Rozdział 13
Ministerialne
poszlaki (Białe czy czarne cz.2)
Skutki imprezy
Len odczuwał jeszcze następnego dnia. Nie sprawiało mu to żadnej satysfakcji.
Nadal nie wykonał misji dla czarnoksiężnika, a do tego miał coraz większe
wątpliwości nad jej sensem. W miarę tego im dłużej przebywał wśród tzw. białych
magów, tym bardziej był po ich stronie wobec ewentualnego konfliktu z
czarnoksiężnikami. tylko co tak na prawdę dawało im jego poparcie? W tym
świecie nie miał żadnych wpływów. Jedynym pozytywnym skutkiem tamtej imprezy
było pogłębienie relacji z Lisą i obietnica z jej strony - spotkanie z panią
Green
Kilka dni po
pamiętnej libacji, Lisa zaoferowała Lenowi spotkanie z jej mamą. Za pomocą znanego
już chłopakowi czarodziejskiego proszku mieli przemieścić się do samego
ministerstwa i tam udać się do odpowiedniego biura i być może poznać odpowiedzi
na nurtujące Lena pytania.
Czas jaki
pozostał - Lenowi - do tego dnia, dłużył się niemiłosiernie. Coraz więcej
myślał o osobach pozostawionych przez niego w Twierdzy Dzikie Pola. Nie
przyznałby się przed tym nikomu, ale... Tęsknił. Tak on, który sam o sobie
mówił, iż ma serce z kamienia, a w jego żyłach płynie lód, Nie potrafił sobie uświadomić, że te uczucie
jest mu znane odkąd przybył do tego dziwnego świata. Od samego początku było mu
brak kilku osób, m.in. siostry, przyjaciół, ducha towarzyszącego mu na Ziemi i
jeszcze paru.
Dni upływające
przed dniem, który mógł ujawnić wreszcie dlaczego chłopak i jego przyjaciółka
dotarli do Międzymorza, mijały Tao bardzo szybko. Spotykał się z Lisą i
poznawał coraz lepiej uroki Hogsmeade. Nie zaspokajało to jego potrzeby
poznania prawdy. Był to cel, który powoli ogarniał cały umysł chłopaka.
Wreszcie nadszedł
dzień, który mógł zadecydować o przyszłości i objaśnić przeszłość Lena. Tao
wstał wcześnie rano i po zjedzeniu śniadania udał się prosto do domu Lisy.
Dziewczyna powitała go w samych drzwiach. Jak wyjaśniła chciała mieć pewność,
że gość będzie w stanie adekwatny do
wizyty w ministerstwie. Miało to przesłanki pogodowe, gdyż ta nie sprzyjała
spacerom. Padał rzęsisty deszcz - przez kolejny dzień z rzędu - wiał silny,
wschodni wiatr i było coraz zimniej. Dodatkowo dziewczyna znała zamiłowanie
chłopaka do dziwnych - jak na magiczne standardy - strojów.
-
Pamiętasz jak sie zachowywać? - upewniła się Lisa, gdy znaleźli sie w salonie,
gdzie znajdował się kominek, którym mieli przetransportować się.
-
Jasne - odparł obojętnie Len.
-
W takim razie ruszajmy - powiedziała radośnie panna Green.
Podeszła do
kominka, rzuciła do niego odpowiedni proszek i krzyknęła:
-
Ministerstwo Magii!
Coś trzasnęło,
płomienie zapłonęły intensywniej i Lisa wskoczyła do kominka. Ponownie coś
pyknęło i dziewczyna zniknęła. Lena powtórzył jej ruch i również opuścił w ten
sam sposób dom Lisy i jej matki.
Chłopak poczuł
szarpnięcie w okolicach żołądka, oczy same mu się zamknęły i zawirowało w
głowie. Po kilku sekundach - gdy Len miał ochotę zwrócić wczorajszy obiad -
poczuł jak wypada z kominka na twardą, kamienną posadzkę.
