"Miłość rozbija okowy samotności"André Maurois
Rozdział 14
Mielizna
Kiedy
Jun ocknęła się dzień po sztormie, cała była obolała. Jej miednica ciągle ją
bolała, gdyby w coś się uderzyła, to ból powinien ustać lub co najmniej się
zmniejszyć po upływie doby, ale nie nastąpiło to. Kiedy Jun spojrzała na siebie
zauważyła, że nie ma swojego stroju z poprzedniej nocy. Leżała prawie
całkowicie naga, założone miała tylko beżowe majtki. Na jej udach znajdowała
się zastygła krew, a ślady jakie pozostawiała naprowadziły dziewczynę na myśl,
że będąc nieprzytomną utraciła dziewictwo już na zawsze. Oglądając się dalej
zauważyła na lewej piersi, w okolicy sutka ślady po zębach - widocznie
gwałciciel bądź jeden z gwałcicieli w przypływie namiętności ugryzł ją tam.
Czuła się fatalnie. Nie była wstanie podnieść się ani rozejrzeć wokół.
Słońce
świeciło wysoko nad linią horyzontu. Po wczorajszej burzy nie pozostało już ani
śladu. Powietrze było wilgotne, a wietrzyk nie zwiastował jakichkolwiek śladów
sztormu albo większych niż zwykle fal morskich. Patrząc - z trudem - na morze i
linie horyzontu, Jun zauważyła, że tafla wody jest gładka jak szkło.
Rozejrzała
się wreszcie po okręcie. "Południowy niszczyciel" nie zatonął podczas
sztormu tylko dlatego że wpadł na mieliznę i utknął na niej na dobre. Na
pokładzie nie było żywej duszy. Żywej... Przy rufie leżało kilka zmasakrowanych
ciał. Obfite ślady ostrza wskazywały, że ludzi ci nie odeszli z tego świata w
sposób naturalny.
- Panienko... - czyjś głos przywołał ją na ziemię.
Zakryła
obolałą ręką swoje piersi. Prawą z kolei zacisnęła w pięść i wyczekiwała, na
pojawienie się kolejnego oprawcy. Nic takiego się, jednak nie stało. Jun
poczuła się tak przestraszona jak jeszcze nigdy w życiu.
- Jun... - głos wciąż nawoływał ją swoją ochrypłą
barwą i resztkami sił.
Rozejrzała
się jeszcze raz wokół. Jej ochroniarz Tobiasz Hung leżał na wpół martwy pod
lewą burtą. Wysoki mężczyzna leżał jak kłoda i patrzył tępo na panienkę, którą
miał chronić. Ta wiedziała, że mężczyzna swojej roli nie spełnił. Ktoś ją
skrzywdził, a ona nie wiedziała kto to mógł zrobić. Przyjrzała sie, mimo tego,
bliżej Tobiaszowi. Ubrany był w te same spodnie co wczoraj i była to jedyna
część jego garderoby jaką dostrzegła. Od lewego obojczyka do prawego żebra miał
płytką ranę, którą przecinała pod kątem - niemal że prostym - głęboka rana
zadana przez cios sztyletem. Twarz miał poobijaną, a usta sine. Twarz mężczyzny
przybrała barwę białej kredy. Jego ciało raz po raz było targane przez dreszcz.
- Przepraszam - wychrypiał.
Jun
milczała. Nie miał pojęcia co powinna powiedzieć umierającemu człowiekowi -
zwłaszcza w tej sytuacji. Wobec tego mężczyzna kontynuował:
- Powinienem był cię ochronić...
- Przestań - pisnęła kobieta.
Hung
spojrzał na nią wzrokiem wypełnionym przez cierpienie. Nie chciała zranić go
swoimi słowami, ale nie potrafiła zmotywować się do wysłuchiwania jego żali,
kiedy ona została tak okropnie pohańbiona. Jak ona teraz stawi się przed
bratem?
- Ilu? - zapytała wreszcie po chwili.
- Trójka...
