Rozdział 20
Rodzeństwo
Len
po opuszczenie lochu i udanej próbie odzyskania Miecza Błyskawicy zdał sobie
sprawę, że nie wie co dalej począć. Nie mógł zostać w Norfdamie. Nie mógł także
opuścić miasto w ludzkiej postaci – przynajmniej dopóki nie opuści jego
centrum. Czas biegł, jednak nie ubłaganie i musiał coś zrobić dalej.
Wykorzystując
artefakt, który tak niespodziewanie wpadł w jego ręce zmienił swoją formę. Stał
się wodą. Niestety jego oręż nie zrobił tego samego. Niewykluczone, że moc
artefaktu działała tylko na jego posiadacza lub istoty żywe. Nie pozwalała,
jednak transformować przedmiotów.
Wobec
niemocy zmiany rodowej broni w strumyk, postanowił opuścić twierdzę rodu van
Nordescu w swojej ludzkiej postaci. Niestety nie było to aż tak proste jak
mogłoby się wydawać.
***
Jun,
Tamara, Antoni, Lisa van Nordescu i niewidzialna Lisa zostali wprowadzeni do
twierdzy przez jednego ze służących. Mężczyzna odziany w liberię z wyhaftowanym
herbem Jona van Nordescu zaprowadził ich do jednej z pomniejszych komnat.
- Muszę udać się do matki – oznajmiła im
członkini rządzącego w mieście rodu.
- Rozumiemy – odparła w imieniu swoim i
przyjaciół Jun.
- Dziękujemy panience za towarzystwo w
drodze – rzekł z kurtuazją Antoni.
Lisa
odeszła powolnym, dostojnym krokiem. Zdaniem Jun, pan von Olbracht zbyt bacznie
przyglądał się jej biodrom, gdy pannica odchodziła. Nie zdążyła, jednak nic
powiedzieć, gdyż do pomieszczenia wrócił sługa, który wpuścił ich do budynku.
- Pan, zaprasza państwa na audiencję –
ozajmił.
- Prowadź – odparł mu Antoni.
Ruszyli
powolnym chodem za Rumlandczykiem. Jun została na sekundę z tyłu. Na jej
szczęście niewidzialna czarodziejka wyczuła jej intencję i położyła jej dłoń na
ramieniu.
- Ruszaj – szepnęła ledwo dosłyszalnie
Tao.
- Jasne – ciepły oddech Lisy kiedy
szepnęła jej odpowiedź do ucha spowodował dreszcz u młodej kobiety.
***
Pierwszą
noc po bezproblemowym opuszczeniu twierdzy Len spędził jeszcze w Górnym
Mieście. Nie wymyślił bowiem w jaki sposób miałby opuścić jego teren tak aby
straże nie mogły zidentyfikować go jako zbiega. Będącego wrogiem numer jeden
dla rządzącego rodu.
Znalezienie
noclegu także nie było najprostszym zadaniem. Ostatecznie udało mu się wykorzystać
moc artefaktu, sprzyjające mu tej nocy szczęście i błąd strażnika, który nie
domknął drzwi do ogromnego spichlerza. Wobec tego ex- kapitan rumlandziej armii
dostał się do środka. Wewnątrz nie było wartowników. W związku z tym bez trudu
odnalazł drabinę, po której wspiął się na wyższe piętro spichlerza. Tam
odnalazł przedmioty mogące służyć za substytut poduszki i posłania.
Rankiem
odnalazł zapasy spośród, których mógł zorganizować sobie śniadanie. Po
pierwszym od dawna naprawdę pożywnym posiłku mógł myśleć o dalszych krokach w
procesie opuszczania miasta.
Przede
wszystkim znalazł worek, w którym mógł przenosić swój dobytek. Miecz Błyskawicy
miał starym zwyczajem złożony i wetknięty za spodnie. W razie potrzeby będzie
mógł posłużyć mu do wyrąbania sobie drogi ucieczki z tego przeklętego miasta.
W
spichlerzu odnalazł także zapasy jedzenia. Nabrał sporo wędzonego sera i
szynki. Suchary pakował w opór. Porwał także kilka bukłaków z wodą. Nie nauczył
się jeszcze wykorzystywać artefaktu do zdobywania wody zdatnej do spożycia.
***
O
zmroku, dzień po swojej uciecze Len był gotowy do opuszczenia Górnego Miasta.
