicy nadal znajdował się w jego dłoni. Wyprostował rękę. Oręż był jej przedłużeniem, wskazał nim na wprost siebie i ugiął rękę w łokciu, wzniósł ostrze w górę i opuścił. Cały manewr powtórzył dwa razy. Ayumi nie rozumiała co właściwie się dzieje. Gdzieś za nimi zaszeleściły krzaki. Kiedy Namada się obróciła wyskoczył z nich porucznik Linescu. 

            Najbliższy współpracownik Lena ubrany był w proste żołnierskie spodnie i utwardzaną skórę, na którą nałożył ciemną kolczugę, której koloru nie dało się rozpoznać przy nocnym, zachmurzonym niebie. Na głowie nosił zieloną czapkę.

- Tak jest kapitanie! - oznajmił i ukłonił się przed Namadą. - nikogo nie ma w okolicy, ale moi kaprale patrolują teren wokół cały czas. Podejrzewamy, że wróg nie przybył tu i nie połknął przynęty.

- Jakiej... - zaczęła kobieta, ale Len uciszył ją ruchem dłoni.
- Ok - odparł porucznikowi - odmaszerować.

            Linescu pokłonił się nisko i odszedł. Ayumi była skonsternowana od stóp do głowy. 

- O co chodzi? - spytała, kiedy oficer już odszedł.
- Jon jest teraz najmniejszym problemem, ale rozpracowuj go dla mnie dalej - oznajmił - powiem ci co jest prawdziwym zagrożeniem. Ci, których Marc ułaskawił zamiast oddać katu. Od jakiegoś czasu ktoś mnie obserwuje, wiem to. Umiem to dostrzec. Matka Lisy przysłała mi list, że mam się strzec zemsty bestii z Czarnolasu, ale nie napisała dokładnie o kogo chodzi. Może o wilkołaki, a może o jakichś przydupasów wilkołaków... Ktoś wysłał list z pogróżkami do Natki. Waszą rodzinę wymordowana, a Marc nie robi tego co powinien. Reforma armii powinna pójść sprawniej. Utknęła podziale na nowe okręgi, armie i wprowadzeniu kaprali. Ktoś tłucze w nocy w moje drzwi, ale nie ma go przy nich nawet, kiedy stoję za nimi podczas pukania i otwieram je zaraz po nim.
- Powiedz królowi o tym.
- Mówiłem o sprawach ważnych dla królestwa - powiedział obojętnym tonem - o swoich problemach nie opowiem nikomu więcej. Sam to załatwię.
- Kto o nich wie?
- Linescu i ja.
- I teraz też ja.

            Len był z natury skryty, ale kobietę dziwiło, że o tych problemach nie opowiedział prawie nikomu. Nawet jej siostrze, która była jego drugim porucznikiem w chorągwi i zastępowała go podczas ochrony obrad konwentu. Nie wymienił też swojej ukochanej wśród wtajemniczonych w problemy...

- A co z...
- Natasza wie o tym o czym musi - przerwał jej gwałtownie.
- Jak mogę pomóc?
- Powiedz van Ionescu, że... - twarz Lena zdradzała, że chce coś powiedzieć, ale nie może mu to przejść przez gardło. Było to typowe u niego, gdy miał powiedzieć coś co w jego mniemaniu oznaczało słabość lub... oznaczało, iż ma on takie uczucia jak miłość lub troska.
- Śmiało Len - zachęciła go.
- Będę próbował uciec z kraju by...

            Po kolejnym zacięciu się kapitana Tao, Ayumi była zszokowana. Len nie miał poczucie humoru zdolnego do tego żeby zażartować z niej w ten sposób i nie okazać tego, że to jakiś koszmarny żart.

- Chcesz ją ochronić przed... przed czym właściwie Len?
- Śmiercią.
- Na prawdę chcesz uciekać? Ty i dezercja... To się wyklucza - oświadczyła Namada.

            Len nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią smętnym wzrokiem i lekko drgnął mu kącik ust. Chwycił w dłoń Miecz Błyskawicy i wykonał nim lekkie cięcie. Ayumi nie rozumiała co chłopak robi.

- Rozejdźmy się już - zakomunikował siostrze swojej podwładnej. Po czym wstał i wyszedł.

            Młodsza z sióstr Namada pozostała sama w nieprzeniknionej ciemności bukadańskiej nocy. Najpierw wraz z Akiko utraciły całe rodziny,  prawo powrotu do ojczyzny i teraz może utracić jeszcze dobrego przyjaciela. Ale czy na pewno? Czy milczenie kapitana Tao oznaczało, że na prawdę ma on zamiar zdezerterować? Z opowiadań Tamary o tym jaki Len był w świecie, z którego się wywodzą można wywnioskować, że nigdy się on nie poddawał. Wobec tego może i tym razem planuje on jakąś sprytną sztuczkę, która pozwoli mu wygrać zakulisową grę z porucznikiem van Ionescu. Nie można z tego powodu odwodzić go od wyjazdu, chociaż może to potwierdziło by prawdziwość jej słów, kiedy powie o tych rewelacjach szefowi wywiadu... Miała kolejny raz mętlik w głowie. Takie gry zdecydowanie nie należały do jej mocnych stron.

            Następnego dnia Ayumi zdecydowała się wybrać do Jona van Ionescu. Familia van Ionescu była bardzo liczna i zyskała na znaczeniu w czasie wojny trzech pretendentów do tronu.  Brat Jona, Petr był namiestnikiem drugiego największego i najbardziej znaczącego miasta w kraju. Zbliżająca się do czterdziestki kobieta znała ich obu, ale od jakiegoś czasu coraz mniej lubiła synów Roberta van Ionescu, który miał zostać za kilka dni jednym z najbliższych doradców króla Marca Pierwszego. Złoty młot na tle czarno-czerwonych pasów miał być wkrótce jednym z najważniejszych herbów w kraju.