Jun
poczuła jak ją pieczą oczy. Rozpłakała się wbrew własnej woli. Nie tak miał
wyglądać ten rejs. W jej wyobraźni wszystko wyglądało zgoła inaczej.
- Ile ci zostało? - dopytywała.
- Mało panienko Jun - wychrypiał Hung - dobij
mnie... tam - wskazał na stos rupieci koło niej - leży twój sztylet. Skończ ze
mną.
Jun
nie była w stanie tego zrobić, a poza tym nie chciała pokazać mu swojego
nagiego biustu, nawet jeśli za chwilę miał umrzeć. Nim mu pomoże, musi zdobyć
ubranie. Może to i mało honorowe zachowanie, ale nie czuła się dobrze tak jak
było w tej chwili. Rozejrzała się jeszcze raz po okręcie. Pod przeciwległą
burtą znajdowała się sterta ciuchów - niekoniecznie damskich. Podeszła tam -
jedną ręką wciąż zakrywała piersi na ile mogła, a drugą przytrzymywała je w
miarę blisko siebie. Wśród ubrań znalazła brązowe wełniane spodnie, które
natychmiast na siebie naciągnęła. W czasie, gdy to robiła jej obfite piersi
kołysały się rytmicznie, co spowodowało, że ciężko ranny Hung zaczął dyszeć.
Jun poczuła się tym nieco urażona - jak on mógł się na nią napalać w takiej
chwili? Dalej dogrzebała się do
zielonego swetra, białego kaftana, czarnego bezrękawnika i białej podkoszulki.
Reszta ubrań na stosie była zbyt zniszczona by je nosić. Z uwagi na to, że były
to tylko i wyłącznie męskie ubrania, miała problem z tym co ubrać od pasa w
górę. Ze względu na rozmiar swoich piersi nie mogła założyć bezrękawnika.
Wybrała więc sweter, którego wełniany materiał drażnił jej sutki. Zmieni go za
chwilę. Nie chciała już przebierać się przy konającym, więc wzięła w dłoń
podkoszulkę i sztylet. Rozcięła podkoszulkę na wysokości mostka i cięła
odrobinę w dół. Następnie sunęła sztylet po pokładzie do swojego ochroniarza.
- Sam to zrób.
Mężczyzna
spojrzał na nią osłupiały. Nie takiego obrotu sprawy się spodziewał. Po
krótkiej chwili zaprotestował ruchem głowy. Tao zdziwiła się takim obrotem
sprawy, ale nie powiedziała nic. Zatrzymała się kilka kroków od zejścia pod
pokład.
- Nie wejdziesz tam - oświadczył Tobiasz - całe
wnętrze jest zawalone przez zniszczenia spowodowane przez burze - mówił jednym
tchem, tak szybko, że ledwo szło go zrozumieć - pomóż mi...
- Jak?
- Zabij.
- Nie mogę... - wydukała kobieta.
Mężczyzna
nie odpowiedział. Wstał i poczłapał do w stronę, gdzie burza spowodowała wyrwę
w burcie. Jej wysokość w tym miejscu stanowiła niecałe pół metra. Czołgając się
w tamto miejsce zostawiał za sobą krwawy ślad na pokładzie. Zatrzymał się na
chwilę, kiedy drzazgi z drewnianych, pokładowych desek wbiły mu się w otwarte
rany. Wrzasnął wtedy z bólu. Mimo to czołgał się dalej. Chwycił dłońmi za górną
część tego co zostało z burty i zaczął wspinać się po niej. Nie było to łatwe
zajęcie, zważywszy na stan w jakim znajdował się Tobiasz.
Jun
oglądała to jeszcze bardziej zatrwożona niż wcześniej. Pierwszy raz w życiu
mogła być świadkiem samobójstwa, chociaż z całych sił starała się myśleć, że to
nie o to chodzi jej ochroniarzowi... który nie spełnił swego zadania.
- Nie rób tego - pisnęła.
Nie
słyszał. Tak samo jak wtedy, gdy powtórzyła swoje słowa. Zawołała przerażona,
kiedy mężczyzna dźwignął się i stanął, chwiejąc się i trzymając resztek burty.
