poniedziałek, 15 kwietnia 2019

20. Rodzeństwo


Rozdział 20
Rodzeństwo

            Len po opuszczenie lochu i udanej próbie odzyskania Miecza Błyskawicy zdał sobie sprawę, że nie wie co dalej począć. Nie mógł zostać w Norfdamie. Nie mógł także opuścić miasto w ludzkiej postaci – przynajmniej dopóki nie opuści jego centrum. Czas biegł, jednak nie ubłaganie i musiał coś zrobić dalej.

            Wykorzystując artefakt, który tak niespodziewanie wpadł w jego ręce zmienił swoją formę. Stał się wodą. Niestety jego oręż nie zrobił tego samego. Niewykluczone, że moc artefaktu działała tylko na jego posiadacza lub istoty żywe. Nie pozwalała, jednak transformować przedmiotów.

            Wobec niemocy zmiany rodowej broni w strumyk, postanowił opuścić twierdzę rodu van Nordescu w swojej ludzkiej postaci. Niestety nie było to aż tak proste jak mogłoby się wydawać.

***

            Jun, Tamara, Antoni, Lisa van Nordescu i niewidzialna Lisa zostali wprowadzeni do twierdzy przez jednego ze służących. Mężczyzna odziany w liberię z wyhaftowanym herbem Jona van Nordescu zaprowadził ich do jednej z pomniejszych komnat.

- Muszę udać się do matki – oznajmiła im członkini rządzącego w mieście rodu.
- Rozumiemy – odparła w imieniu swoim i przyjaciół Jun.
- Dziękujemy panience za towarzystwo w drodze – rzekł z kurtuazją Antoni.

            Lisa odeszła powolnym, dostojnym krokiem. Zdaniem Jun, pan von Olbracht zbyt bacznie przyglądał się jej biodrom, gdy pannica odchodziła. Nie zdążyła, jednak nic powiedzieć, gdyż do pomieszczenia wrócił sługa, który wpuścił ich do budynku.

- Pan, zaprasza państwa na audiencję – ozajmił.
- Prowadź – odparł mu Antoni.

            Ruszyli powolnym chodem za Rumlandczykiem. Jun została na sekundę z tyłu. Na jej szczęście niewidzialna czarodziejka wyczuła jej intencję i położyła jej dłoń na ramieniu.

- Ruszaj – szepnęła ledwo dosłyszalnie Tao.
- Jasne – ciepły oddech Lisy kiedy szepnęła jej odpowiedź do ucha spowodował dreszcz u młodej kobiety.

***

            Pierwszą noc po bezproblemowym opuszczeniu twierdzy Len spędził jeszcze w Górnym Mieście. Nie wymyślił bowiem w jaki sposób miałby opuścić jego teren tak aby straże nie mogły zidentyfikować go jako zbiega. Będącego wrogiem numer jeden dla rządzącego rodu.

            Znalezienie noclegu także nie było najprostszym zadaniem. Ostatecznie udało mu się wykorzystać moc artefaktu, sprzyjające mu tej nocy szczęście i błąd strażnika, który nie domknął drzwi do ogromnego spichlerza. Wobec tego ex- kapitan rumlandziej armii dostał się do środka. Wewnątrz nie było wartowników. W związku z tym bez trudu odnalazł drabinę, po której wspiął się na wyższe piętro spichlerza. Tam odnalazł przedmioty mogące służyć za substytut poduszki i posłania.

            Rankiem odnalazł zapasy spośród, których mógł zorganizować sobie śniadanie. Po pierwszym od dawna naprawdę pożywnym posiłku mógł myśleć o dalszych krokach w procesie opuszczania miasta.

            Przede wszystkim znalazł worek, w którym mógł przenosić swój dobytek. Miecz Błyskawicy miał starym zwyczajem złożony i wetknięty za spodnie. W razie potrzeby będzie mógł posłużyć mu do wyrąbania sobie drogi ucieczki z tego przeklętego miasta.

            W spichlerzu odnalazł także zapasy jedzenia. Nabrał sporo wędzonego sera i szynki. Suchary pakował w opór. Porwał także kilka bukłaków z wodą. Nie nauczył się jeszcze wykorzystywać artefaktu do zdobywania wody zdatnej do spożycia.

