poniedziałek, 20 stycznia 2014

1. Bohater ludu (tom 2)

"Być może nie umiemy dobrze pracować czy handlować, ale bić się umiemy znakomicie. I niech inni o tym pamiętają".

Slobodan Milošević 



Rozdział 1
Bohater ludu

            Len zmierzał powoli w stronę Bukadamu, gdzie miał wziąć udział w Marszu Zwycięzców - uroczystości ku chwale wojsk królewskich. Towarzyszyła mu chorągiew, którą dowodził. Żołnierze dochodzili powoli do siebie po ostatnim ciężkim starciu, które miało miejsce około dwóch tygodni temu. Przez ten okres Tao wykurował przy pomocy dzielnych sanitariuszek prawie wszystkich podwładnych.

            Humory w gromadzie wojaków dopisywały. Podróżowali w trzech kolumnach. Pierwszą stanowiła przednia straż pod dowództwem porucznika Linescu, licząca około 20 osób. Drugą stanowiła tylna straż pod zwierzchnictwem porucznik Akiko Namady i liczyła ona 15 żołnierzy. Główną część składającą się z reszty chorągwi, sanitariuszek i ludzi pomagających z transportem sprzętu, zapasów i łupów dowodził osobiście kapitan Len.

            Sama kariera oficera była przykładem jak wysoko można zajść podczas wojny dzięki, zdolnościom taktycznym, świetnemu wyszkoleniu we władaniu broniom i realizowaniu własnych koncepcji przy jednoczesnym zachowaniu lojalności wobec zwierzchników. Zaczynał jako chłopiec na posyłki "psa bachorów" - pułkownika van Nicolescu - potem przez drogę bandyty napadającego na małe oddziały został porucznikiem Armii Niepodległej Rumlandii. To on jako pierwszy walczył w imieniu Marca van Wolfescu. Zdobył największe miasto zachodu przy pomocy niecałej setki osób, mimo że groziło to wybuchem wojny z Ordą. Zrobił to dzięki dyplomacji - przy wsparciu Akiko. W końcu został mianowany kapitanem i objął dowództwo S.O.L.A.R - chorągwi specjalnej w służbie króla. Przeszedł też do historii jako ten, który nie poległ w ani jednej potyczce, a także nie grabił żadnej wioski podczas wojny. Zaskarbiło mu to sympatię prostych ludzi.

            Tao miał właśnie zamiar wykorzystać sympatię wieśniaków w najbliższej wiosce, z której według jego informacji miało być już całkiem blisko do stolicy.

            Im bliżej wioski, tym więcej widział śladów niedawnego obozowania tu wojsk króla. To by oznaczało, że dogoni monarchę jeszcze przed stolicą. Musi zapytać koniecznie, kiedy Marc i jego świta opuścili te okolice.

- Dave - wezwał młodego blondyna, będącego jego pomagierem - wyślij gońca do porucznika, niech dowie się kto tu obozował.
- Tak jest! - odparł gorliwie nastolatek.

            Kariera wojskowego mogła nie wypełnić reszty życia Lena, chociaż był on wspaniałym wojownikiem. Była to czynność, która przychodziła mu z największą łatwością, od wczesnego dzieciństwa. Chciał pozostać w wojsku jeszcze przez długi okres. Wojna domowa się zakończyła, a nic nie zwiastowało żeby w najbliższym czasie coś miało zagrażać bezpieczeństwu jego nowego domu. Mimo to chciał się upewnić, że nie będzie musiał szukać nowego zajęcia po powrocie do... W zasadzie nie miał gdzie wracać. Twierdza Dzikie Pola została pozbawiona właściciela, a chłopak wiedział już, że namiestnictwo mógł sprawować tylko ktoś szlachetnie urodzony, natomiast on nie urodził się nawet w tym świecie. Mógł tylko liczyć, że król nie będzie musiał po wojnie odchudzić kadry oficerskiej w Armii Rumlandzkiej. 

- Kapitanie - na ziemię sprowadził go głos Helgi Schwarz.

            Była to ciemnowłosa sanitariuszka, w podobnym do niego wieku. Len miał kiedyś chęć wyrwać ją, lecz nic z tego nie wyszło, a co więcej dziewczę było na niego obrażone.

- Tak?
- Czy po powrocie mogę odejść od chorągwi? - spytała.

            Len nie spodziewał się, że będzie chciała zostać z nim i jego ludźmi, nie mniej stanowiło to dla niego mały szok. Nie okazał, jednak tego. To nie leżało w jego naturze, a podczas tej wojny opuścili go już prawie wszyscy, np. jego przyjaciółka z poprzedniego świata Tamara, Ayumi - siostra Akiko Namady - Józek Babinescu - jeden z dwóch jego najwierniejszych podwładnych.

- Jak chcesz - odparł w końcu oschle.
- Dziękuję - powiedziała obywatelka Państwa Czarnej Wrony.