Już opuszczając przez okno spichlerz zauważył wzmożone straże patrolujące
obszar w zasadzie całej dzielnicy.
Jon
van Nordescu musiał zostać poinformowany o jego ucieczce z lochów. Spodziewał
się, że nastąpi to prędzej niż później. Prawdę mówiąc zaskoczyło go, że nikt
nie wpadł na pomysł by przeszukać niepilnowany od wewnątrz budynek. Widocznie
ignorancja Jona i jego doradców była większa niż sądził.
Wykorzystując
cień i zapadający mrok udało mu się dotrzeć do murów otaczających Górne Miasto.
Szedł wzdłuż nich. Idąc napotkał na pierwszy problem jaki musiał rozwiązań.
Opuszczenie dzielnicy było możliwe tylko przez cztery bramy znajdujące się w
wieżach strażniczych. Nie miał informacji czy wszystkie są otwarte w nocy. Nie
mógł ryzykować wycieczek wzdłuż miejskich murów. Samo przejście przez bramę także
mogło być problematyczne.
Dotarł
do pierwszej z wież. Brama była pilnowana przez dwóch strażników. Nad nimi na
murze stał kolejny. Wieża także musiała być obsadzona przez co najmniej
jednego. Każda osoba wychodząca lub wchodząca do Górnego Miasta była pytana o
swoje imię, nazwisko i cel w jakim opuszcza lub zapuszcza się do serca
Norfdamu.
- Odpada – szepnął sam do siebie Len.
Ostrożnie
oddalił się od bramy. Kiedy znalazł się – na swoje oko – idealnie w połowie
odległości między bramą a wartownikiem stojącym pośrodku odległości między
dwoma bramami, stwierdził że musi wykorzystać artefakt do ucieczki.
Zamykając
oczy skupił swoje myśli na przemienieniu worka z zapasami w wodę. Kiedy je
otwierał poczuł jak po plecach, przez które przerzucony miał worek spływa
strumyk wody. Zamknął ponownie oczy i zaczął intensywnie myśleć o transmutacji
strumyka ponownie w jego dobytek. Kiedy i to się udało, wiedział już jak
opuścić dzielnicę.
Nie
planując już nic dłużej przemienił siebie, worek i rodowy miecz w trzy
strumyki. Chwilę później trzy strumyki złączyły się w jeden i dobijając do muru
rozpoczęły podróż w jego górę. Czuł się jak prąd, który zdecydował się płynąć w
górę rzeki.
***
- Co pana do mnie sprowadza, panie von
Olbracht? – spytał łagodnym głosem van Nordescu.
Jon
siedział na rodowym tronie przeznaczonym dla głowy rodu i miasta. Namiestnik
Norfdamu był ponad czterdziestoletnim mężczyzną o szarych oczach, a jego uroda
była typowa dla mieszkańców północnej części królestwa.
- Interesy, panie namiestniku, rzecz jasna
– odparł śpiewnie Antoni.
- W takim razie powinien pan udać się
gdzie indziej – warknął nagle rozzłoszczony Jon.
Antoni
zdawał się pewny swego i jakby… przekonany, że właśnie tak zareaguje jego
rozmówca. Nic sobie, więc z tego nie zrobił – a przynajmniej nie dał po sobie
żadnego znaku by zachowanie van Nordescu zrobiło na nim większe lub mniejsze
wrażenie.
- Oczywiście – przyznał spokojnym głosem –
2 tygodnie temu skończyło mi się pozwolenie na handel na obszarze miasta –
wyjaśnił śpiewnym tonem.
Spojrzenie
namiestnika miasta złagodniało. Jun na ten widok wyraźnie poczuła ulgę.
Zaczynała bowiem podejrzewać, że zamiast uwolnić Lena dołącza do niego w
lochach. Być może udało by im się trafić do sąsiedniej celi…
- Naturalnie zaraz każę wystawić panu nową
licencję – powiedział normalnym już tonem Jon.
- Dziękuję, panie – odpowiedział von
Olbracht kłaniając się delikatnie – Sądzę, że jest pan zajęty, więc nie będę
dłużej przeszkadzał – oznajmił i przyklęknął na jedno kolana.
Jun
zdała sobie sprawę, że zachowanie jej kolegi jest bardzo teatralne. Na podobne
gesty nie zdobywał się, gdy rozmawiał z innymi rumlandzkimi szlachcicami.