***

            O zmroku, dzień po swojej uciecze Len był gotowy do opuszczenia Górnego Miasta. Już opuszczając przez okno spichlerz zauważył wzmożone straże patrolujące obszar w zasadzie całej dzielnicy.

            Jon van Nordescu musiał zostać poinformowany o jego ucieczce z lochów. Spodziewał się, że nastąpi to prędzej niż później. Prawdę mówiąc zaskoczyło go, że nikt nie wpadł na pomysł by przeszukać niepilnowany od wewnątrz budynek. Widocznie ignorancja Jona i jego doradców była większa niż sądził.

            Wykorzystując cień i zapadający mrok udało mu się dotrzeć do murów otaczających Górne Miasto. Szedł wzdłuż nich. Idąc napotkał na pierwszy problem jaki musiał rozwiązań. Opuszczenie dzielnicy było możliwe tylko przez cztery bramy znajdujące się w wieżach strażniczych. Nie miał informacji czy wszystkie są otwarte w nocy. Nie mógł ryzykować wycieczek wzdłuż miejskich murów. Samo przejście przez bramę także mogło być problematyczne. 

            Dotarł do pierwszej z wież. Brama była pilnowana przez dwóch strażników. Nad nimi na murze stał kolejny. Wieża także musiała być obsadzona przez co najmniej jednego. Każda osoba wychodząca lub wchodząca do Górnego Miasta była pytana o swoje imię, nazwisko i cel w jakim opuszcza lub zapuszcza się do serca Norfdamu.

- Odpada – szepnął sam do siebie Len.

            Ostrożnie oddalił się od bramy. Kiedy znalazł się – na swoje oko – idealnie w połowie odległości między bramą a wartownikiem stojącym pośrodku odległości między dwoma bramami, stwierdził że musi wykorzystać artefakt do ucieczki.

            Zamykając oczy skupił swoje myśli na przemienieniu worka z zapasami w wodę. Kiedy je otwierał poczuł jak po plecach, przez które przerzucony miał worek spływa strumyk wody. Zamknął ponownie oczy i zaczął intensywnie myśleć o transmutacji strumyka ponownie w jego dobytek. Kiedy i to się udało, wiedział już jak opuścić dzielnicę.

            Nie planując już nic dłużej przemienił siebie, worek i rodowy miecz w trzy strumyki. Chwilę później trzy strumyki złączyły się w jeden i dobijając do muru rozpoczęły podróż w jego górę. Czuł się jak prąd, który zdecydował się płynąć w górę rzeki.

***

- Co pana do mnie sprowadza, panie von Olbracht? – spytał łagodnym głosem van Nordescu.

            Jon siedział na rodowym tronie przeznaczonym dla głowy rodu i miasta. Namiestnik Norfdamu był ponad czterdziestoletnim mężczyzną o szarych oczach, a jego uroda była typowa dla mieszkańców północnej części królestwa.

- Interesy, panie namiestniku, rzecz jasna – odparł śpiewnie Antoni.
- W takim razie powinien pan udać się gdzie indziej – warknął nagle rozzłoszczony Jon.

            Antoni zdawał się pewny swego i jakby… przekonany, że właśnie tak zareaguje jego rozmówca. Nic sobie, więc z tego nie zrobił – a przynajmniej nie dał po sobie żadnego znaku by zachowanie van Nordescu zrobiło na nim większe lub mniejsze wrażenie.

- Oczywiście – przyznał spokojnym głosem – 2 tygodnie temu skończyło mi się pozwolenie na handel na obszarze miasta – wyjaśnił śpiewnym tonem.

            Spojrzenie namiestnika miasta złagodniało. Jun na ten widok wyraźnie poczuła ulgę. Zaczynała bowiem podejrzewać, że zamiast uwolnić Lena dołącza do niego w lochach. Być może udało by im się trafić do sąsiedniej celi…

- Naturalnie zaraz każę wystawić panu nową licencję – powiedział normalnym już tonem Jon.
- Dziękuję, panie – odpowiedział von Olbracht kłaniając się delikatnie – Sądzę, że jest pan zajęty, więc nie będę dłużej przeszkadzał – oznajmił i przyklęknął na jedno kolana.