            Len przytaknął jej, szarpnął konia za wodze i pognał naprzód. Był jedynym w oddziale - poza dwoma gońcami, którzy jechali konno. Oddalił się na kilkaset metrów od swojej kolumny, widział już zarys przedniej straży na horyzoncie. Oni również oddalili się zbyt daleko. Chyba nie planują zbiec? Nie, Linescu im na to nie pozwoli.

            Po kolejnych metrach ujrzał wioskę. Zwiadowcy już w niej byli. Teraz i on, z całą resztą musi tam dotrzeć. Wrócił do swoich. Po oznajmieniu im radosnej nowiny, wybuchła euforia jakby byli już w stolicy. Błyskawicznie doszli do wsi.

            Nie czekał tu na nich żaden komitet powitalny. Pod chatą sołtysa znajdowała się drużyna pikinierów. Ubrani byli w kolczugi, z wygrawerowanymi białymi rybami, na niebieskim tle - herbem rodu van Obrescu. Tao poznał dość dobrze tutejsze herby podczas trwającego właśnie powrotu z zachodu.

- Kto wami dowodzi? - spytał ich.
- Nie twoja sprawa wraży synu - odpyskował jeden z nich.
- Jak śmiesz tak mówić do kapitana?! - ryknął na niego porucznik Linescu.
- Ka- ka... kapitana? - wydukał inny pikinier.

            Len w odpowiedzi wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza piernacz. Pikinierzy nagle pokornie wyprostowali się na baczność i salutowali.

- Starczy tej farsy - stwierdził złotooki - odpowiadać!
- Panicz Tom, syn Toma van Obrescu jest naszym wodzem. Znajduje się on gdzieś na południe stąd z resztą naszej chorągwi.
- Co tu robicie? - dopytał.
- Jego Miłość kazał - tłumaczył ten, który pyskował wcześniej - mamy pilnować rodziny zdrajców i tworzącej się tu organizacji.
- Mów jaśniej!
- Nie mogę - wychrypiał żołnierz - król mi kazał...
- Przyprowadzić mi tu sołtysa - zażądał Len.

            Troje pikinierów pobiegło do wnętrza domu. Wywlekło stamtąd nieco zbyt brutalnie starszego człowieka. Rzuciło go do stóp kapitana i wróciło do szeregu. 

- Podnieście go - rozkazał.

            Zrobili to, choć niezbyt chętnie. Lena zaczął irytować sposób w jaki zachowywali się pikinierzy.

- Rozejść się - rzucił do najbutniejszego z nich, a oni znów ślamazarnie wypełnili polecenie - uspokój się - ofukał starca.
- Tak, tak panie.
- O co tu chodzi? - spytał lodowatym tonem.
- Nasz najbogatszy obywatel został zamordowany, tak samo kilku innych chłopów.
- Kto i za co?
- Jaśnie, wielmożny król kazał swoim ludziom likwidować zdrajców.
- Pewnie miał rację - przyznał Tao.
- O... oczywiście, ale biedna Nataszka.
- Nie bredź - skrytykował starca po raz kolejny Len - król był tu osobiście?
- Tak, wraz z całą potęgą.
- Znajdziecie dla nas nocleg i pożywienie?

            Starzec zdębiał. Widać było, iż boi się przyjmować znowu armię do wioski.

- Ilu pan kapitan ma ludzi? - spytał ze strachem.
- Koło stu.

            Sołtys ucieszył się z takiego stanu rzeczy. Wiadomym było, iż spodziewa się kwaterunku dla całego pułku, albo i jeszcze większej liczby sołdatów.

- Dla naszych wybawców zawsze coś się znajdzie.
- Świetnie - skwitował złotooki - Linescu, Akiko, Dave, Esteban i Helga bierzcie po dwudziestu ludzi i rozprowadzajcie ludzi z sołtysem.
- Tak jest! - krzyknęli chórem wymienieni podopieczni Lena.

            Został znów sam przed domem sołtysa. Nie podobał mu się wystrój domu od zewnętrznej strony. Nauczony doświadczeniem, domyślał się, że nie spodoba mu się również i wnętrze. Zmusił konia do podreptania w kierunku ładniejszego domu. Pojęcie ładniejszego jest w tym wypadku względne. Była to typowa chłopska chałupa, pokryta strzec hą z otworem pośrodku dachu, którędy miał wydobywać się z wnętrza dym. W porównaniu z domostwem starca, była to jednak niemal rezydencja, ponieważ sprawiała wrażenie solidnej, a nie mogącej się rozlecieć w każdej chwili.

            Przywiązał konia do ogrodzenia obok chałupy. Podszedł do drzwi, wyjął piernacz i zapukał nim. Mocno i donośnie. Szybko drzwi otworzył mu chłop, mający poniżej trzydziestu lat. Ubrany był w białą koszulę i lniane spodnie, na ramieniu prawej ręki miał opaskę w barwach flagi państwowej.  Miał ciemne włosy i bystry wzrok, którym mierzył czub na głowie Tao.