Domyśliła się, że robi to specjalnie aby połechtać ego pana van Nordescu.
- Nie jest znowu tak źle – oznajmił tamten
– może zechce mi pan towarzyszyć w obiedzie? Oczywiście razem ze swoimi
uroczymi towarzyszkami – dodał szybko patrząc przy tym na Tao.
Jun
dziękowała sobie w myślach, że nie zabrała ze sobą na tę podróż żadnej sukienki
lub sukni z dużym dekoltem. Nie chciała nawet sobie przypominać czym mogłoby to
się skończyć. Wystarczyło jej, że w głębi podświadomości ciągle tkwiły chwilę
jej pobytu na statku do Rumlandii, czas spędzony z panną van Kresuescu i inne
upokarzające sceny z jej życia po przybyciu do tego strasznego świata.
- Nie mamy nic przeciwko – odezwał się
Antoni sprowadzając jej myśli znowu do komnaty.
Następnie
kupiec ponownie ukłonił się, a w ślad za nim to samo zrobiły Jun i Tamara.
Przez cały czas audiencji żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Z jednej
strony mogło to robić dobre wrażenie – w końcu to Antoni był kupcem przybyłym
do miasta w interesach. Z drugiej – w czasie
wspólnego posiłku – mogło zacząć dawać znać gospodarzowi jak bardzo przerażone
są towarzyszki jego znajomego. To z kolei mimowolnie musiało skłaniać do
zaczęcia zadawania sobie pytania o przyczyny takiego stanu rzeczy.
- Mój lokaj odprowadzi was do komnaty dla
gości.
Ten
sam mężczyzna co wcześniej podszedł do nich i gestem zachęcił do podążania za
sobą. Ruszyli, a Jun zdała sobie sprawę, że Lisa nie będzie wiedziała gdzie ma
podążać aby ich odnaleźć.
***
Kolejny
dzień Len spędził w dzielnicy zamieszkiwanej przez bogatszych mieszczan. Tutaj
także nie było łatwo poruszać się niepostrzeżenie. To będzie możliwe dopiero
gdy dotrze do biedniejszych dzielnic, a zwłaszcza przedmieść.
Krążył
przez jakiś czas pomiędzy budynkami. Szukał miejsca na spędzenie reszty nocy i
kolejnego dnia. Nie ulegało bowiem jego wątpliwością, że powinien poruszać się
wyłącznie w nocy. W dzień musiał ukrywać się w mniej lub bardziej bezpiecznych
miejscach.
Ostatecznie
schronienie znalazł w świątyni przeznaczonej bóstwu natury. Świątynia
pomalowana była na zielono. Jej ściany od zewnątrz ozdobione były malowidłami
bestii zamieszkujących głównie Czarnolas i człowieka o wysokiej pozycji w
społeczeństwie. Szaty postaci były skromnie zdobione. Na głowie miał, jednak
koronę, a jego ogromny miecz stopiony był z rubinami, szmaragdami i diamentami.
Drzwi
do wnętrza świątyni były otwarte. Wszedł do środka. Nie zastał tam żadnego
człowieka. Chwilę obserwował jej wnętrze i krążył w niej w poszukiwaniu miejsca
nadającego się na nocleg. Nie znalazł takiego. Poszukał, więc wejścia do
podziemi. Były zamknięte, lecz krople wody bez przeszkód przedarły się przez
wąską szczelinę między zapadnią a podłogą.
W
podziemiach było całkowicie ciemno. Nie miał więc możliwości aby przyjrzeć się
gdzie dokładnie spędzi noc i dzień. Co gorsza zaczął podejrzewać, że w tych
warunkach nie będzie w stanie stwierdzić kiedy zapadnie kolejna noc.
***
Obiad
na jaki zaprosił ich van Nordescu odbyć się miał w jadalni, w której zwykle
stołowała się rodzina władcy. Poza nim samym na posiłek przybyła także jego
córka Lisa, którą już poznali oraz żona Lilly.
- Flora jest u George’a – pani van
Nordescu poinformowała męża – wróci dopiero za kilka dni. Truda i Jon wyruszyli
rano do mojej matki
- Dobrze – przytknął Jon – w takim razie
jedzmy bez nich. Zajmujcie miejsca – polecił swoim gościom.