Delikatny wietrzyk sprawiał, że chybotał się jeszcze bardziej. Jun nie była w
stanie na to patrzeć. Zamknęła oczy i otworzyła je dopiero kilka minut później,
kiedy rozległ się głośny plusk wody... Po otwarciu przez nią oczu, Tobiasza nie
było już na pokładzie.
Zaraz
po tym poczuła się po raz kolejny tak fatalnie i taka zmęczona za równo
fizycznie jak i psychicznie, że poszła dalej spać. Tym razem już na dobre
straciła poczucie czasu. Nie wiedziała jak długo spała i ile czasu minęło. Nie
miała pojęcia czy były to minuty, godziny, a może dni. Kiedy się wreszcie
obudziła, okazało się, że bóle spowodowane gwałtem wreszcie minęły. Była to
tylko jedna dobra wiadomość. Straty moralne były o wiele większe. Cały czas o
tym myślała, a fakt, że nie pamiętała zajścia tylko pogorszał jej stan. W końcu
zaczęła obawiać się, że zajdzie w niechcianą ciążę. Panika pochłaniała ją coraz
bardziej.
Wraz
z pogorszającym się nastrojem kobiety, zaczął zrywać się silny wiatr. Fale ponownie zaczęły uderzać z szumem o
kadłub, zatrzymanego na mieliźnie okrętu. Jedna z nich była tak duża, że krople
jej wody zbryzgały twarz kobiety. Błękit wody stał się nagle ciemnoniebieską
barwą przypominającą niedawną furię morza.
Jun
zerwała się ku wejściu pod pokład. Strach przed być morze nadciągającym
sztormem dał jej nadludzką siłę i w mgnieniu oka pozbyła się odpadów i gratów,
które tarasowały jej wejście tam. Wbiegła panicznie do środka. Nie patrzyła
dokąd podąża i czy są tu ewentualne niebezpieczeństwa. Wpadła do pierwszej
lepszej, otwartej kajuty.
W
środku było ciemno i wilgotno. Tao poczuła też zapach gnijącego sera. Po omacku
zaczęła poznawać pomieszczenie. Natrafiała kolejno na meble (drewniane krzesło,
stół), ubrania, kosz wewnątrz, którego znalazła pokarm. Nie było go dużo, ale
większość poza serem nadawała się do spożycia. Jun wyszarpała kosz i pociągnęła
go w stronę wyjścia na pokład. Kolejny raz na chybił trafił udała się ku
celowi. Na pokładzie odkryła już co zawiera jej kosz skarbów. Dzięki małej
wyprawie pod pokład zdobyła trochę solonej wołowiny, suszoną kiełbasę, dwa
bochny chleba i garść wiśni. Dzięki temu jedzenia powinno jej starczyć na parę
dni. I tak też w istocie rzeczy było...
Po
kilku dniach Jun nie miała już nic do jedzenia, a jej zejścia pod ciemny pokład
i wyszukiwanie po omacku czegoś do żarcia nie przynosiło żadnego efektu.
Dziewczyna coraz bardziej przymierała głodem, brakowało jej też wody zdatnej do
picia. Jedynym pozytywem było to, iż jej kobiecość przestała ją w końcu boleć
po tym co zaszło w noc sztormu.
Odkąd
nie miała już czym się żywić całe godziny poświęcała obserwacji horyzontu.
Liczyła, że być może jakiś zabłąkany statek przepłynie obok i zabierze ją na
swój pokład i dalej dotransportuje ją do najbliższego portu, gdzie będzie mogła
zorientować się jak podążyć dalej.
Słońce
grzało niemiłosiernie. Na niebie nie dało się dostrzec ani jeden chmurki, ani
jednego małego obłoczka. Fale słoneczne dotkliwie już dały się we znaki
panience Jun. Kilka dni w tych warunkach i cała była opalona, ba skóra jej
zaczęła już schodzić z ciała, gdyż była aż tak opalona. Od ciągłego wpatrywania
się w morze zaczynała już dostawać omamów. Wydawało jej się, że daleko na linii
horyzontu pojawił się jakiś cień - być może będący statkiem. Kolejne godziny
wpatrywała się w ten cień i z każdą kolejną widziała coraz więcej. Okazywało
się, że nie jest to tylko cień, lecz normalny materialny byt. Miał żagiel, a po
jakimś czasie okazało się, że jest to okręt o trzech białych masztach.