- Czego? - warknął na kapitana.

            Nie rozpoznał przed sobą wysokiego rangą oficera. Len ubrany był w charakterystyczne szeroko skrojone spodnie, w ciemnym odcieniu niebieskiego i białą górę stroju, ozdobioną złotymi nićmi. Przy pasie miał zatknięty Miecz Błyskawicy, a w dłoni trzymał piernacz.

- Kwatery - odparł chłodno oficer - no co tak stoisz? - warknął widząc szok u chłopa.
- Z jakiej racji? - wybełkotał w końcu.
- Oficerskim rozkazem błaźnie.

            Chłop nie ustąpił, jednak z drogi. Len nie lubił takich zachowań, zwłaszcza że był zmęczony wielodniową podróżą. Nie miał zamiaru bić faceta, lecz ten zmusił go do tego. Zdzielił chłopa w twarz piernaczem. Właściciel chałupy upadł. Z policzka ciekła mu krew.

- Zmieniłeś zdanie?
- Kolejny nadęty bubek - zakpił ranny.

            Len nie dał się sprowokować i wkroczył dalej. Szybko znalazł sypialnię. Nie było to trudne, zważywszy na to, że chałupa była dwuizbowa. W pierwszej znajdowała się mała, ciasna sypialnia, a w drugiej to co w normalnych domach jest w kuchni, wanna oraz w magazynie bądź schowku.

            W samej sypialni czekała na niego niespodzianka. Pod pierzyną leżała kobieta. Kiedyś z pewnością była urodziwa. Miała bladą twarz i mleczną cerę. Ciemne, długie, kręcone włosy były potargane, a oczy miała przekrwione i załzawione.

- Kim jesteś? - spytała i naciągnęła wyżej okrycie.
- Kapitan Len Tao - przedstawił się, salutując pannie - a pani, jeśli wolno spytać?
- Natasza...
- Podróżuje do stolicy - mówił chłopak - czy mógłbym zamieszkać tu na dzień lub dwa?

            Len opowiadał specjalnie bardzo ostrożnie i delikatnie. Nie chciał spłoszyć chłopki, domyślił się, że to ona jest kobietą, o której wspomniał sołtys. Jej ojciec był zdrajcą, to jej mieli strzec pikinierzy.

- Tu mieszka Horia - wychrypiała - to mój przyjaciel.

            W tym momencie do sypialni wpadł właściciel. Był zdesperowany by walczyć. Widać było, że zależy mu na Nataszy, choć ta nie okazywała mu zainteresowania - sądząc z tego jak o nim mówiła.

- Co ci się stało? - spytała zaskoczona widokiem krwi.
- On...
- To jest kapitan Tao - przerwała mu Natasza, nie chcąc widocznie słuchać o nieporozumieniu mężczyzn.
- Co?
- To - wtrącił kpiąco Len.
- Ten Tao?
- Innego nie znam - zironizował Len.

            W oczach Horii pojawiły się ogniki. Wyraźnie zachwycił się nowo poznanym człowiekiem. Chyba już zapomniał o tym, co stało się w drzwiach.

- Czemuś nie mówił od razu kim jesteś, panie kapitanie?

            Len nie odpowiedział nic. Stał cierpliwie i czekał. Natasza odkryła się na łóżku. Ubrana była tylko w czerwoną tunikę, na wąskich ramiączkach. Ubiór sięgał jej do góry ud. Może jednak doszło do czegoś między nią, a tym błaznem? Po chwili ubrała na tunikę stary, postrzępiony płaszcz. Mimo to, ta chwila kiedy Len widział jej nagie nogi wystarczyła by zapomniał po co tu się znalazł. Gdyby tylko nie chciało mu się tak spać. Pochłaniał ją wzrokiem, a ona spojrzała mu przelotnie w oczy. Widocznie nie dostrzegła tego co w nich było, bo pokryła się nieznacznym rumieńcem, uśmiechnęła i rzekła:

- Pan kapitan jest zmęczony.
- Nie - zaprotestował Len, poczuł przy tym jak robi mu się ciepło w policzki.
- Też bym powiedział, że jest mu co inno... - dodał Horia Cordeanu.
- Mówisz nie składnie - zganiła go Natasza.
- Wybacz.

            Dziewczyna podeszła do Lena i wskazała mu łóżko. Chłopak wskoczył tam od razu - w pełnym ubraniu. Cieszył się, że ubrał szerokie spodnie, gdyż nie było zbyt bardzo widać jak bardzo wpadła mu w oko.