Antoni
usiadł naprzeciwko gospodarza. Jun przypadło miejsce naprzeciw żony namiestnika
miasta, a Tamara siedziała twarzą w twarz z Lisą.
Pogrążyli
się w rozmowie na tematy handlu jaki Antoni prowadził w kraju i poza jego
granicami. W tym czasie służba przyniosła potrawy. Wśród nich były pieczona
gęś, kiełbasa z dzika, indyk faszerowany zagranicznymi warzywami i szereg
przystawek.
Jun
nałożyła sobie gęsi i zaczęła jeść ją małymi kawałkami. Przez cały czas spokoju
nie dawały jej dwie sprawy. Po pierwsze Lisa ciągle się do nich nie odezwała.
Antoni twierdził, że nic w tym dziwnego, przecież miała do przeczesania całe
lochy. Nie wspominając już o dostaniu się do środka i ewentualnej ucieczce wraz
z więźniem. Więźniem, który nie wiadomo w jakim jest stanie. Po drugie przez
cały czas dziwnie przyglądała się jej druga Lisa, panna van Nordescu.
- Interesy pańskiego rodu z pewnością
muszą być trudniejsze niż bywały w przeszłości – mówił do Jona Anotni.
- Co pan przez to rozumie? – spytała Lilly.
- Jedna z waszych córek jest żoną Denisa
van Nicolescu.
- To prawda – zgodził się niechętnie Jon –
sama jest sobie winna. Gdyby nie jej nieopanowana chuć nie doszłoby do tego małżeństwa.
Z tego co wiem oboje przebywają obecnie poza granicami królestwa.
Jun
zerknęła przelotnie na córkę Jona. Ta natychmiast oderwała od niej spojrzenie i
żywo zabrała się za konsumpcję kiełbasy. Tao zdała sobie sprawę, że kupiec
specjalnie zaczął tematy niebezpiecznie politycznie aby spytać o jej brata.
- Król nie robił panu problemów z tego
tytułu? – zapytała udając zainteresowanie.
- Nie – uciął Jon.
- Tata zadbał o to aby król nie miał go
temu sposobności – dodała tajemniczo Lisa.
Spojrzenie
całej trójki przybyłych powędrowały w jej stronę. Dziewczyna nic już nie
powiedziała, więc przeskoczyły z niej na głowę rodu.
- Pojmałem zdrajcę Tao jak usiłował
zamordować moją córkę i kilka innych osób – powiedział spokojnie – kilka dni
temu ktoś pomógł mu uciec, ale spokojnie ten zbir nie pozostanie długo na
wolności – dodał widząc jak twarz Jun robi się blada.
Kobieta
wzięła kilka głębokich oddechów. Czuła jak ciemnieje jej przed oczami od
nadmiaru emocji. Jej niewidziany od kilku lat brat mógł być gdzieś na wolności.
Tylko czy Jon nie kłamał?
- To… dobrze – wybąkała wreszcie Tao.
- Kwestią czasu jest kiedy go złapiemy i…
powiesimy – dokończył mściwie van Nordescu.
Tego
było już zbyt dużo. Jun do końca pociemniało przed oczami i zemdlała.
***
Kiedy
się ocknęła znajdowała się w łóżku. Z trwogą spojrzała pod przykrycie, ale
odkryła, iż jest kompletnie ubrana co wydatnie ją uspokoiło.
- Lisa wróciła – odezwała się do niej
łagodnie Tamara.
- Jaka Lisa?
- Ja – odparła wesoło blondwłosa czarodziejka.
Niska
dziewczyna o piwnych oczach uśmiechała się do niej z fotela znajdującego się
kilka kroków od łóżka. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że znajdują się w
komnacie jaką udostępnił im namiestnik miasta.
- Opowiedz jej czego się dowiedziałaś –
powiedziała Tamara do czarodziejki.
Panna
Green uśmiechnęła się szeroko.
- Pamiętasz jak van Nordescu mówił, że Len
uciekł? – spytała, a kiedy Tao skinęła głową kontynuowała – Miał rację. Len
uciekł. Nie wiedzą w jaki sposób. Przesłuchiwali kilkukrotnie medyczkę
zajmującą się więźniami. Nic nie wiedziała. Tak samo straże i inni osadzeni,
których prawdę mówiąc nie ma tam zbyt wielu. W każdym razie twój brat uciekł.
Jun
nie wiedziała co o tym myśleć.