Powiewały one ochoczo na wietrze, który znów się wzmógł. Mimo to był on raczej
porywisty i z tego też powodu Jun niedługo po tym zauważyła, że z obu burt
statku do wody wpada kilkadziesiąt wioseł.
Wreszcie
mogła się lepiej przyjrzeć statkowi i co najważniejsze pod jaką banderą on
pływał. Nad największym masztem powiewała flaga. W jej centrum znajdował się
złoty wieniec laurowy. Po obu jego bokach znajdowały się dwa srebrne miecze,
ułożone pod kątem 45 stopni względem wieńca. Całość była na niebieskim tle. Jun
nie znała takiej flagi.
Ludzie
płynący statkiem mieli ciemną karnację i na prawdę ładną opaleniznę. Większość
miała kruczo czarne włosy i nie dało się tam dostrzec żadnego blondyna. Tao
usłyszała jeszcze będąc z generałem Basonem, że znajdują się na południowej
części kontynentu i jest tu zdecydowanie cieplej niż na północy.
- Pomocy! Ratunku! - krzyczała do marynarzy -
POMOCY! Jestem tu! - wzywała ich.
Żagle
zostały zwinięte, więc być morze ktoś ją zauważył. Sama była już w miejscu,
gdzie sztorm zniszczył burtę i dało się widzieć tam większy fragment niej.
Wkrótce dostrzegła też, że pióra wioseł zaczęły wykonywać ruch przeciwny do
tego jaki wykonywały wcześniej. Mogło to oznaczać, że kapitan rozkazał swoim
podwładnym zatrzymać się i zabrać ją z tego okrutnego miejsca. Ostatecznie
okręt zatrzymał się kilkadziesiąt kroków od niej. Woda pod nim była ciemna, a
do mielizny zostało jeszcze dobre pięć metrów w jej stronę - na oko kobiety.
- Pomóżcie mi! - krzyknęła.
Nikt
jej nie odpowiedział. Przy burcie stał starszy mężczyzna, który przyglądał się
jej przez lunetę. Żaden z ludzi na statku nie zrzucił szalupy do wody, ani
czegokolwiek innego. Cała sytuacja zaczęła irytować kobietę coraz bardziej. Jak
oni śmieją na nią patrzeć i nic nie robić, kiedy już się zatrzymywali w
odpowiedzi na jej wzywanie pomocy? Wzburzona usiadła i skryła głowę w dłoniach.
Rozpłakała się. Płakała gorzko - sama nie wiedziała jak długo. W każdym razie
ocknęła się dopiero, gdy usłyszała plusk wody tuż koło jej okrętu. Nagle na
pokładzie pojawiły się liny z hakami. Zaraz po tym usłyszała męskie głosy i
stukot butów. Ktoś wspinał się do niej. Wstała i lekko przestraszona wycofała
się w głąb okrętu. Ostrożności nigdy dość.
- Jest tam ktoś? - rozległ się głos z morza.
- Taaa- wychrypiała teraz już zupełnie przerażona.
Zaraz
po tym pojawiła się głowa. Należała do mężczyzny o smoliście czarnych włosach.
Miał trochę jaśniejsze od nich oczy i krótko przystrzyżoną brodę o tej samej
barwie. Kiedy wyłoniła się reszta ciała, okazało się, że jest ubrany był w
beżowy bezrękawnik i brązowe lniane spodnie. Przy pasie miał pochwę z
zakrzywionym, długim mieczem.
- Kim jesteś? - zapytała Jun.
Mężczyzna
padł na jedno kolano i rzekł:
- Rodrik Romulus panno - wstał - jestem porucznikiem
w armii Imperium Południowego. Dowodzę zbrojnymi na statku znanym jako "Miecz
Krakena" - przestawił się - a panny godność to?