- Do zobaczenia wieczorem kapitanie - pożegnała go - Horia przyjdę wieczorem...
- Po co?
- Chcę z wami porozmawiać. Może kapitan opowie nam o swoich przygodach na wojnie...
- Panno Nataszo - przerwał im oficer - niech pani idzie przed chatę sołtysa i przenocuje u siebie Akiko Namadę.
- Tak jest - odparła i spróbowała nieudolnie zasalutować, co Len skwitował stłumionym śmiechem.

            Kiedy wyszła, Len od razu zasnął. Śnił o straconych towarzyszach broni i kilku kobietach jakie tu poznał. Były to Danuta van Kresuescu, pewna blond Skandynawka, przesłuchiwany przez niego w Westdamie duet zdrajczyń oraz właśnie Natasza.

            Obudził się jak było już ciemno. W pokoju panował mrok. Ucieszyło go to, już dawno nie robił nic po ciemku. W pokoju nie było nikogo. Za to z sąsiedniej izby doszły go głosy trojga osób. Rozpoznał tam natychmiast Akiko, pewnie musiał być tam gospodarz i piękna Nataszka.

- Jest bohaterem wsi - mówiła Natka - ludzie oszaleli ze szczęścia wiedząc kogo gościmy. Nawet sołtys lepiej znosi szykany żołnierzy...
- Czemu go tak właściwie traktują? - przerwała pytaniem Namada.
- Mianował go książę. Ten, który zginął ukrywając się poza granicami - wyjaśnił niezbyt dokładnie Cordeanu.
- Teraz jego brat jest za granicą - powiedziała matka dwójki dzieci.
- I uciekając jak zwykły tchórz, wyrżnął po drodze w pień całą przygraniczną wioskę - wpadł jej w słowo Len, którego wejście zaskoczyło całą trójkę.

            Natka momentalnie wstała i nalała wina dla bohatera. Złotooki zlustrował ją dogłębnie wzrokiem. Była ubrana w białą koszulę, typową dla mieszkańców wsi i spódnicę - czego Len nie widział u żadnej kobiety w tym kraju - na której wyszyte były rozmaite wzorki i hafty, charakterystyczne dla folkloru wiejskiego.

- Długo pan spał - powiedziała.

            Akiko zachichotała na słowo pan w odniesieniu do Lena. Zdarzało się, że ludzie mówili do niego paniczu, zwłaszcza kiedy nie był jeszcze oficerem ANR, a później AR, lecz jej wtedy przy nim nie było.

- Bawi cię to? - spytał ostro.
- Oj daj spokój kapitanie - rzekła radośnie.
- Ile spałem?
- Z sześć godzin - zastanowił się Horia, chcąc przypomnieć o swoim istnieniu zebranym.
- Panny zdrowie - oznajmił Len i wypił połowę zawartości swojego kubka.
- Może powinniście przejść na ty - zaproponowała Namada.
- Ok - przytknęli równocześnie.
- Natasz - przedstawiła się oficjalnym tonem dziewczyna.
- Len - odparł chłopak.
- No to skoro uprzejmości już mamy za sobą może opowiecie czym się zajmujecie? - spytała Akiko.
- Są chłopami - wycedził Tao - w tym nie ma nic szczególnego.
- Tu się mylisz - zaprotestował gwałtownie Cordeanu - jestem też szefem działaczy walczących o utożsamienie chłopów.
- Polityk?

- Nie. Jestem tylko działaczem społecznym. Wykonujemy na prawdę żmudną pracę u podstaw. To długa i trudna droga. Rezultaty przychodzą powoli, ale co więcej udaje nam się zmienić na lepsze. Tradycja narodowo- ludowa nie jest zbyt głęboko zakorzeniona w naszym kraju, ale na południu działają już dość liczne organizację o tym profilu.

- Jesteś bardzo wyedukowany jak na chłopa - zauważyła Akiko.
- Byłem jedynym dzieckiem, a pole do uprawy mieliśmy małe. Żyliśmy na marginesie, nawet jak na tutejsze warunki. Szybko zamarli moi rodzice. Nie miałem prawie żadnej rodziny, została mi... tylko jedna krewna. Byłem w jednej klasie szkoły, potem babcia nie miała talarów na moją naukę, niemniej umiałem czytać i potrafiłem to wykorzystać. Czytałem to co wpadło mi w ręce. Babcia znała kogoś w mieście i brała czasem dla mnie jakieś książki...
- Fascynujące.
- O tak - wtrąciła Natasza - Horia jest bardzo zdolny i jeszcze dużo osiągnie. Ostatnio miał audiencję u króla.
- Takie spotkanie jeszcze nic nie oznacza - Len jak zawsze musiał sprowadzić marzycieli na ziemię.

            Wypił resztę wina, z glinianego kubka. Natka błyskawicznie nalała mu jeszcze trochę, przy okazji dolała reszcie.