Po podniesieniu
się z ziemi Len mógł rozejrzeć się, gdzie wylądowali. Znajdował się w olbrzymim
pomieszczeniu. Pod jedną ze ścian stało kilkanaście dużych kominków, z których
co chwila wyskakiwali ludzie, a inni podążali w odwrotną stronę. Pod drugą
ścianą znajdowały się tablice - mnóstwo tablic - informacyjnych. Jak dowiedział
się chłopak od Lisy, były to plany budynku, rozpiski kto kiedy i gdzie
przyjmuje, ogłoszenia ministerstwa itp. Pod pozostałymi ścianami znajdowały się
ławki, stoliki jak w ogródku piwnym i dwie budki, w których - jak zaobserwował
Tao - sprzedawano napoje i zimne przekąski. W centralnym punkcie znajdowała się
monumentalna fontanna. Zbudowana była z ciemnego głazu, a przedstawiała dwójkę
ludzi - czarodzieja i czarownicę. Oboje byli uśmiechnięci i wysocy na kilka
metrów. Czarodziej trzymał różdżkę skierowaną w górę, w wyciągniętej ręce. Za
ich stopami znajdowało sie kilkoro magicznych stworzeń - już naturalnych
rozmiarów. Były to koń o tułowiu i rękach człowieka, goblin z długimi uszami i
palcami, włochaty stwór (wzrostu normalnego człowieka) z długimi pazurami i
wystającymi z pyska kłami - wilkołak. Po bokach stał wampir i hipogryf -
skrzyżowanie orła z koniem. Z kłów wampira, uszu goblina, pyska wilkołaka, łuku
trzymanego przez syntezę konia i człowieka, i skrzydeł hipogryfa również
tryskała woda. W samym zbiorniku wodnym błyszczało kilkanaście złotych monet.
-
Chodź Len - powiedziała Lisa, która zjawiła się właśnie z sąsiedniego kominka.
-
Prowadź.
Lisa zaprowadziła
go do rozpiski przedstawiającą rozmieszczeniu poszczególnych biur,
departamentów i innych działów magicznej administracji i sił zbrojno-
porządkowych. dziewczyna wskazała dłonią na piętro nr 4 i archiwa ministerstwa.
- Tam ma czekać mama - rzekła.
Nie czekając na
reakcje chłopaka, chwyciła go za nadgarstek i poprowadziła pomiędzy tablicami w
kąt sali. Len po drodze intensywnie rozglądał się po sali wejściowej
ministerstwa magii, nie mógł jednak znaleźć jakiegokolwiek wyjścia stąd.
-
Jak dostaniemy się na 4 piętro - spytał.
-
Ciii - uciszyła do dziewczyna, myśląc nad czymś - już wiem - powiedziała po
chwili sama do siebie.
Podeszła do
metalowej barierki, znajdującej się pod ścianą. Po kilkunasto sekundowych
oględzinach, przemówiła:
-
Dotknij tego i powiedz głośno numer piętra, na które chcesz się udać.
Len tylko skinął
porozumiewawczo głową, gdy Lisa krzyknęła "Czwarte!", a następnie
zdematerializowała się. Złotooki powtórzył tą czynność i również zniknął.
Zmaterializował
się po ułamku sekundy na jakimś ponurym korytarzu. Pod ścianami znajdowały się
rzędy masywnych dębowych lub ołowianych drzwi. Na każdych widniała tabliczka -
informująca co jest w środku. Kilka metrów przed nim stała Lisa.
-
Chodźmy! - powiedziała energicznie.
Poprowadziła Lena
prawie do końca korytarza, gdzie na ołowianych drzwiach, które były jeszcze
masywniejsze niż inne. W okolicach wizjera była przybita mała, pożółkła
tabliczka z napisem "Archiwum:. Zapukała donośnie w drzwi i czekała. Len
czekał wraz z nią w całkowitej ciszy. Przez kilka minut nic się nie działo, a
chłopak tracił coraz bardziej cierpliwość.
-
Gdzie ona jest? - warknął - gdzie jest ktokolwiek?!
-
Spokojnie - odpowiedziała Lisa - już idą.
-
Idą? - zdziwił się Tao.
Gdy tylko
skończył mówić drzwi otworzyły się i rzeczywiście pojawiły się trzy osoby.
Pierwszą wyglądała jak 20 lat starsza Lisa. Różniły się tylko kolorem oczu -
Lisa ma piwne, a jej mama zielone. Ubrana była w czarną szatę, na piersi miała
żółtą naszywkę z czarnymi literami "MM". Drugą osobą w identycznej
szacie, była starsza pani. Miała długie siwe włosy i wiele zmarszczek na
twarzy, a na nosie bardzo grube okulary. Z pewnością jej wzrok nie działał już
tak sprawnie jak za dawnych lat. Len pomyślał, że tak właśnie musi wyglądać
osobą zajmująca się pilnowaniem ministerialnych archiwów. Trzecią osobą był
czarnoskóry mężczyzna, w średnim wieku z postępująca łysiną i krótko
przystrzyżoną, kozią bródką. Ubrany był w jasno szarą szatę z identyczną jak u
kobiet naszywką.
-
O Lisa już jesteście? - zdziwiła się panna Green- to musi być twój kolega -
dodała po chwili.
-
Tak i tak - odpowiedziała młodsza blondynka.
-
No cóż - zamyśliła się siwa pani - w sumie znaleźliśmy juz wszystko co
potrzebujemy dziś. Możemy zaczynać pani Green?
-
Myślę, że tak - odparła niepewnie starsza blondynka.
-
Wszyscy do środka - zawyrokowała starsza pani.