            Na spotkanie u swojego zleceniodawcy zdecydowała się ubrać w prostą, szarą suknię z dość dużym dekoltem, świetnie podkreślającym jej obfity i wciąż jędrny biust. i beżowy płaszcz. Na nogi włożyła sięgające do kolan, brązowe, skórzane buty i była gotowa na spotkanie z przeznaczeniem.

            Tym razem mieli się spotkać w jednej z lepszych jadłodajni w stolicy. "Pod Złotą Gęsią" raczej nie spotykało się męt i ludzi, którzy mogliby przeszkodzić im w ich dialogu. Ordynka szła bardzo zdenerwowana, nie wiedziała czy Jon właściwie zrozumie jej nerwy czy też uzna, że kobieta chce go okłamać, ale kiepsko jej z tym idzie. Właściwie to, jeśli powtórzy słowa Lena to nie skłamie, gdyż ten nie wyjawił jej prawdy, ale czy porucznik to zrozumie?

            Pogoda wyraźnie jej nie sprzyjała. Z ciemnych deszczowych chmur lało się jak z cebra i wkrótce cała czupryna kobiety była mokra, mimo że postawiła kaptur zaraz po wyjściu z pałacu, w którym wciąż mieszkała. Deszcz powodował, że droga strasznie się jej dłużyła, chociaż do pokonania miała zaledwie trzy średniej długości uliczki.

            Wreszcie doszła, cała przemoczona i z wystrzępionymi do granic możliwości nerwami. "Pod Złotą Gęsią"  była trzypoziomowym budynkiem, zbudowanym z kolorowych cegieł. Nad wejściem znajdował się duży na dwa poziomy malunek złotej gęsi. Okna były nieskazitelnie czyste. Ayumi wiedziała, że na pierwszym piętrze znajduje się jadłodajnia, na drugim są magazyny i mała sala przeznaczona dla gości, którzy potrzebują ustronnego miejsca by omówić coś bardzo ważnego - zwykle kupcy przeprowadzali tam transakcje i negocjacje, chociaż zdarzało się też, że stary król wysyłał tam swoich najbardziej zaufanych ludzi na tajne negocjacje, które musiał trzymać w tajemnicy. Na ostatnim piętrze mieszkał właściciel budynku i jego rodzina.

            Kobieta weszła przez masywne, dębowe drzwi ze złotymi okuciami do wnętrza. Było przestronnie urządzone. Pod przeciwległą do wejścia ścianą znajdowała się lada, za którą stała atrakcyjna kobieta o ciemnych włosach, była w wieku około dwudziestu lat. Za nią znajdował się otwór w ścianie prowadzący na zaplecze, zasłonięty jednak czerwoną kotarką. Pod każdą ze ścian znajdował się oddzielny boks, a na środku stały zwykłe stoliki w liczbie jedenastu. ściany pomalowane były na beżowo.

            Ayumi rozejrzała się po gościach Złotej Gęsi w poszukiwaniu Jona van Ionescu. Stoliki przy środku były puste. Dwa boksy zajęły młoda para i grupa chłopaków z miasta, którzy sądząc po ich wieku powinni się uczyć, a nie przesiadywać w gospodach. Wreszcie znalazła bruneta w boksie w narożniku, będącym najdalej od wejścia. Ubrany był w czarny płaszcz, który szczelnie zakrywał to co miał pod nim. Udała się do niego dostojnym krokiem. Przy wejściu boksu znajdowały się haki, na które goście powinni zawiesić broń na wypadek gdyby ewentualnie zabrali ją ze sobą na obiad. W boksie Jona i Ayumi, wisiał już szeroki, choć niezbyt długi miecz porucznika. Ayumi miał co prawda przy sobie sztylet, przymocowany przez podwiązkę do jej nagiego uda, ale uznała, że nie będzie okazywać, że ona też jest uzbrojona. Z resztą chcąc go wyjąć musiała by się zanadto rozbierać.

- Witam piękną damę - rzekł uprzejmie van Ionescu.

            Ayumi nienawidziła go odkąd kazał jej szpiegować Lena. Z tego powodu ciężko było jej wyrazić swoje zadowolenie z jego niezbyt wyszukanego komplementu na wejście.

- Dzień dobry - odrzekła sztywno - i dziękuję za komplement, szlachetny panie - dodała już znacznie łagodniej, choć jej głos wydał się jej przesłodzony.
- Zjesz coś? - spytał z uśmiechem Jon.
- Jadłam w domu.
- Trudno - odparł niezrażony tym oficer - w takim razie napijemy się wina - powiedział i wezwał kelnera, który zjawił się niewiadomo skąd. 

            Przez chwile rozmawiali o neutralnych sprawach, takich jak wyższość wina z Wyspy Rumowej nad tym importowanym z zagranicy. Niestety wyspa nie była zbyt duża jako, że leżała w rozlewisku rzeki Danube do Morza Południowego. Był to południowy kres Rumlandii.

            Kiedy opróżnili pierwszą butelkę wina, szef wywiadu przeszedł do rzeczy.

- Jak twoja misja? - zapytał.
- Całkiem ok - odparła - mam coś co cię rozłoży na łopatki - mówiła siląc się na użycie tonu wskazującego na jej euforię. Ilość wypitego wina, wyraźnie jej w tym pomagała.
- Mów, bo umrę z ciekawości...
- Chce zdezerterować z kraju.
- Nie - sapnął z niedowierzaniem brunet.
- Tak.