- Może jaśnie pan coś o sobie opowie? - zakpił Horia.
- Nie wiem czy mi się chce.
- Może cała pana historia to tylko plotki?

            Tao stawał się coraz bardziej rozdrażniony całą sytuacją. Nie wierzył w opowieść Cordeanu o sposobie w jaki stał się na tyle wyedukowanym chłopem. Z tego co dowiedział się wracając z Westdamu, to w Rumlandii nie wydawano żadnych gazet, aż do końcówki wojny. Plotki mówiły nawet o tym, że jego przyjaciółka Tamara jest jedną z redaktorek pisma. Nawet jeśli akurat to było kłamstwem, to faktem pozostaje, iż wcześniej w całym państwie istniały tylko dwie maszyny przy pomocy, których możliwym było stworzyć książkę. Jedna znajdowała się z resztą w Porcie Rumowym i należała do stowarzyszenia zrzeszającego ludzi z różnych krajów i zajmujących się badaniami morza.

- Kapitanie - zapiszczała Natasza, przerażona odrobinę grą Lena i Cordeanu.
- Akiko opowie wam - odpowiedział - nie lubię się chwalić własnymi czynami.

            Po tych słowach pogrążył się w kubku wina. Z kolei Namada stanęła przed niewdzięcznym zadaniem opowiedzenia historii swojego dowódcy.

- Len co nie jest żadną tajemnicą pochodzi z tamtego świata. Tak, dzięki niemu wiemy o tym, że te pogłoski są faktem i nie podlegają żadnej dyskusji. Już przed wojną miał wiele przygód, - np. to on poinformował Twierdzę Dzikie Pola o planowanym najeździe wilkołaków co umożliwiło ściągnięcie posiłków i odparcie hord... - Akiko opowiadała długie godziny o swoim zwierzchniku, a tutejsi słuchali w dużym skupieniu, zwłaszcza Natka. Skończyła opowiadać dopiero nad ranem kolejnego dnia.

            Natasza obawiała się wracać samotnie do swojej chałupy, więc Namada namówiła wraz z nią Lena, żeby odprowadził dziewczynę. Akiko została sama z Horią. Pogrążyli się w rozmowie o tym, co Akiko robi w Rumlandii, jak wyglądają jej sprawy osobiste itp. Wszystko to odbywało się pod wpływem alkoholu, w związku z tym nie zdziwiłoby nikogo to co stało się później, a mianowicie kobieta skończyła z o 11 lat młodszym mężczyzną u niego w łóżku...
***
- Ile masz tak właściwie lat? - spytała Natasza, kiedy szła z Lenem przez wieś.
- 17, a ty?
- 21 i zostałam sama. Nie wiem co mam ze sobą zrobić.
- Ten palant chciałby cię mieć?
- Wiem - odrzekła zażenowana tym faktem dziewczyna - ale ja nie mogła bym z nim... Tata nigdy nie zgodziłby się na kogoś takiego. Słyszałeś jego opowieść? Może i nie jestem tak mądra jak on, ale wiem, że kłamał...
- Słusznie.
- Znałam jego babcię, mieszkała tu. Tak jak i rodzice. Podobno od zawsze mieszkali tu, ale wątpię w to. Widziałeś kiedyś takiego chłopa, co nie umie nic w polu, ale umie gadać o takich rzeczach?
- Nie.
- No - przytknęła i uśmiechnęła się - a ty też byś mnie tak chciał?
- Może.
- No nie bądź taki tajemniczy...

sobota, 18 stycznia 2014

Prolog

"Dzieci okresu burzy uczą się szybciej"
Jan Mosdorf


Prolog

            Wojna domowa w Rumlandii zakończyła się oficjalnie już kilka dni temu, kiedy Jon van Nordescu podpisał ugodę z królem Marciem I. Kulisy ugody nie były jasne dla zwykłych obywateli, ale większość domyślała się, że chodzi o zachowanie mitu "niezdobytego miasta". W związku z tym siły królewskie odpuściły sobie długoletnie oblężenie miasta Norfdam i przy okazji zwiększyły poczucie bezpieczeństwa obywateli w razie przyszłych wojen.

                W tej chwili król wraz ze swoją armią wracał do stolicy. Podobno szedł wraz z nim namiestnik Norfdamu Jon van Nordescu, który wziął ze sobą kilka chorągwi pozostałego mu wojska, podobno zostawiając w mieście niewiele żołnierzy. Po drodze do stolicy Marc rozsyłał poszczególne chorągwie do miast w różnych częściach kraju, które do tej pory nie miały dostatecznej ochrony z racji wysłania swoich sił na wojnę.

            Obecnie zwycięzcy znajdowali się w okolicach małej wioski będącej już zaledwie dwa dni jazdy konnej od stolicy, niestety poruszały się konno, więc droga zajmie im sporo więcej czasu. Wobec powyższego praktycznie pewne było wstąpienie sołdatów na nocleg we wiosce, co nie bardzo cieszyło mieszkańców.