Po przekroczeniu
progu znaleźli się w pokoju przypominającym gabinet w typowym urzędzie.
Mahoniowe biurko, fotel dla urzędnika z jednej strony, z drugiej niewygodne
krzesło dla interesanta. Jakieś regały - pod ścianą. Trzy fotele przy małym
stoliku pod drugą ścianą oraz para drzwi - pomalowanych na biało i szaro.
-
Zostaniemy w moim gabinecie - powiedziała pani gospodarz - nie ma potrzeby
wchodzić do archiwum.
Zajęła miejsce za
biurkiem i wyjęła z niego parę opasłych ksiąg i kilka mniejszych. Len i rodzina
Green usiedli na fotelach, a czarnoskóry mężczyzna otworzył drzwi o kolorze
swojego munduru i wyszedł.
-
Jack ochrania archiwum - wyjaśniła pani Green - poczeka w swoim gabinecie
podczas tej rozmowy. To - tu wskazała na starszą panią - jest pani Alice McKeane,
prowadzi archiwum i sprawuje nad nim nadzór...
-
Możemy już przejść do rzeczy - przerwała jej McKeane.
-
Więc chłopcze możesz nam wyjaśnić po co się tu zebraliśmy - powiedziała matka
Lisy.
-
To panie nie wiedzą? - spytał zszokowany Tao.
-
Wiedzą, ale miło by było gdyby usłyszały to od ciebie - odpowiedziała Lisa.
-
Razem z moją znajomą Tamarą trafiliśmy tu z innego... - zaczął Len - świata?
wymiaru? nie wiem jak to nazwać. Nie wiemy też jak to wytłumaczyć. Chciałbym
dowiedzieć się jak i po co tu trafiliśmy - wyjaśnił - właśnie po to się tu
zebraliśmy, drogie panie.
-
Lisa powtórzyła mi to wcześniej, a ja przy ogromnej pomocy pani McKeane, która
jest niezastąpiona w takich sytuacjach, znaleźliśmy coś co może ci tzn. wam
pomóc - odparła pani Green.
-
Wspaniale - rzekł uradowany Len - słucham więc pań.
-
Nie tak szybko młodzieńcze - Alice McKeane skarciła zapędy chłopaka - najpierw
parę pytań.
-
A jeszcze wcześniej informuję cię, że musisz nam mówić prawdę i tylko prawdę -
pouczyła go Green - myślę, że z tym nie będzie kłopotu z uwagi na ciężar
sprawy.
-
Tak jest - odrzekł Len.
-
Dobrze - potaknęła gospodyni - czy pamiętasz ostatnie dni przed przybyciem do
naszego Międzymorza?
-
Nie.
-
Kim byłeś na Ziemi? Czym się zajmowałeś?
-
Potrafiłem łączyć się z duchami, byłem szamanem.
-
Czy byłbyś w stanie oddać za kogoś życie?
"W zasadzie
już nie raz znajdowałem się w takich sytuacjach" - pomyślał Len -
"ale czy mogę lub będę w stanie o tym powiedzieć? Mam serce z kamienia i
takie rzeczy mam wygadywać? A co z lodem w żyłach?" - zastanawiał się
chłopak.
-
Len? - szepnęła Lisa, co otrzeźwiło złotookiego.
-
Taaak - wybąkał Len, czując drżenie głosu.
-
Odpowiedź! - ponagliła go McKeane.
-
Właśnie jej udzieliłem - odparł przesłuchiwany.
-
Tyle mi wystarczy - zakończyła kobieta,
-
Może przedstawi nam pani jakieś rezultaty? - spytał Len, wstając.
-
Spokojnie jak na wojnie młody człowieku - powiedział szefowa archiwów.
-
Na początek musimy powiedzieć, że twoja hipoteza, iż nie jesteś stąd jest
prawdziwa - powiedziała pani Green - jesteś z innego świata, z pewnego rodzaju
jakby równoległej Ziemi lub alternatywnego świata. W ciągu wieków zdarzyło się
całkiem sporo takich wypadków. Niestety za każdym razem powody, dla których
taka osoba jak ty się pojawia w Międzymorzu są objęte ścisłą tajemnicą lub nie
ma o tym informacji.
-
To co wiemy o moim przypadku?
-
Właściwie to nic. Mogę tylko zgadywać, a myślę że pani McKeane się ze mną
zgodzi, że w jakiś sposób zasłużyłeś na przybycie tu. Każdy człowiek trafiający
tu, musiał na to jakoś zasłużyć. Nie ważne czy był bohaterem wojennym, bandyta,
mordercą, medykiem, kelnerem, bardem czy ogrodnikiem.
-
Jednym słowem nie wiemy nic - wypalił Len.