            Jun zdała sobie sprawę, że zachowanie jej kolegi jest bardzo teatralne. Na podobne gesty nie zdobywał się, gdy rozmawiał z innymi rumlandzkimi szlachcicami. Domyśliła się, że robi to specjalnie aby połechtać ego pana van Nordescu.

- Nie jest znowu tak źle – oznajmił tamten – może zechce mi pan towarzyszyć w obiedzie? Oczywiście razem ze swoimi uroczymi towarzyszkami – dodał szybko patrząc przy tym na Tao.

            Jun dziękowała sobie w myślach, że nie zabrała ze sobą na tę podróż żadnej sukienki lub sukni z dużym dekoltem. Nie chciała nawet sobie przypominać czym mogłoby to się skończyć. Wystarczyło jej, że w głębi podświadomości ciągle tkwiły chwilę jej pobytu na statku do Rumlandii, czas spędzony z panną van Kresuescu i inne upokarzające sceny z jej życia po przybyciu do tego strasznego świata.

- Nie mamy nic przeciwko – odezwał się Antoni sprowadzając jej myśli znowu do komnaty.

            Następnie kupiec ponownie ukłonił się, a w ślad za nim to samo zrobiły Jun i Tamara. Przez cały czas audiencji żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Z jednej strony mogło to robić dobre wrażenie – w końcu to Antoni był kupcem przybyłym do miasta w interesach.  Z drugiej – w czasie wspólnego posiłku – mogło zacząć dawać znać gospodarzowi jak bardzo przerażone są towarzyszki jego znajomego. To z kolei mimowolnie musiało skłaniać do zaczęcia zadawania sobie pytania o przyczyny takiego stanu rzeczy.

- Mój lokaj odprowadzi was do komnaty dla gości.

            Ten sam mężczyzna co wcześniej podszedł do nich i gestem zachęcił do podążania za sobą. Ruszyli, a Jun zdała sobie sprawę, że Lisa nie będzie wiedziała gdzie ma podążać aby ich odnaleźć.

***

            Kolejny dzień Len spędził w dzielnicy zamieszkiwanej przez bogatszych mieszczan. Tutaj także nie było łatwo poruszać się niepostrzeżenie. To będzie możliwe dopiero gdy dotrze do biedniejszych dzielnic, a zwłaszcza przedmieść.

            Krążył przez jakiś czas pomiędzy budynkami. Szukał miejsca na spędzenie reszty nocy i kolejnego dnia. Nie ulegało bowiem jego wątpliwością, że powinien poruszać się wyłącznie w nocy. W dzień musiał ukrywać się w mniej lub bardziej bezpiecznych miejscach.

            Ostatecznie schronienie znalazł w świątyni przeznaczonej bóstwu natury. Świątynia pomalowana była na zielono. Jej ściany od zewnątrz ozdobione były malowidłami bestii zamieszkujących głównie Czarnolas i człowieka o wysokiej pozycji w społeczeństwie. Szaty postaci były skromnie zdobione. Na głowie miał, jednak koronę, a jego ogromny miecz stopiony był z rubinami, szmaragdami i diamentami.

            Drzwi do wnętrza świątyni były otwarte. Wszedł do środka. Nie zastał tam żadnego człowieka. Chwilę obserwował jej wnętrze i krążył w niej w poszukiwaniu miejsca nadającego się na nocleg. Nie znalazł takiego. Poszukał, więc wejścia do podziemi. Były zamknięte, lecz krople wody bez przeszkód przedarły się przez wąską szczelinę między zapadnią a podłogą.

            W podziemiach było całkowicie ciemno. Nie miał więc możliwości aby przyjrzeć się gdzie dokładnie spędzi noc i dzień. Co gorsza zaczął podejrzewać, że w tych warunkach nie będzie w stanie stwierdzić kiedy zapadnie kolejna noc.

***

            Obiad na jaki zaprosił ich van Nordescu odbyć się miał w jadalni, w której zwykle stołowała się rodzina władcy. Poza nim samym na posiłek przybyła także jego córka Lisa, którą już poznali oraz żona Lilly.

- Flora jest u George’a – pani van Nordescu poinformowała męża – wróci dopiero za kilka dni. Truda i Jon wyruszyli rano do mojej matki
- Dobrze – przytknął Jon – w takim razie jedzmy bez nich. Zajmujcie miejsca – polecił swoim gościom.