            Jednym z takich lokalnych niechętnych pochodowi tryumfatorów był Horia Cordeanu. Pochodził on z wioski, w której mieszkał - tu wychowali się jego przodkowie. Potrafił on określić swoje drzewo genealogiczne do 8 pokolenia wstecz. Jak na chłopa był wyjątkowo świadomy tożsamościowo i narodowo. Mimo stosunkowo młodego wieku - liczył sobie 27 lat - chętnie angażował się w działalność społeczną. Horia rozczarował się przebiegiem wojny, gdyż podczas swojego odwrotu na północ Armia Książęca rozgrabiła tę i inne pobliskie miejscowości.

            Cordeanu wraz z grupą podobnie myślących jak on chciał przedstawić swoje postulaty samemu królowi. Mianowicie chodziło im o rekompensatę za poniesione straty, wymierzenie kary oprawcą i ludziom za nich odpowiedzialnych oraz poprawę warunków życia na wsi. Przygotowywał się do tego momentu od wielu miesięcy. Sam pomysł został "poczęty" około dwóch lat przed śmiercią ojca żony Marca.

            Horia prowadził przez ten czas ożywioną edukację społeczną swojej wioski. Wraz z trójką współpracowników uświadamiał mieszkańców, że oni też należą do narodu rumlandzkiego. Mówił o potrzebie naprawy ustroju państwa, tak by poprawić los zwykłych chłopów. Oni często garnęli się do tych idei. Czuli się wtedy częścią większej społeczności, mieli też poczucie wpływu na władze - wyimaginowanego wpływu.

            Dojechał też wreszcie do miasta król i jego hordy. Wojsko ciągnęło się w długim szeregu, poszczególne chorągwie, pułki, a nawet i większe oddziały odłączały się i udawały się na postój i nocleg w innych wioskach oraz miejscach dostępnych do przenocowania tak liczebnych formacji wojskowych.

            Króla przywitać udał się sołtys wioski wraz z jednym z współtowarzyszy Cordeanu i najpiękniejszą kobitą w wiosce. Sołtys padł na kolana przed monarchą. Córka najbogatszego chłopa, uchodząca za najbardziej urodziwą we wsi, zakłopotana pokryła się rumieńcem, który tylko dodał jej urody. Wobec tego jeden z wysokich oficerów natychmiast zaczął rozmawiać z kobietą. Widać było, że wyraźnie wpadła mu w oko. Jedynie trzeci człowiek w delegacji umiał zachować zimną krew i nie zrobić z siebie błazna w obecności najważniejszych obecnie osób w kraju.

            Cordeanu nie zobaczył do tej pory samego władcy. Ujrzał tylko jakiegoś starego generała i świtę wysokich oficerów, możnowładców wspierających monarchę oraz masę zwykłych żołnierzy.
            Horia bardzo pragnął porozmawiać z królem. Nie tylko po to żeby przedstawić swoje postulaty, ale również po to by uzmysłowić Marcowi popełnione przez niego błędy odkąd doszedł do większej władzy, aż w końcu stał się jedynym suwerenem w kraju.

            Przede wszystkim sądził, że niedopuszczalne jest by po zdobyciu miasta pozostawić tam jednego człowieka, który miał budować tam administrację, a całą resztę stworzyć dopiero jakiś czas po zakończeniu wojny, która nie wiadomo - wtedy było - kiedy się zakończy i jak.

            Tymczasem trójka mieszkańców wioski zakończyła płaszczyć się przed oficjelami. Jak zauważył lider lokalnych działaczy narodowo- ludowych, nawet jego bliski pomocnik w końcu upadł na kolana i prosił o łaski wojskowych, co w jego opinii było całkowitą głupotą. Wojna się zakończyła, żołnierze mieli już wracać do koszar, siedzib wojskowych, a nie walczyć. W związku z powyższym, takie dziwne zabiegi o łaski jednego generała i masy niższych generałów. Wszystko to oznaczało, że czeka go jeszcze masa roboty we własnej wiosce.

            W końcu pojawił się król. Ubrany był w niebiesko-żółte szaty, niebieską pelerynę, a na głowie nosił koronę. W dłoni trzymał berło, zwieńczone rubinem. Miał sięgające do początku szyi czarne, nieco przetłuszczone głosy. Na twarzy miał gęstą brodę oraz wąsy.   Podjechał dostojnie do swoich poddanych. Podróżował na ogromnym, śniadym rumaku. Zatrzymał się przed delegacją. Uniósł w górę dłoń i przemówił dostojnym, głośnym tonem:

- Moi poddani, chcemy zmienić życie w naszym kraju - mówił patrząc nad nimi, gdzieś w krajobraz - dzięki mnie wprowadzimy w życie reformy, które poprawią wasze życie. Jesteśmy otwarci na wasze sugestie, jeśli ktoś ma pomysł niech przyjdzie. Będę czekał w chacie waszego sołtysa.