-
Przeciwnie wiemy całkiem sporo - odpowiedziała archiwistka - ostatecznej
odpowiedzi musimy poszukać w twoich ostatnich dniach w twoim otoczeniu, że tak
powiem.
-
Super, że je pamiętam - zakpił chłopak.
-
Istotnie stanowi to pewien problem - odpowiedziała kobieta.
-
Pomożemy ci w rozwiązaniu go jak tylko będziemy w stanie - zadeklarowała pani
Green.
-
Wyluzuj Len... - dodała Lisa.
-
trudno o to w tym świecie - przerwał jej złotooki.
-
Poszukałyśmy w adekwatnych źródłach i znaleźliśmy coś co może ci pomóc w
dalszych poszukiwaniach - rzekła pani Green.
-
Dzięki temu ustaliliśmy pewne istotne fakty - dodała McKeane.
-
Co takiego? - spytał, zaciekawiony Len.
-
Po pierwsze nie jest możliwy proces zachodzący w drugą stronę, tzn. nie masz
żadnych szans żeby wrócić i to jest najważniejsze, więc przyzwyczajaj się
tutejszych realiów. Po drugie sądzimy, iż znalazłeś się tu w skutek, który może
być zapoczątkowany przez jeden z następujących czynników...
-
Co? - przerwał jej Len.
-
Skutek równa się proces - wyjaśniła za towarzyszkę Green - o samym procesie nie
wiadomo nam nic, nie ma żadnych śladów czy choćby wskazówek, oprócz tego, że
jest on rozpoczynany przez jeden, konkretny czynnik. W twoim przypadku możemy
mówić o kilku opcjach do wyboru.
-
Dokładnie tak - zacmokała McKeane - pierwsza opcja to oddanie życia w obronie
osoby niewinnej. Druga to samobójcza śmierć, popełniona z wielkiego żalu.
Trzecia to skrytobójstwo. Czwarta to trudna do wyjaśnienia reakcja fizyko-
chemiczna. polegająca na wyładowaniu ogromnej energii na człowieku podczas
deszczu, przy jednoczesnym wystąpieniu siły magicznej, frustracji człowieka,
chęci niesienia dobra przez te ostania osobę. Piąta to poświęcenie się w jakimś
celu.
-
Nic to mnie nie daje - powiedział z goryczą Tao.
-
Jak to nie? - zdziwiła się archiwistka - masz teraz zawężone pole poszukiwania.
Poszukiwania przyczyny twojej śmierci - poprawiła się staruszka.
-
Przecież nic nie pamiętam - warknął Len.
-
Teoretycznie tak - powiedziała pani Green - za pomocą magii możemy wniknąć
głęboko do twojego umysłu i odczytać co pamiętasz. Musisz wyrazić na to zgodę,
a odpowiednie służby zajmą się tym...
-
Nie ma mowy! zaprotestował Tao.
-
Dlaczego? - spytała Lisa, otwierając usta w geście niedowierzania.
-
Nikt nie będzie mnie grzebał w umyśle - warknął chłopak.
-
Jak chcesz - stwierdziła matka blondynki - jeśli zmienisz zdanie wiesz jak się
ze mną skontaktować, prawda?
Chłopak
odpowiedział jej skinieniem głową.
-
Dużo było takich przypadków jak ja? - spytał.
-
Wiele - odparła lakonicznie staruszka.
W
armii Kraju Białego Orła najwyższe stanowiska obejmują ludzie z twojego świata,
chociaż według naszych informacji żyli tam w różnych epokach historycznych -
wyjaśniła pani Green - i tak m.in. hetman Nil żył w XX wieku, a porucznik
Zawisza około 600 lat wcześniej. To jeśli chodzi o najbardziej znanych.
-
Skąd to wiecie? - spytał chłopak.
-
Mamy swoje magiczne sposoby - odpowiedziała McKeane.
-
A czy ostatnio poza Lenem i jego koleżanką trafił tu ktoś inny? - spytała Lisa.
-
Tak - odpowiedziała staruszka - daleko na zachodzie, w Złotej Armii jest nowy
generał. Zwą go chyba Bason, o ile dobrze pamiętam - wytłumaczyła.
-
Co?!
-
Znasz go chłopcze?
-
Tak sądzę - odpowiedział Len, odczuwając nadzieję na spotkanie dobrze znanego
mu ducha.
-
Cóż... Poza nim nikt inny ciekawy nas nie odwiedził.
-
Co to znaczy nikt ciekawy? - zapytała Lisa.
-
Kilka sprzątaczek, mongolski zabójca, prostytutka i bard - odpowiedziała jej
mama.
-
To wszystko co panie dla mnie mają? - spytał Len.
-
Na dziś tak, w razie wystąpienia nowych okoliczności będziemy się wzajemnie
informować
-
Oczywiście - odparł - Żegnam panie.