Jego
dworne słownictwo wprawiło ją w konsternację. Na chwilę zabrakło jej tchu i nie
miała pojęcia co powinna powiedzieć w tej sytuacji. W końcu zdobyła się na
odwagę by wydukać swoje prawdziwe dane:
- Jun Tao - krótka pauza - podróżuje ze Złotej Armii
do brata w Rumlandii, mój panie - uznała, że grzeczność i uprzejmość może pomóc
zdobyć jej jego łaskę i pomoc - czy płyniecie może w tamtą stronę?
- Tak - odpowiedział Romulus, przyglądając się jej
uważnie.
- A czy nie mogłabym się z wami zabrać?
- To zależy.
- Od czego? - spodziewała się, że odpowiedź może się
jej nie spodobać.
Rodrik
podszedł do niej i przyglądał jej się w dalszym ciągu. Obszedł ją w koło i
zdawało się, że guzik go to obchodzi, że ona czuje się z tym nie komfortowo.
Wreszcie zawrócił i ryknął przez burtę:
- Georgos! Popłyń na galerę po jakąś kreację dla
naszej panny.
Jun
poczuł odrobinę ulgi, słysząc te słowa. Mimo dalej była bardzo nieufna wobec
porucznika w służbie Imperium. Tak zamyśliła się nad tym, że nawet nie
zauważyła gdzie ten zniknął. Wstała. Rozejrzała się wokół, ale nie widziała
go...
- Poruczniku Romulus? - spytała niepewnie.
Nagle
poczuła czyjeś silne dłonie na swojej talii.
- Jestem tu - poczuła jego gorący oddech na karku.
- Co robisz?
-Sprawdzam
jak smakujesz - odrzekł i złożył wilgotny pocałunek na jej karku.
Jun
spróbowała się wyrwać, lecz nie puścił jej. Zamiast tego jego dłonie podążyły w
górę po jej talii i zatrzymały się na obfitych piersiach. Jun szamotała się z
całych sił, ale żołnierz był od niej dużo silniejszy.
- Nie szarp się, bo i tak to zrobię, a potem cię nie
zabiorę - zagroził jej Rodrik.
Spanikowała
kompletnie. Nie chciała się mu oddać, ale nie chciała też tu zostać na dłużej.
Nie miała co jeść, ani co pić. Wobec tego oddanie się jednemu mężczyźnie
zdawało się być niewielką ceną za życie...
- Ale...
- Nie ma żadnego ale - powiedział znów ją całując w
kark, przy tym włożył jej dłonie pod ubranie.
- Poczekaj! - pisnęła z całych sił.
Rodrik
wyjął dłonie i obrócił ją twarzą do siebie. Wydawał się zaskoczony. Mimo to
patrzył z pożądaniem, ale zarazem i z zainteresowaniem na swoją zdobycz.
- O co chodzi?
- Nie chcę tego robić z nikim więcej - oświadczyła.
Starała się nadać swojemu głosowi obojętny ton, ale wyszło jej to kiepsko.
Żołnierz na pewno domyślił się jaka jest przerażona.
- A ze mną chcesz?
- Jeśli nie muszę, to...
Nie
dał jej dokończyć. Namiętnym pocałunkiem zamknął jej usta. Wepchnął swój język
głęboko w usta kobiety. Jun starała się zachowywać jakby nic się nie działo i
nie odpowiadała na wymuszony pocałunek, chociaż język żołnierza tańczył właśnie
w jej jamie ustnej wokół jej własnego języka. Mężczyzna pociągnął ją pod
pokład, tak by nikt ich nie zobaczył. Zdarł tam z niej ubranie i trzykrotnie
zaspokoił swoje potrzeby. Jun poczuła się tym tak zmęczona, że nie wiedziała ile
czasu minęło. Rodrik wyniósł ją na pokład, gdzie wraz z drugim z żołnierzy
ubrał ją w lniany, skromny, kobiecy strój. Zawołał ponownie swojego pomagiera i
pomogli Jun przekroczyć burtę. Potem już sama zsunęła się do szalupy...