niedziela, 9 marca 2014

6. W poszukiwaniu tożsamości



"Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku, teraźniejszości ani prawa do przyszłości."
 Józef Piłsudski

Rozdział 6
W poszukiwaniu tożsamości

                        Jun nie miała kłopotów z przyzwyczajeniem się do życia w świecie, gdzie nie ma prądu, sieci internetowej, broni palnej, duchów i samochodów. Ludzie żyli tu jak czasach, o których ona uczyła się z książki do historii dawno temu w pewnej twierdzy w Chinach. Jej głównym problemem był brak znajomych i konieczność wyboru obywatelką jakiego kraju w tym świecie chciałaby być. 

            Z pierwszą kwestią jakoś sobie radziła, Bason odwiedzał ją od czasu do czasu. Dowodził armią walczącą z Związkiem Czerwonych. Od czasu przybycia panienki Tao do Międzymorza, Złota Armia - w której jednym z wodzów został Bason - miała tylko jedną większą bitwę z Czerwonymi, która odbyła się tydzień temu i nie przyniosła zwycięstwa żadnej ze stron. Wskutek tego obie strony wciąż tkwiły po swoich stronach granicy. Bason nie znajdował się w pierwszym szeregu, jego armia ujścia rzeki Intermorskiej do Morza Południowego, które stanowiła naturalną granicę między walczącymi narodami.

            Drugą kwestię miał pomóc rozwiązać jej Bason wraz z kilkoma swoimi ludźmi wciągu kilku najbliższych dni. Na całym kontynencie obowiązywał zwyczaj - o którym mało kto wiedział - mówiący, że przybysz z innego wymiaru ma pół roku na wybór państwa, w którym chce żyć i którego obywatelem zostanie.

            W obozie 20km od Różańcowego Portu, Jun żyła skromnie, pozbawiona była pomocy służby do jakiej przywykła w rodzinnym domu w Chinach. Miała dla siebie mały namiocik. Nosiła na zmianę dwie sukienki. Jedną czarną, z wcięciami na udach i ozdobnie wyhaftowanym smokiem chińskim miała jeszcze w swoim wymiarze, natomiast drugą czerwoną ze złotymi sztyletami wyhaftowanymi na ramionach i sięgającą jej do kolan otrzymała od generała Bason trzy dni po trafieniu do Międzymorza. Życie uprzykrzał jej głównie brak znajomych. W obozie nie było zbyt wielu kobiet - znajdowały się tam tylko praczki, kucharki i kurtyzany. Żołnierze nie zbliżali się do panienki w skutek dyskretnych instrukcji generała, który nie chciał aby jego dawny panicz pomyślał, że ktoś może pohańbić jego siostrę w obozie dawnego stróża jej brata. Z tego też powodu Jun poświęciła się trenowaniu posługiwania się sztyletami, które trzymała przymocowane do podwiązki, ukrytej na udzie. Rozcięcia na udach sukienki pozwalały jej swobodnie wyjmować i chować przedmiot. Szło już jej z tym coraz lepiej. Początkowo dość często się zacinała i raniła dłonie, a przecież nie mogła pokazać się w takim stanie bratu, do którego planowała się wybrać. Z upływem czasu i godzinami, a potem dniami spędzonymi na treningach nauczyła się jako tako posługiwać się tą bronią. Dlaczego w ogóle zaczęła ćwiczyć? Odpowiedź na to była banalnie prosta. W Międzymorzu mało kogo znała, a kontynent uchodził za bardzo niebezpieczny, często dochodziło tu do napadów rabunkowych, rozbojów i gwałtów na urodziwych i mniej urodziwych kobietach. Jun nie mając nikogo kto był w stu procentach godzien zaufania - Bason był zbyt zajęty prowadzeniem wojny, a Len za daleko - postanowiła sama o siebie zadbać.

            Tego dnia słońce świeciło wysoko i jasno nad horyzontem. Ciepłe promyki jedynej gwiazdy w układzie pieściły żołnierzy ćwiczących w obozie bądź stojących na wartach. Delikatny południowy wietrzyk orzeźwiał ludzi. Pogoda wprowadzała do obozu sielankowy nastrój.

            Jun nie chciała ćwiczyć z rana, a popołudniu szykowała się na wizytę Basona. Właśnie otrzymała od jego adiutanta, porucznika Remesa list, w którym generał informował ją o tym, że przybędzie do niej około wieczora wraz z adiutantem, oficerem politycznym i kimś tam jeszcze żeby poinformować ją o tym, co może ułatwić jej podjęcie decyzji w sprawie tożsamości jaką przybierze w tym świecie.