            Po czym odjechał w stronę wspomnianej chaty. Cordeanu poczuł się nieco zrażony szybkim zbyciem tłumu przez monarchę, ale i odnalazł pokłady nadziei na przekazanie swoich postulatów odpowiedniej osobie. Szybkim krokiem wrócił do swojej chaty.

            Stała ona na uboczu. Nie była jakaś bardzo nowoczesna. Jej dach stanowiła strzecha, a reszta wykonana była jak typowa chałupa chłopska. Mieszkał w niej sam. Jego rodzice umarli lata temu, w związku z czym musiał sobie radzić z problemami życia. Pomagała mu babcia, którą był zmuszony pogrzebać kilka miesięcy temu. Została zamordowana podczas wizyty w sąsiedniej wiosce, gdzie dopadli ją żołnierze jednego z królów. Kiedy usłyszał o tej informacji wpadł w szał, chciał organizować partyzantkę na wzór oddziału słynnego wtedy porucznika Tao. Niestety nie miał ku temu możliwości. Zabrakło mu pieniędzy i orężu.

            Teraz znowu wrócił myślami do tamtych chwil. Nikt nie był wtedy wstanie pomóc mu - do czasu... Pewnego dnia znalazła go bowiem ona. Była piękna jak i dziś. To dlatego tak zirytował go widok komitetu powitalnego i jego zachowania. Natasza nie nadawała się do tego towarzystwa wzajemnej adoracji. Wolał pamiętać ją z czasu, kiedy pomogła mu uporać się ze śmiercią ostatniej z krewnych. Pokochał ją wtedy z całej duszy, nie dane było im jednak pobrać się. Jej rodzina nie zgadzała się na takie małżeństwo. Ojciec Nataszy pragnął mezaliansu z jakimś szlachcicem lub miejskim bogaczem. Było to typowe myślenie większości mieszkańców wsi.

            Właśnie z takim myśleniem Horia zmagał się odkąd zaangażował się. Praca u podstaw jaką zapoczątkował, mierzyła się z kompleksami mieszkańców wsi. Większość czuła się gorsza ze względu na pochodzenie i status społeczny. Rodzice pragnęli by ich dzieci w jakiś cudowny sposób wydostali się ze wsi i próbowali wspiąć się w górę hierarchii społecznej, chociaż o jeden szczebel - i zostać biedotą miejską. "Przecież to lepiej brzmi być obywatelem miasta, nawet jeśli żyję się na ulicy jako żebrak bądź tania kurwa, niż zostać na wsi". Młodsi przejmowali te poglądy i utożsamiali się z takim zakompleksionym myśleniem. Gloryfikowali co obce bądź zagraniczne, a rodzime ganili.

            Teraz do problemów myślowych dojdą jeszcze wspomnienia wojny. Na szczęście może uda się coś poprawić, chociaż w tym. Z tych ludzi jeszcze mogą być prawdziwi dumni z pochodzenia lokalni patrioci. Najpierw należy jednak osiągnąć inne cele.

            Horia nawet nie zorientował się jak minął - i kiedy - czas pomiędzy przybyciem do domu, a porą wyjścia do króla. Ubrał się w białą koszulę i lniane spodnie, a na rękaw nałożył opaskę w barwach flagi państwowej. Opaski te były znakami rozpoznawczymi działaczy jemu podobnymi.

            Pomaszerował sprężyście do króla, w nadziei na audiencję. Przed chatą sołtysa stały tłumy. Większość stanowili żołnierze, bowiem miejscowi udali się do pracy w polu. Horia bez przeszkód ustawił się w krótkim wężyku interesantów. Troje osób szybko ubyło, ale ostatni z ludzi stojących przed nim przesiedział u monarchy około półgodziny. Wreszcie nadszedł jego moment.

            Wszedł do środka. Tuż za progiem dwóch halabardników gruntownie go przeszukało. Nie znaleźli, jednak nic groźnego. Mógł, więc pójść dalej wąskim i nie zbyt długim korytarzem. Ściany pokryte były wyblakłą beżową farbą. Wreszcie minął kolejnych dwóch wartowników i wszedł do salonu sołtysa.

            W środku znajdowali się król, wysoki brunet - stosunkowo młody wiekiem - oraz generał. Dopiero po chwili Horia zdał sobie sprawę, że w kącie siedzi kobieta. Miała trochę ponad 30 lat. Miała odrobinę przetłuszczone włosy, o kolorze ciemnej wiśni. Jej cera wskazywała na ordyńskie pochodzenie, a brązowe oczy badawczo go lustrowały.