            Antoni usiadł naprzeciwko gospodarza. Jun przypadło miejsce naprzeciw żony namiestnika miasta, a Tamara siedziała twarzą w twarz z Lisą.

            Pogrążyli się w rozmowie na tematy handlu jaki Antoni prowadził w kraju i poza jego granicami. W tym czasie służba przyniosła potrawy. Wśród nich były pieczona gęś, kiełbasa z dzika, indyk faszerowany zagranicznymi warzywami i szereg przystawek.

            Jun nałożyła sobie gęsi i zaczęła jeść ją małymi kawałkami. Przez cały czas spokoju nie dawały jej dwie sprawy. Po pierwsze Lisa ciągle się do nich nie odezwała. Antoni twierdził, że nic w tym dziwnego, przecież miała do przeczesania całe lochy. Nie wspominając już o dostaniu się do środka i ewentualnej ucieczce wraz z więźniem. Więźniem, który nie wiadomo w jakim jest stanie. Po drugie przez cały czas dziwnie przyglądała się jej druga Lisa, panna van Nordescu.

- Interesy pańskiego rodu z pewnością muszą być trudniejsze niż bywały w przeszłości – mówił do Jona Anotni.
- Co pan przez to rozumie? – spytała Lilly.
- Jedna z waszych córek jest żoną Denisa van Nicolescu.
- To prawda – zgodził się niechętnie Jon – sama jest sobie winna. Gdyby nie jej nieopanowana chuć nie doszłoby do tego małżeństwa. Z tego co wiem oboje przebywają obecnie poza granicami królestwa.

            Jun zerknęła przelotnie na córkę Jona. Ta natychmiast oderwała od niej spojrzenie i żywo zabrała się za konsumpcję kiełbasy. Tao zdała sobie sprawę, że kupiec specjalnie zaczął tematy niebezpiecznie politycznie aby spytać o jej brata.

- Król nie robił panu problemów z tego tytułu? – zapytała udając zainteresowanie.
- Nie – uciął Jon.
- Tata zadbał o to aby król nie miał go temu sposobności – dodała tajemniczo Lisa.

            Spojrzenie całej trójki przybyłych powędrowały w jej stronę. Dziewczyna nic już nie powiedziała, więc przeskoczyły z niej na głowę rodu.

- Pojmałem zdrajcę Tao jak usiłował zamordować moją córkę i kilka innych osób – powiedział spokojnie – kilka dni temu ktoś pomógł mu uciec, ale spokojnie ten zbir nie pozostanie długo na wolności – dodał widząc jak twarz Jun robi się blada.

            Kobieta wzięła kilka głębokich oddechów. Czuła jak ciemnieje jej przed oczami od nadmiaru emocji. Jej niewidziany od kilku lat brat mógł być gdzieś na wolności. Tylko czy Jon nie kłamał?

- To… dobrze – wybąkała wreszcie Tao.
- Kwestią czasu jest kiedy go złapiemy i… powiesimy – dokończył mściwie van Nordescu.

            Tego było już zbyt dużo. Jun do końca pociemniało przed oczami i zemdlała.

***

            Kiedy się ocknęła znajdowała się w łóżku. Z trwogą spojrzała pod przykrycie, ale odkryła, iż jest kompletnie ubrana co wydatnie ją uspokoiło.

- Lisa wróciła – odezwała się do niej łagodnie Tamara.
- Jaka Lisa?
- Ja – odparła wesoło blondwłosa czarodziejka.

            Niska dziewczyna o piwnych oczach uśmiechała się do niej z fotela znajdującego się kilka kroków od łóżka. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że znajdują się w komnacie jaką udostępnił im namiestnik miasta.

- Opowiedz jej czego się dowiedziałaś – powiedziała Tamara do czarodziejki.

            Panna Green uśmiechnęła się szeroko.

- Pamiętasz jak van Nordescu mówił, że Len uciekł? – spytała, a kiedy Tao skinęła głową kontynuowała – Miał rację. Len uciekł. Nie wiedzą w jaki sposób. Przesłuchiwali kilkukrotnie medyczkę zajmującą się więźniami. Nic nie wiedziała. Tak samo straże i inni osadzeni, których prawdę mówiąc nie ma tam zbyt wielu. W każdym razie twój brat uciekł.

            Jun nie wiedziała co o tym myśleć.