            Jun sprzątała gorliwie swój namiot. Nie miała w nim za wiele do czyszczenia. Ciemnozielony śpiwór leżał zwinięty pod ścianką namiotu. Naprzeciw niego znajdowało się kilka metalowych przyrządów, wśród nich menażka, metalowy kubek i łyżka. Pomiędzy metalami, a śpiworem stała brzozowa skrzynka, w której dziewczyna trzymała swoje ubrania i rzeczy osobiste.

            Kwadrans przed nastaniem zmroku Jun z nudów zamiatała podłogę w swoim namiocie po raz niewiadomo już, który tego dnia. Ubrana była w czarny kostium przywieziony z Chin, a włosy spięła z tyłu głowy. Niecodzienny kolor jej włosów budził już coraz mniej ciekawskich spojrzeń żołnierzy, nie widzących zbyt często zielonych włosów.

            Od strony centrum obozu - namiot kobiety znajdował się na obrzeżach od strony rzeki - przybiegł do niej porucznik Remes. Ubrany był w wyjściowy strój wojskowych Złotej Armii. Na strój składały się zielone spodnie, zwężane przy łydce. Na stopach miał czarne, skórzane buty kończące się tuż nad kostką. Biała koszula ozdobiona złotymi nićmi wystawała mu spod czarnego jak noc surduta, na który nałożoną miał kolczugę o barwie szczerego złota. Na głowie hełm, nadawał mu powagi, której brakło oficerowi w codziennych kontaktach i adekwatnej do pozycji zawodowo- społecznej. Sam oficer był około trzydziestoletnim rudzielcem - kolor ten był spotykany u złotoarmistów równie rzadko co zielony - z bardzo odstającymi uszami, co było powodem częstych żartów z jego wyglądu. Być może to przez tak trudno było mu utrzymać niezbędną w pewnych sytuacjach powagę. 

- Panienko Tao - rzucił na przywitanie - generał zjawi się tu już za momencik. Przyniosłem ze sobą sok dyniowy od kuchmistrza - dodał pokazując szklaną butelkę o pojemności 0,7.
- Dzięki, wejdź.

            Oficer rozgościł się w środku. Po tym jak rozejrzał się w tymczasowym domostwie Tao, zaczął rozmawiać z nią o pogodzie i rzucać od czasu do czasu jakiś żart. Nie zdążyli zmienić tematu na bardziej pasjonujący, gdyż do namiotu wszedł zapowiedziany oficer polityczny 3. Armii, generał Bason i jakiś trzeci człowiek nie znany jak dotąd Jun.

- Witajcie - przywitała ich serdecznie, nalewając sok dyniowy do żelaznych kubków.
- To jest podróżnik - powiedział Bason o trzecim gościu - nazywa się Jack Berg i pochodzi z Państwa Czarnej Wrony. To on będzie najlepszym ekspertem od spraw związanych z wyborem twojej tożsamości narodowej.

                        Tao przyjrzała się bliżej podróżnikowi. Jack miał długie do ramion blond włosy, które powoli stawały się coraz bardziej siwe. Nosił czarny cylinder i surdut o takim samym kolorze. U boku spodni w pochwie trzymał szpadę. Na dłoniach nosił skórzane, brązowe rękawice.

- To jak chcecie mi poopowiadać o tym co mam do wyboru? - spytała.
- Jack opowie ci o ludziach żyjących w różnych krajach i ich pochodzeniu, a pułkownik Trans opowie ci o ich ustroju politycznym, tak żebyś nie wpakowała się do kraju, który będzie rządzony inaczej niż ten do jakiego przywykłaś w twoim świecie - wyjaśnił Bason.

            Remes zaśmiał się głupio i oczy wszystkich skierowane zostały na niego. Ten machnął tylko ręką lekceważąco i syknął, że przypomniało mu się coś śmiesznego związanego z Księstwem Międzyrzeckim, ale nim zdążył opowiedzieć co ma na myśli, Bason skarcił go wzrokiem, którego nawet on nie mógł zlekceważyć.