- Wasza Miłość - Cordeanu padł na kolana.
- Wstań - przemówił wysoki brunet.
- Czy masz jakieś pomysły i sugestie dla króla? - spytał generał.
- Tak jaśnie panowie i wielmożna pani - powiedział spokojnie działacz, zadziwiając zebranych kurtuazją.

            Marc I spojrzał na niego badawczym wzrokiem. Zmarszczył młode czoło i zamyślił się. Wszyscy czekali co powie monarcha, który wreszcie rzekł:

- Skąd pochodzisz?
- Jestem stąd.
- Zadziwiające - wtrąciła kobieta - Jon nie poinformował nas Wasza Wysokość o tym, że możliwym jest spotkać tu kogoś inteligentnego.
- Zaiste Ayumi - odparł król - jak się nazywasz? - spytał interesanta.
- Horia Cordeanu.
- Znałem twojego dziadka - wyznał generał - był dobrym  żołnierzem i do tego zadziwiająco świadomym tożsamości narodowej jak na chłopa.
- Dziękuję panie - Horia przemówił z ukłonem - podobnie jest ze mną.

            Świta króla zareagowała na to wyznanie pomrukami. Ayumi kręciła z niedowierzaniem głową, a brunet Jon świdrował oczy Cordeanu. Tylko starszy generał wymienił kilka zdawkowych zdań z władcą.

- Jakie są twoje pomysły? - spytał ten ostatni.
- Przepraszam za śmiałość, ale na początek ośmielę się skrytykować Jego Wysokość - poinformował Horia z błagalnym wyrazem twarzy, ale nikt mu nie przerwał - sądzę że nie można było zajmować się administracją w zdobywanych miastach tak jak robił to król dotychczas...
- Wiem o tym - rzucił lakonicznie Marc.

            Wobec tego, chłop postanowił zmienić strategię. Musi mówić bardziej bezpośrednio.
- Chcemy jako chłopi rekompensaty za poniesione straty.

- Jaki bezczelny - żachnął się Jon.
- Niech mówi dalej - uciszył go Marc - czego dokładnie byście mogli chcieć?
- Talary za szkody. Sumy moglibyśmy ustalić z Jego Miłością przy zebraniu kilku przedstawicieli nas i doradców króla - przedstawił pierwszy postulat - po drugie uświadamianie narodowe chłopów i biedoty Dalej ukarać winnych zbrodni wojennych oraz zmienić nieco system rządów.
- Zgadzam się z większością tych rzeczy - zapewnił władca - mówisz bardzo ogólnikowo, a ja zajmę się konkretami. Umiesz czytać? - interesant odpowiedział skinieniem głowy - świetnie. Poruczniku van Ionescu proszę dać mu nasz manifest, niech go sobie przeczyta. Tam masz nasze główne cele na początek rządów.
- Dziękuję - powiedział Horia, kiedy dano mu dokument.
- Nie opuszczaj wioski, będziemy mogli cie potrzebować w przyszłości. Teraz, jednak idź już - pożegnał go Marc.
- Jeszcze raz dziękuję Wasza Sprawiedliwość - powiedział Horia, ukłonił się w pas i wyszedł.

            Wracał szczęśliwy z życia. Jeśli król zrobi choć mały gest w stronę wsi, to on zdobędzie niebywały posłuch wśród chłopów. Wtedy nawet ojciec Nataszy nie będzie mógł mu zabronić dobrać się do swojej córki i być z nią po życia kres.

            W domu musiał napić się herbaty z ziółek żeby nie wpaść w euforie. Jego nastrój nie trwał zbyt długo. Po upływie zaledwie godziny do domu wbiegła mu rozhisteryzowana kobieta marzeń.

- Horia... on chyba.... nie to niemożliwe! On musi... nie... nie, nie, nie!
- O co chodzi? - spytał wstając raptownie z krzesła, a te upadło z hukiem.
- Mój ojciec... - powiedziała dziewczyna i rozpłakała się rzęsiście - on umarł.
- Jak? - spytał zszokowany.
- Został ścięty za zdradę - wybełkotała i rzuciła mu się na szyję.
- Kogo zdradził? - dopytał osłupiony Cordeanu.
- Podobno współpracował z tymi, którzy nas ograbili i dlatego jest taki bogaty...

            Faktem było, że ojciec Natki wzbogacił się, kiedy trwały walki. Nikt we wioski nie wpadłby na pomysł żeby oskarżyć tego człowieka o taką okropność.

- Czy to prawda?
- Nie wiem - powiedziała dziewczyna do ramienia Horii. 

            Nie trudno było się domyślić, iż król Marc rozpoczął proces oczyszczania kraju ze zdrajców - tych walczących przeciw niemu do niemal końca wojny - oraz swoich przeciwników politycznych...

// Nowością w tomie drugim jak już mogliście zauważyć będą cytaty prawdziwych ludzi przed tekstem. Będą to fragmenty piosenek, pism, sentencji polityków, działaczy czy wojskowych.