- To co na początek? - dopytała Jun.
- Wspomniane przez porucznika Księstwo Międzyrzeckie - odparł Berg - znajduje się między rzeką Liści i Wartą, które opływają ją ze wszystkich stron. Jest jednym z naszych sąsiadów na północy Ma tylko trzy ponad stutysięczne miasta, a jego stolica ma wdzięczna nazwę Międzyrzecz. Ma małe terytorium, a ludzie utrzymują się głównie z połowu rzecznych ryb, prac związanych z rzekami, handlu i wyrobów z drewna. - opowiadał nudno - Ten kraj jest po prostu biedny.
- Rządzi w nim książę Jonatan IX. Jego władza jest tam absolutna i to on stanowi tam prawo, które nie jest w żaden sposób spisane. Jonatan lub jeden z podległych mu namiestników w Torfie i Klonie, bo tak nazywają się dwa nieco mniejsze miasta rozwiązują spory według swojego widzimisię. Nasze relację są neutralne, poza tym walka przez rzekę nie jest ciekawym pomysłem, ale o tym może opowie ci generał! - zakończył z naciskiem, a Remes parsknął śmiechem.
- Niezbyt ciekawe perspektywy - zauważyła Jun.
- Zgadzam się z tobą - poparł ją generał - to może teraz opowiedzcie jej o naszym wrogu?

            Zebrani wypili po kilka łyków soku z dyni i pułkownik mówił dalej:

- Związek Czerwonych to komuszy kraj. Obywatele oddają większość swoich dochodów państwu, które rozdaje je według tego jak uzna za stosowne i sprawiedliwe. Teoretycznie każdy jest tam równy i nawet ma taki sam majątek, lecz praktycznie jest to oczywiste kłamstwo. Rządzi tam strasznie rozbudowana tajna policja polityczna, rządząca komusza partia i ogólnie jest to kraj totalitarny...
- Nie mówcie więcej - przerwała mu Jun - znam już resztę wieści o nich. Przejdźmy dalej.

            Owszem znała prawdę o komunizmie ze swojego światu i nie potrzebowała więcej faktów o tym zbrodniczym systemie żeby podjąć decyzję, że tam nigdy nie będzie podróżować, choćby ją siłą zmuszano. Swoją drogą liczyła też, że nikt nigdy nie będzie jej nawet do tego zmuszał.

- Ok - zgodził się Trans - no to pójdziemy na wschód od nich. Tu znajduje się inne duże państwo o nazwie Kraj Białego Orła. Ustrojem w tym państwu jest republika szlachecka, na czele, której stoi król. Urząd króla jest tam dożywotni i dziedziczny. Biały Orzeł słynie z waleczności wojsk, w tym słynnej na cały świat husarii. Ta formacja jest prawdopodobnie najpotężniejszą na całym kontynencie i nie ma sobie równych w walce w polu - referował pułkownik - ach zapomniałbym - dodał po chwili - kraj jest podzielony na cztery okręgi. Są to Lechistan na południu, Pomorze na północy, Okręg Centralny poniżej Pomorza i Nadwarcie.
- Szczegółowe informacje, ale nic w tym dziwnego, gdyż jest to jeden z wiodących graczy na kontynencie - dodał Bason - poza nimi są to jeszcze Państwo Czarnej Wrony, Czerwoni, Orda i my.
- Warto dodać, że Kraj Białego Orła graniczy z nami - powiedział Berg - ludzie są tam z natury otwarci i bardzo gościnny. Są entuzjastami obcokrajowców, ale szanują swoje pradawne tradycje i obyczaje. Jedyne do czego można się przyczepić to pewne zdegenerowanie rządzących i jedna z niewielu na kontynencie tajna policja.
- Każdy ma jakieś wady - uznała Jun - a czym się zajmuje ta policja?

            Uwaga o tajnej policji prawdę mówiąc nie wpłynęła zbyt dobrze na jej wyobrażenie o Białym Orle. Rany w jej psychice wywołane przez tajne służby, które przyczyniły się do jej śmierci w poprzednim wymiarze były zbyt świeże.

- Łapie przeciwników władzy, agentów, konfidentów, wrogów państwa i narodu - wyjaśniał podróżnik.
- Na dobrą sprawę każdego można pod taką definicję podczepić - zauważyła kobieta.

            Dalej Berg i Trans opowiedzieli jej o Państwie Czarnej Wrony, z którego pochodził podróżnik. Kraj ten był również władany przez króla, rządzącym w stylu absolutnym. Jun została do niego jednak jeszcze bardziej zniechęcona na wieść o tajnej policji o jeszcze większych uprawnieniach niż w Kraju Białego Orła. 

            Potem była Republika Kozacka. Znajdowała się między rzekami Głęboką, Wartą i Danube i tylko wąski fragment granicy lądowej łączył ją ze Złotą Armią. Państwem Kozaków rządził wielki ataman, wybierany spośród zwykłych atamanów, czyli dowódców wojskowych. Samo to wskazywało, że ustrojem państwowym jest militaryzm z domieszką demokracji. Ludzie w nim byli jednak zbyt okrutni - według opowieści mężczyzn - i Jun porzuciła bardzo szybko myśl o dołączeniu do tego kraju.

            Między rzekami Głęboką i Wartą, a Złotą Armią znajdował się najmniejszy kraj kontynentu - Kraj Przyrzeczny. Trudno było ocenić jaki on jest, gdyż na dobrą sprawę po śmierci każdego rządzącego księcia w kraju wybuchała wojna domowa lub chociaż małe potyczki w stolicy i państwem rządziła marionetka jednego z obcych mocarstw lub, chociaż bardziej znaczących sąsiadów. Tu też Jun nastawiona była sceptycznie, zwłaszcza że ludzie w tym kraju utrzymywali się głównie z rybołówstwa i zawodów powiązanych z rzekami okrążającymi kraj.

- Tym sposobem zakończyliśmy opowieść o zachodzie kontynentu - oznajmił Berg - o Złotej Armii sądzę, że wiesz już dość sporo zważywszy na to ile tu przebywasz. Możemy, więc przejść - kontynuował nie czekając na odpowiedź - do części środkowej zamieszkanej przez ludzi.
- W zasadzie to twoja Czarna Wrona już jest w środku, a nie na zachodzie - sprzeciwił się Trans.

            Mężczyźni spojrzeli po sobie z nienawiścią. Widząc, że zbliża się chwila kłótni Bason postanowił zabrać głos.

- Panowie spokojnie, nie kłóćcie się przy damie.

            Pod jego słowami obaj oponenci ucichli, a adiutant Basona zachichotał po raz kolejny.

- Ok - zaczął po chwili przerwy Berg - południowym sąsiadem mojego narodu są Indianie.
- Znam ich kulturę ze swojego świata - przerwała mu Jun.
- Świetnie - dorzucił pułkownik Trans - ich państwo jest w tym świecie tworem federacyjnym. Każde plemię ma swoje duże miasto i mniejsze zabudowania wokół. Ich stolicą jest Zamek Rady, w którym przebywają tylko przedstawiciele Wielkiej Rady Międzyplemiennej, strażników i innych urzędników. Władza jest tam bardzo zdecentralizowana, a własność prywatna jest mocno ograniczona, zwłaszcza we wioskach.
- Nie podoba mi się to - stwierdziła Jun.
- I słusznie - potwierdził Berg - bo w pewnych plemionach wciąż panuje przekonanie, że gwałt na białej lub czarnej kobiecie to nie przestępstwo, a raczej jest to przysługa dla takiej kobiety.

            Po tej uwadze nikt nie musiał przekonywać Tao, że to nie dla niej.

            Potem mężczyźni omówili podobne do siebie Nordank i Republikę Centralną. Państwa te różniły się tylko tym, że w republice rządził prezydent wybierany na osiem lat, w Nordanku był to dożywotnio rządzący książę. Reszta ustrojów obu państw była w zasadzie taka sama, a sami ludzie nie różnili się niemal wcale. Pomiędzy tymi dwoma małymi państwami, a Złotą Armią, Indianami i Jeziorem Wielkim znajdowało się państwo o nazwie Danubia. Był to kraj bardzo bogaty w różne surowce, takie jak węgiel, sól, miedź, żelazo, złoto i jeszcze parę innych. Rządził nim król. Mający decydujący wpływ na wszystkie aspekty, ale codzienną robotę odwalali za niego oddelegowani do tego urzędnicy.

- I to koniec środka terenu ludzi - powiedział Berg - mamy jeszcze wschód obszarów pod zwierzchnictwem człowieka.
- Są tam między innymi nasi wasale z Księstwa Srebrnej Armii, którzy nie różnią się niczym od nas poza symbolami i tym, że rządzi nimi książę z dawnej rodziny królewskiej, która ugięła przed nami kolana około 300 lat temu - wyjaśnił oficer polityczny.

            Jun nie była pewna co myśleć o dotychczasowych państwach, o których opowiedzieli jej mężczyźni. Zapomniała już część informacji o tych, o których usłyszała na początku, a tu już miała poznać fakty o kilku ostatnich.

- Na północy jest Skandynawia - opowiadał Berg - zamieszkana niemal wyłącznie przez blondynów i blondynki. Ludzie mają tam wyjątkowo bladą cerę. Krajem rządzi król, którego władzę ogranicza konstytucja. Większość jego kompetencji przejął parlament.
- Pod nimi jest Rumlandia - mówił Trans - o którym trudno opowiedzieć cokolwiek więcej, gdyż niebawem nowy król Marc I, który wygrał nie dawno zakończoną wojnę domową. Ludzie są tam biedni, ale sympatyczni. Poza tym są w pierwszej trójce największych krajów na kontynencie wraz z Związkiem Czerwonych i Krajem Białego Orła.

            Potem omówili też chanat Ordy i  najpotężniejsze państwo przed tysiącem laty, czyli Imperium Południowe. Krajem tym rządził cesarz i była to jedyna pozostałość po imperium, które lata temu obejmowało jedną trzecią kontynentu i prawie cały Czarnolas. Od tego czasu terytorium puszczy nie zostało już nigdy opanowane w takim stopniu przez ludzi. Kiedyś Skandynawia opanowała las w jej pobliżu i to by było na tyle.

- I to już by było na tyle z terytoriów ludzkich - zakończył Berg.
- To znaczy, że dalej na wschód jest coś, gdzie żyją nieludzie? - spytała lekko zaskoczona Jun.
- No Czarnolas - rzucił zdawkowo pułkownik Złotej Armii.
- Czyli co?
- Terytorium ogromnej puszczy, gdzie żyją m.in. elfy, wilkołaki, kotołaki, gnomy, centaury czy trole - mówił Bason - ale poza tym są też tam czarodzieje i czarnoksiężnicy.
- To ludzie też tam żyją - zauważyła Jun.

            Po tym zdaniu kobieta pogrążyła się w dyskusji z Bergiem.

- Mało kto uważa ich za ludzi.
- Jak to? - spytała zszokowana.
- Normalni ludzie nie mają magicznej mocy.
- To jedyne co ich różni od nas.
- Cały styl życia, kultura i dorobek naszych przodków nas różni. Tylko fizjonomię mamy podobną, no i rozmnażamy się tak samo, ale większość bestii w Czarnolesie robi to w sposób jak najbardziej płciowy i potem ciąża, te sprawy.
- Wszyscy tak uważają? - spytała rozczarowana Tao.

            Zebrani pokręcili przecząco głowami. Głos zabrał Bason.

- To zależy kogo spytasz. Z tego powodu co jakiś czas wybuchają wojny między poszczególnymi krajami, a jednym z państw magów.

            Jun miała teraz twardy orzech do zgryzienia. Nie wiedziała bowiem co powinna wybrać. Został jej jeszcze jeden najistotniejszy argument do poznania.

- Gdzie jest Len?
- W Rumlandii - odparł Bason.
- Dasz radę jakoś wyjaśnić mi jak tam trafić? - dopytała z nadzieją w głosie.
- Mogę zorganizować ci podróż morską tam, z obstawą powiedzmy trójki żołnierzy. Popłyniecie z Różańcowego Portu do Portu Rumowego w Rumlandii. Port ten jest na małej wyspie przed właściwą Rumlandią, jednak łączy go z nią największy most na kontynencie. Pojedziecie przez niego na ląd. Tam weźmiecie kurs na Twierdzę Kresową, a tam dopytacie o to gdzie może znajdować się panicz Len.

            Jun była w szoku. Nie spodziewała się, że dawny stróż jej brata ma, aż tak dokładnie przygotowany plan na to jak dostarczyć ją do złotookiego Tao. Mimo to bardzo się z tego ucieszyła i obdarowała generała pięknym uśmiechem.

- Zaskoczyłeś mnie generale - zdradziła mu.
- Prawdę mówiąc spodziewałem się, że o coś takiego poprosisz - odparł z dumą w głosie - dlatego mam już prawie przeszkolonych do tego ludzi. Remes może ich tu doprowadzić w każdej chwili.

            Jun nie chciała działać pod wpływem impulsu czy emocji, ale prawdę mówiąc miała do wyboru miała tylko zostać tu z Basonem lub jechać do tej zabiedzonej Rumlandii i żyć u boku brata. Wybór zdawał się całkiem prosty - przynajmniej w tej chwili.

- Kiedy mogę wyruszyć? - spytała.

            Bason uśmiechnął się blado. Z pewnością spodziewał się i tego.

- Najdalej za trzy dni, najszybciej jutro...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz