niedziela, 24 listopada 2013

36. Inne oblicze wojny



Rozdział 36
Inne oblicze wojny

                                          Bal przybrał kompletnie nieoczekiwany obrót. Herold przeczytał manifest króla, ale ani Akiko ani Len nie brali udziału w ogólno-powszechnej dyskusji o jego poszczególnych punktach i o tym co się kryje pod ogólnikowymi zapowiedziami. Podchmieleni entuzjaści nowego monarchy wyrażali się o nim w samych superlatywach. Zwolennicy starego systemu, który mógł się w każdej chwili zawalić cicho szeptali o obawach jakie żywili wobec reform, które Marc I mógł wprowadzić. Skrajna część sceptyków mówiła o dokonaniu szybkiej rewolty do księcia Filipa, przy jednoczesnych formowaniu nowych oddziałów dla niego. Pechowo dla tej części gości balu, zostali oni szybko namierzeni przez ludzi lojalnych królowi i zostali nieco brutalnie aresztowani i odprowadzeni do miejskich lochów przez partyzantów Lena, którzy pełnili właśnie wartę wokół sali balowej.

                                          Robert van Dojnal wysłuchał przemówienia w spokoju. Gdy wybuchł ogólny gwar wśród gawiedzi pogrążył się w ożywionej dyskusji z Danutą van Kresuescu, której kontakty z Lenem ostatnimi czasy stały się wyjątkowo chłodne. Tuż za panią z kresów południowych, stał jej młody, rudy i umięśniony partner. Osiłek napinał głupio mięśnie i spoglądał z pożądaniem na tyłek szlachcianki - wcale się z tym nie krył. Budziło to powszechne zniesmaczenie gości, ale młokos nic sobie z tego nie robił. Kiedy przemieszczający się ludzi stali na tyle blisko by nikt poza nim nie widział tyłka ani Danuty, dotykał go dłonią, głaskał i ściskał. Wtedy Danuta przybierała albo chłodną albo uśmiechniętą minę.

                                          W innej części sali Akiko i Lem stali w otoczeniu Archibalda i Tatiany van Dojnal, syn namiestnika miasta Robert i jego partnerka Żaneta oraz starszy właściciel fabryki zabawek. Członkowie rodu panującego w mieście dyskutowali o tym co manifest może zmienić w sytuacji ich rodu oraz co w związku z tym zrobi głowa ich rodu. Żaneta niezainteresowana polityką plotkowała z siwym dyrektorem o jego fabryce i zabawkach jakie się w niej aktualnie wyrabia. Lisa poszła na chwilę do innych uczestników uczty.

                                          Nikt nie zwracał uwagi na Lena i Akiko. Mogli, więc w spokoju pogadać, bez obaw, że ktoś im przeszkodzi bądź będzie podłuchiwać.

- Przeczytasz wreszcie ten list? - zaczęła Namada.
- Tak - odparł złotooki - co to może być ten S.O.L.A.R? - zapytał beznamiętnie.
- Nie wiem. Im szybciej przeczytasz, tym szybciej się dowiesz i mi opowiesz.

                                          Len pogrążył ostrożnie wyjął list, choć starał się zrobić to tak żeby wyglądało na to na niedbale wykonaną czynność. Przeczytał list dwa razy, żeby upewnić się czy dobrze zrozumiał o czym pisze do niego Jego Wysokość Marc I.

- I co? - Akiko przerwała mu kiedy chciał trzeci raz czytać dokument.
- Ruszamy na wojnę.
- Jak to? Kiedy? Gdzie? A teraz na niej nie jesteśmy? - zadawała setki pytań.
- Wolniej - otrzeźwił ją chłodny głos Lena - zaraz ruszamy. Zajmiemy się tymi, którzy chcieli spiskować wobec króla. Potem zbieramy chorągiew i idziemy w pole.
- W pole?
- W teren, a dokładniej znowu do lasu.
- Pierwszy raz powiedziałeś o nas chorągiew - zauważyła Akiko.
- Bo jesteśmy nią teraz. Tu jest napisane, że król przekształca Samodzielny Oddział Leśny ANR w Specjalny Oddział Leśny Armii Rumlandzkiej. Mianuje też mnie kapitanem i pozwala wyznaczyć troje poruczników.
- Co?! - krzyknęła ze zdziwieniem Akiko.

                                          Ludzie wokół spojrzeli na nią zaskoczeni. Len spytał ich mało parlamentarnie czy coś im się nie podoba i dali jej spokój. Czasem od czasu do czas ktoś rzucił okiem na tę parę, ale nie próbował się odezwać lub spoglądać zbyt długo. bowiem groziło to wybuchem świeżo mianowanego kapitana.

- Akiko Namada - mówił Len oficjalny tonem - czy zechcesz przyjąć stopień porucznika AR i być moim oficerem w chorągwi S.O.L.A.R?
- Tak, tak i tak - piszczała jak małe dziecko matka dwójki dzieci.
- Co na to twoja rodzina?
- Sprowadzę ich do Rumlandii albo postaram się załatwić z królem żebyśmy mogli działać w okolicach tych co teraz.

                                          Len spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. Akiko nie mogła zrozumieć o czym myśli Tao i dlaczego nie wyraził aprobaty dla jej planów.
- Chodźmy - powiedział.

                                          Akiko podążyła za Lenem pomiędzy balowiczami. Myślała o swoich dzieciach i mężu. Brakowało jej go bardzo. Była szczęśliwa z powodu zostania oficerem i zostania obywatelem kraju, w którym od kilku lat przebywała częściej niż w domu, ale mimo to brakło jej męża. Co prawda często zdradzała go przez te wszystkie lata, jednak on o niczym nie wiedział i dalej był kochany, kiedy się spotykali. Poza tym on też z pewnością nie był aniołkiem pod jej nieobecność.

- Jesteśmy - Len wyrwał ją z zamyślenia - Linescu idź zwołaj naszych ludzi. Mają być ustawieni w dwuszeregu pod naszym domem. Weź też dobierz ludzi od van Dojnala. Razem z tobą i Akiko ma być stu żołnierzy. Przestajemy dziś być partyzantami - rozkazywał i oznajmiał kolejne fakty w pośpiechu - wyruszamy jak tylko skończymy z tymi... niedoszłymi sabotażystami, zdrajcami i wrogami narodu.
- Tak jest! - odparł nowy porucznik.

                                          Akiko nawet nie zauważył, kiedy Linescu przybył do nich, został oficerem - tak jak i ona. Widziała tylko jak salutuje kapitanowi Tao i odchodzi.

- Wchodzimy - zakomunikował Len.

                                          Znaleźli się w małym pomieszczeniu. Było tu niezwykle ciemno. Namada widziała tylko ciemne kształty ludzkich sylwetek na posadce. Było ich siedem może dziesięć. Akiko nic nie widziała poza ich zarysami. Co innego Len.

- Światło - rozkazał.

                                          Momentalnie na ścianach zapaliły się świece. W każdym koncie pokoju stał halabardnik. Przy drzwiach było och kolejnych dwoje i za pewne paru było na za drzwiami, które jeden z nich właśnie zamknął z głośnym hukiem.

- To oni?
- Tak - warknął Len. Jego ton głosu zdradzał pogardę dla więźniów i coś czego kobieta nie słyszała nigdy w jego głosie. Bała się tego czegoś, chociaż sama nie potrafiła się domyślić co oznacza nutka tego czegoś.

                                          Spojrzała na wrogów króla. Byli to różni ludzi. Jedyna stara kobieta siedziała na chłodnej posadzce najbliżej nich. Na materiale jej sukni znajdował się herb - skrzyżowane miecze na fioletowym tle. Akiko nienajlepiej znała się na symbolach poszczególnych rodów, ale nie przypominała sobie by taki herb widziała w otoczeniu króla, królowej i wojsk dawnej ANR.

                                          Za nią siedziały trzy młode kobietki - dwie brunetki i ruda. Miały blade cery i przerażone twarze. Zapewne nie miały zamiaru wszczynać buntu przeciw Jego Wysokości i trafiły tu przez przypadek albo znalazły się w złym miejscu o niewłaściwym czasie.

- Jedną czarną i rudą wezmę osobiście - oznajmił Len, nim przyjrzała się pojmanym facetom - Akiko ty pogadasz z tą starą i drugą brunetką. Tych bez mózgom przyjrzymy się razem.

- Dobrze.
- Straż wyprowadzić je do drugiej sali.

                                          Pilnujący do tej pory halabardnicy opuścili czubki swoich broni na wysokość pasa i wykonali rozkaz Lena. Prowadzili dziewczyny dotykając od czasu do czasu ostrzem swej broni ich pleców. Z pewnością nie było to miłe, ale Len zaraz je wypuści - przecież takie przerażone białogłowy nie mogły nic zrobić! Tak przynajmniej powtarzała sobie Akiko. Len wyszedł tuż za nimi, zostawiając swoją pelerynę dla Namady.

- Chłodno tu - wyjaśnił jej.

                                          Akiko kazała innym strażnikom wyprowadzić pozostałe dwie kobiety. I sama wyszła za nimi do sali będącej naprzeciw dotychczasowego pomieszczenia, w którym je przetrzymywano.

                                          W środku czekał adiutant Lena - Dave. Czternastoletni chłopak o blond włosach, ubrany był w białą koszulę i beżowe spodnie. Kiedy strażnicy wprowadzili podejrzane, przywiązał je do krzeseł. Dopiero teraz Akiko zwróciła uwagę, że znajdują się w małej sali tortur. Na stole pod jedną ze ścian leżały okropnie wyglądające przedmioty służące do zadawaniu bólu, wyrywania paznokci i robienia innych tortur.

- Dobrze, że nie ma tu łóżek i machin - szepnęła sama do siebie.
- Te są w sali, w której nikogo dziś nie będzie się przesłuchiwać - wyjaśnił blondyn, który widocznie słyszał co szeptała.
- To dobrze.

                                          Akiko przystąpiła do rozmowy z kobietami, ale te były w zbyt dużym szoku żeby powiedzieć cokolwiek sensownego. Bały się też halabardników.
- Wyjdźcie - rozkazała im Namada.

                                          Zrobili to choć niechętnie. Ciekawe jak Len się za to zabrał. Mam nadzieję, że jest na tyle trzeźwy, że nie zrobi żadnej głupoty. Powinnam była być tam z nim i go pilnować... ale... to mój dowódca. Jak mogłabym mu się sprzeciwić i okazać bunt, brak szacunku zaraz po tym jak mnie nominował? - myślała.

- Jak się nazywacie? - zapytał ostro Dave.

                                          Nie odpowiedziały.

- Imiona! - ryknął na nie, swym dziecinnym głosem.

                                          Znów bez odpowiedzi.

- Nie tak - rzekła Akiko - stań gdzieś z boku i się przyglądaj. Jesteście z Rumlandii, prawda? - zwróciła się ku kobietom.

                                          Pokiwały nieśmiało głowami, a Dave odszedł do kąta. Jego odejście wyraźnie pozwoliło się im rozluźnić. Twarz brunetki przybrała wreszcie nie tyle normalne barwy, co stała się mniej blada.

- Możecie nam powiedzieć jak macie na imię? - spytała uprzejmie.
- Aaaniela i... - wydukała stara, ale dalszą część jego wypowiedzi nie mogła dojść do niczyich uszu, bo z zewnątrz dobiegły krzyki jakiejś dziewczyny.
- NIE! NIE! JA NIE CHCĘ! ZOSTAW MNIE! NIE! NIE CHCĘ! PROSZĘ! BŁAGAM CIĘ!
- Co tam się dzieje?! - Akiko krzyknęła do blondyna stojącego w kącie.
- Przesłuchanie.
- Nie rozumiem.

                                          Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wszedł Len. Był wściekły. W dłoni ściskał miecz.

- Co się... - Akiko chciała zadać pytanie, lecz Len przerwał jej niecierpliwie.
- Kto pozwolił wam na to?
- Na co? - dopytała Namada.
- Zabawiać się z moimi więźniami!
- To nie u nas te krzyki panie kapitanie - wyjaśnił pospiesznie Dave.

                                          Tao opuścił bez słowa pomieszczenie. Drzwi ponownie zamknęły się z trzaskiem. Namada została kompletnie zszokowana.

- Dowiedz się co się tam stało - poleciła blondynowi.
- Dlaczego mam robić co mi kazałaś? - odpyskował.
- Bo Len mianował mnie panią porucznik, więc tak się do mnie zwracaj gówniarzu.
- Już wychodzę - odparł Dave - pani porucznik - dodał pospiesznie.

                                          Akiko kontynuowała swoje przesłuchanie. Stara dukała jakieś informacje o sobie i tym co zaszło, ale nie było to nic konkretnego. Młoda brunetka wciąż blada, nie chciała nic mówić. Nie powiedziała nawet jak się nazywa.

                                          Po kilku minutach wrócił adiutant kapitana. Jego mina nie pozwalała odgadnąć czego się dowiedział.

- Coś wiesz? - spytała Akiko.
- Niewiele - odparł - kapitan poszedł się coś napić, a jakiś baran zdarł ubranie z tej rudej. To ona tak się darła. Zabawne nie? Zdarł, a ona się darła - zachichotał, choć nikt nie podzielał jego opinii - dowódca pobił tego głąba. Potem wyrzucił wszystkich z sali. To nie jest taka cele, znaczy ta gdzie oni są, jak nasza. Tam są tylko dwa łóżka, krzesło i stół. Dziewczyny leżą albo siedzą na łóżkach. Są przywiązane. Kapitan był przy stoliku.

- To jest sporo wieści - wtrąciła Namada.
- Tak - zgodził się z dumą nastolatek - jak kapitan nas wyrzucił to już nie wiem co się działo potem. Halabardnicy nie pozwalają podejść na metr do drzwi. Tylko jakiś czas po tym jak próbowałem im powiedzieć kim jestem dla dowódcy to zacząłem słyszeć jęki, piski i wzdychania.
- Co? - zdziwiła się pani porucznik.
- No takie odgłosy.

                                          Akiko była zszokowana. Czyżby Len był tak lekkomyślny żeby zrobić to o czym myślała.

- Słyszałeś jakieś słowa?
- Pojedyncze, np. pamiętam, że mówiła ""tak, tak... mocniej" albo "o tak".
- Len tak sapał?
- To była ta kobieta.
- Jesteś pewien, że to nie były głosy protestu?
- Nie - oparł lakonicznie blondyn. Po chwili namysłu dodał - kapitan przyniósł im koce, więc sądzę, że nie zrobi im nic wbrew ich woli.
- Zgadzam się - skwitowała Akiko - kończmy co zaczęliśmy.

                                          Dalsze przesłuchania upłynęły im już sprawniej. Dowiedzieli się faktów o kobietach. Nie były kimś znaczącym. 

                                          Stara była właścicielką fabryki w mieście rządzonym przez ród van Nordescu. Jej zmarły mąż, był biedny dopóki książę Filip nie rozkazał mu zająć się fabrykom mebli dla miejskiej biedoty, potem jakiś urzędnik kupował je i oddawał biednym na południu kraju. Jeśli Marc zaprzestanie tego procederu to ona straci cały dochód.

                                          Brunetka pochodziła z średniozamożnej rodziny mieszczańskiej w Centrdamie, która podczas wojny domowej wyemigrowała do Westdamu. Jak tłumaczyła była kochanką generała Danan- Deja, służącego rodowi van Danilescu. Potem plątała się sama w swoich zeznaniach. Jej słowa zgadzały się ze sobą tylko co jakiś czas, gdy mówiła o konieczności zabicia nowego władcy. Poza tym była zakochana w swoim generale, choć nie widziała go od prawie roku.

- Idę do Lena - powiedziała Akiko po zakończeniu przesłuchań - zostań z nimi. Nic im nie rób, bo wiesz co kapitan ci zrobi za to.

                                          Dave przytaknął jej od niechcenia i został. W czasie całej rozmowy z podejrzanymi nie przypadł jej do gustu. Był jeszcze młody - to fakt - i mógł się zmienić, ale kobieta nie mogła sobie wytłumaczyć jego zamiłowania do sprawiania ludziom bólu, choćby psychicznego.

                                          Zatrzymała się przed drzwiami do pomieszczenia, gdzie Len miał wyciągać prawdę z pozostałej dwójki kobiet. Chciała wejść, lecz nie mogła, ponieważ strażnicy skrzyżowali halabardy przez jej twarzą i nie chcieli jej wpuścić.

- Jestem porucznikiem! - protestowała - po tym wszystkim mam przesłuchać z kapitanem Tao resztę więźniów.
- Na tamtych za późno - oznajmił jeden z strażników.
- Jak to?
- Spójrz jak sprzątają celę, w której byli.
- Sprzątają po czym?
- Po nich.
- Jak to?
- Są już trupami - wyjaśnił drugi halabardnik.
- Dlaczego?! - wrzasnęła oburzona kobieta.
- Rozkaz namiestnika van Dojnala.
- Wpuście mnie! - Namadzie puściły nerwy.

                                          Mężczyźni spojrzeli po sobie. Po krótkim milczeniu zabrali halabardy, tak by pani oficer mogła wejść.

                                          Akiko pchnęła drzwi z siłą większą niż ktokolwiek mógłby ją posądzić o takie zdolności. Okazało się, że zwykłym, lekkim pchnięciem drzwi by się nie otwarły -  były zardzewiałe i mało używane. 

                                          W środku Akiko zobaczyła jak ruda dziewczyna leży przykryta kocem po obojczyki. Nie musiała się zbyt dobrze przyglądać żeby dojrzeć, że nie ma ciuchów. Te leżały na podłodze wokół niej, zmieszane z ubraniami brunetki. Ta leżała właśnie z rozszerzonymi nogami, które oplotła wokół bladych bioder kapitana Tao, który poruszał nimi coraz szybciej w przód i w tył - czym powodował jęki panny. Ręce Lena ściskały małe piersi dziewczyny. Pomiędzy jego palcami wystawała stercząca brodawka sutka. Namada była zszokowana tym widokiem, mimo to weszła.

                                          Przyglądała się chwilę temu co robi Len. Kiedy chłopak zmienił pozycję, przemówiła.

- Len czy ona się na to zgodziła?

                                          Chłopak sapał ciężko, leżąc na boku. Skierowany był twarzą do ściany i do twarzy brunetki. Nie słyszał jej pytania.

- Len?
- Co? - odsapnął.
- Czemu to robisz?
- Aaaaaa - brunetka przeżywała orgazm.

                                          Kilka sekund potem również i Len doznał spełnienia. Akiko mimowolnie domyśliła się, że był to któryś z rzędu jego finał w tym dniu.

- Len... - ponowiła, ale nie wiedziała co powiedzieć dalej.

                                          Kapitan wstał. Podciągnął - opuszczone do tej chwili do kolan - spodnie i rozejrzał się za bluzką.

- Powiedz jej - syknął do swojej kochanki.
- To jedyny sposób żebyśmy przeżyły...
- Nie rozumiem.

środa, 20 listopada 2013

35. S.O.L.A.R



Rozdział 35
S.O.L.A.R

                                          Lisa znalazła w mieście idealną kreację na bal urządzany przez namiestnika van Dojnala. Powiedziała Lenowi, w którym miejscu się znajduje, a ten wysłał przez jednego ze swoich partyzantów rozkaz do samego organizatora balu, w którym nakazywał mu zakupić strój dla swojej partnerki. Chłopak domyślał się, że Robertowi nie będzie to w smak, ale prawdę mówiąc nie wiele się tym przejmował.

                                          Ubiór porucznika Tao był gotowy od kilkudziesięciu minut.  Akiko przyniosła mu czarne, aksamitne spodnie, bluzkę w tym samym kolorze. Na to miał założyć czerwoną pelerynę. Skórzany, pas o mahoniowym kolorze miał pozwolić trzymać Miecz Błyskawicy w gotowości, a także insygnia władzy oficerskiej i zwierzchniej nad miastem, tj. piernacz i rękawice zabrane Robertowi van Dojnalowi. Nie dał się przekonać Namadzie żeby założyć jakieś wyszukane buty. Postawił na swoim i pójdzie w tych co zawsze.

                                          Dzień balu biegł mu niespiesznie i w zasadzie nie różnił się niczym od innych, po zdobyciu miasta. Len nie przeczuwał jakichś wielkich emocji podczas imprezy. Pójdzie z przyjaciółką, wypije trochę alkoholu i wyjdzie kiedy tylko sytuacja na to pozwoli. Jeszcze wczoraj myślał co zrobi, jeśli spotka tam Helgę, ale teraz czuł się wobec niej dziwnie obojętny. Sam nie rozumiał skąd się to bierze. Namiętność do dziewczyny wybuchła w nim niespodziewanie i równie niespodziewanie miała upaść?

                                          Po obiedzie do pokoju porucznika zajrzał Linescu. Ubrany był w zwykły żołnierski strój. Lena wcale nie zdziwił brak odświętnego ubrania u jednego z pierwszych kompan w tym świecie.

- Co chcesz? - spytał Len jak zwykle bez cienia uprzejmości.
- List - partyzant podał dowódcy kopertę.
- Siadaj.

                                          Linescu usiadł przy stole, a jego ukochany wódz pogrążył się w lekturze. Z twarzy złotookiego nie dało się nic odczytać. Była kamienna jak co dzień.

- Wiesz o czym to było? - spytał, kiedy skończył.
- Nie panie poruczniku.
- Podąża do nas posłaniec od króla z bardzo ważnymi informacjami.
- Kiedy będzie? - spytał wyraźnie wzruszony Linescu.
- Może dziś.
- Kto dziś nas odwiedzi? - spytała zza progu Akiko, która właśnie wchodziła do pokoju Lena.
- Nie wiem - odparł Len.
- Jasne - zakpiła Namada.

                                          Len zmierzył ją podejrzliwym wzorkiem. Namada ubrana była w bladoróżową sukienkę, sięgającą jej tuż za kolana. Była to wyjątkowo odważna kreacja jak na taką uroczystość. Ozdobnie wycięty dekolt, obszyty koralikami podkreślał walory biustu kobiety. Na nogach miała lśniące białe buty, na płaskiej podeszwie. Len nie widział jeszcze żeby ktoś w Rumlandii nosił buty na wysokim obcasie.

- Czego chcesz? - zapytał.
- Trzeba coś zrobić z tym twoim czubem.
- Ani sie waż.
- Ok, ok - odparła widząc jak chłopak sięga po swój oręż.

                                          Około godziny 17 Tao ubrany już był w swój strój na bal. Czekał na Akiko i Lisę, z którymi miał się udać do pałacu namiestnika miasta. Wreszcie po piętnastu minutach pojawiły się.

                                          Akiko ubrana była w białą bogato zdobioną białą sukienkę. Koraliki, koronki, złote i srebrne nici, falbanki i dekolt zdobiły ubranie sięgające Namadzie do kolan. Na stopach miała te same co wcześniej lśniąco białe buciki.

                                          Lisa założyła szmaragdową kieckę, która kończyła się falbankami tuż poniżej kolana. Na górze sukienka trzymała się na wąskich ramiączkach, wykonanych z delikatnej, jedwabnej tkaniny. Len zauważył, że sukienka jest bardzo ładnie i kobieco wcięta w biodrach, a także ładnie eksponuje biust panny Green.

- Nareszcie jesteście - przywitał je Len, "ciepło jak zawsze".
- Co powiesz o naszych sukienkach? - zapytała Lisa.
- Yhm... niezłe.
- Tylko tyle?
- Daj spokój Liso - wtrąciła Akiko - on nie potrafi lepiej tego wyrazić.
- W sumie to racja - zgodziła się niechętnie Green.
- Chodźmy - zakończył złotooki.

                                          Wyszli w trójkę z pokoju Lena, a potem wąskimi uliczkami Westdamu do centrum miasta. Właśnie tam, gdzie odbywać miał się bal - w rezydencji namiestnika. 

                                          Len szedł z prawej strony Lisy. Irytowały go przeciągające się w nieskończoność spojrzenia przechodniów i mieszkańców okolicznych budynków na kobiety. Niektórzy prości mieszczanie w sposób zdecydowanie zbyt wulgarny wyrażali podziw dla ich urody. Na szczęście widzieli miecz przymocowany do pasa chłopaka, co skutkowało obniżeniem ich zapędów względem białogłów. Jeden z odważniejszych i bardziej podchmielonych mężczyzn posunął się nawet do tego, że podszedł do trójki i powiedział:

- Ej mała zostaw tego pizdusia i chodź zobaczyć do potrafi prawdziwy facet.

                                          Len błyskawicznie wyjął Miecz Błyskawicy i z juz rozłożonym orężem wziął zamach, ale Lisa chwyciła go instynktownie za nadgarstek.

- Nie warto - przekonywała chłopaka.
- Pijany jest - wtórowała jej Akiko - odpuść mu.

                                          Len schował miecz, a przestraszony człowiek wydawało się, że się wycofał. Niestety nie nastąpiło to. Trójka szła dalej, ale po kilku krokach, zwykły miejski rumor został przerwany przez plask i krzyk Lisy. Dziewczyna stanęła jak wryta i cała jej twarz pokryła się rumieńcami o barwie pomidora.

                                          Len obrócił się za nią i dostrzegł jak ten sam mężczyzna, który wcześniej zachęcał ją do poznania "co potrafi prawdziwy facet", trzyma blondynkę za tyłek. Wcześniej musiał ją mocno klepnąć, co wywołało ten głośny plask. Teraz już nikt nie mógł powstrzymać Lena. Bez mrugnięcia okiem wymierzył mężczyźnie serie kopniaków w twarz, klatkę piersiową i żebra, połączoną z licznymi ciosami pięścią w twarz i jednym w ucho. Nikt nie mógł go powstrzymać, dopóki nie uspokoił się na tyle żeby samemu przerwać.

                                          Po zakończeniu "wyjaśnień" okazało się, że odrzucony zalotnik został pozbawiony kilku zębów, ma podbite oczy, podarte ubranie i kilka ran na twarzy. Z pewnością na klacie miałby kilka siniaków po kopniakach porucznika Tao.

- Możemy już iść? - spytała Akiko.
- Tak - odpowiedział Len.

                                          Lisa szła wciąż po środku przerażona tym co zaszło. Wiedziała, że gdyby nie interwencja Lena i same jego obecność mogłyby potrzebować eskorty wojskowych lub wielu jej zaklęć obronnych by dojść do celu. Zauważyła, że z jakiegoś powodu Tao wzbudza respekt wśród gapiów i było to jeszcze przed tym jak pobił tamtego pijaka. Teraz dziewczyna czuła się smutna i upokorzona. Mimowolnie straciła nastrój na zabawę.

                                          W całkiem innym nastroju był Len. Czub na jego głowie dumnie sterczał w górę, choć kilka chwil wcześniej, kiedy rzucał się na agresora, zdawał się być jeszcze wyższy. Teraz jego źrenice powróciły do normalnych rozmiarów, a oczy i mina przybrały normalny chłodny wygląd. Emocje, które raptownie dały o sobie znać wcześniej, teraz opadły i Len czuł sie dziwnie lekki. Myślał, że wraz z ciosami wyrzucił z siebie całą frustrację jaka w nim narastała przez ostatnie dni. Niektórzy uznali by taki sposób odreagowania za karygodny, ale Len uważał to za sposób łączący ukaranie winnego obrazy damy z pozbyciem się własnych "zakłóceń" wewnętrznych - jak to nazywał w myślach.

                                          Dalsza droga minęła im bez zakłóceń. Nie rozmawiali - co prawda - zbyt wiele, ale każde było pogrążone w innych myślach i nie chciał się dzielić z innymi swoimi refleksjami.

                                          Zatrzymali się dopiero u wrót dużego, prostokątnego budynku. Wybudowanego z białego marmuru z wykończeniami z emaliowanych na bordowo płytek, które tworzyły na bocznej ścianie napis "Ród van Dojnal na wieki wielki!". Ciekawy sposób na zawyżenie samooceny - pomyślał Len. Budynek miał dwa pietra i posiadał jedną wieżę, wyrastającą z centrum dachu, zakończoną strzeliście ułożonymi, czerwonymi dachówkami.

- Pora wchodzić - oznajmiła Akiko.

                                          Za progiem znaleźli się w stosunkowo małym przed pokoju - jak na tak wielki budynek. Stał tam jeden z lokajów. Ubrany w czarny płaszcz z wyhaftowanym herbem panującego w mieście rodu - tatarakiem na białym tle.

- Proszę iść prosto panie poruczniku - oznajmił Lenowi.

                                          Len zwyczajnie dla siebie nie odpowiedział dziękując, tylko chrząknął na znak zgody i poprowadził dalej swoje towarzyszki. Na korytarzu, prowadzącym w głąb rezydencji nie było zbyt wielu osób. Minęli tylko kilka starszych dam i jednego mężczyznę w sile wieku.

                                          Wreszcie kolejny służący wpuścił ich przez duże, zakończone półkoliście drzwi do sali balowej. Było to duże pomieszczenie, ze ścianami pomalowanymi jasnymi barwami - słoneczną żółcią, jasnym pomarańczowym i waniliowym. Na ścianach wisiało całe mnóstwo świeczników, już rozpalonych jak i tych, które czekały na zapalenie ich po zmroku. Z sufitu zwisały złociste żyrandole, na których również płonęły opływające topiącym się woskiem świeczki. Podłoga wyłożona była białymi kafelkami, a wejście do sali torował czerwony dywan. 

- Nienajgorzej - szepnęła sama do siebie Lisa.

                                          W sali było już kilkadziesiąt osób. Starych i młodszych, grubych i zgrabnych, chudych i umięśnionych, w strojach wojskowych i cywilnych - jednym słowem pełna różnorodność.

- Gdzie pójdziemy? - dopytała Lisa, która najwyraźniej chwilowo zapomniała o zdarzeniach na ulicy.
- Nie wiem - odparł Len.
- Mam pomysł - wtrąciła Akiko.

                                          Ordynka wysunęła się przed pozostałą dwójkę i poprowadziła ich w głąb sali. Mijali różnych nieznanych sobie wcześniej ludzi, którzy uprzejmie witali się z porucznikiem Tao. W końcu zatrzymali się przy nakrytych dla ośmiu osób stołach. Stało ich tam na prawdę wiele. Len oszacował ich ilość na co najmniej trzydzieści.

- Usiądźmy - zasugerowała Akiko.

                                          Len i Lisa błyskawicznie wypełnili jej sugestię. Siedzieli z tej samej strony stołu i swobodnie dyskutowali o tym kogo mogą tu zobaczyć i kto z gości będzie tym, który będzie czymś w rodzaju gościa honorowego - mającego największe wpływy. 

                                          Kelnerzy, lokaje i służba van Dojnala donosili naczynia, szkła i napoje na stoły. Powoli coraz więcej ludzi zasiadało przy stołach.  Po około dwudziestu minutach stoły wokół Lena i jego przyjaciółek były już w połowie zapełnione. Do nich wciąż nikt nie dosiadł się.

                                          Tao ujrzał wchodzącą na salę szlachciankę van Kresuescu. Były na prawdę piękna w czarnej, obcisłej i zdobionej koronkami sukience. Obok niej szedł jakiś młodszy od niej o kilka lat rudzielec. Chłopak był napakowany i pewny siebie - Len odczytał to z obfitej gestykulacji przy każdej jego wypowiedzi. Momentalnie poczuł, że już go nie lubi. Biłem już większych i silniejszych - pomyślał.

- Wszystko gra? - spytała Akiko.
- Oczywiście.

                                          Mimo to kobieta dalej bacznie się mu przyglądała. Wobec tego złotooki rozejrzał się znów po sali. Jego ex- kochanka usiadła dość daleko od niego, więc nie będzie musiał jej oglądać. To dobrze. Bal uniknie awantury z nim, Danką i tym rudym w rolach głównych.

                                          Po kolejnych kilku minutach dosiadło się do nich młode małżeństwo. Przedstawili się jako Archibald i Tatiana van Dojnal. On był kuzynem namiestnika miasta w pierwszej linii, a ona jego żoną, pochodzącą z Ordy - na co Len wpadł po bliższym przyjrzeniu sie jej rysom twarzy. Były ostrzejsze niż u Akiko. Przypominały nieco tatarskie kobiety z jego świata. Chodź Tatiana stanowiła raczej syntezę Tatarki i Europejki. Miała ciemnobrązowe włosy i czarne oczy. Jej skóra była gładka i miała lśniący połysk. Trudno było zdefiniować jej kolor. Len myślał nad tym przez dłuższą chwilę po czym stwierdził, że jest ona po prostu całkiem ładnie opalona.

- W jakiej jednostce służysz? - zapytał Archibald złotookiego, kiedy przeszli już na ty.
- W swojej samodzielnej.
- Żartujesz? Jaki masz stopień? - dopytywał podniecony van Dojnal.
- Porucznik.
- Proszę cię Len nie mów mu więcej o tym - wtrąciła Tatiana - on tak uwielbia tę twoją jednostkę, że gotów mnie oddać każdemu z was byle zdobyć wasz poklask - zażartowała, a jej mąż zmieszał się na to i ściągnął brwi ku sobie.

                                          Potem do stołu dosiadł się jeszcze stary właściciel fabryki zabawek dla dzieci, który zajął honorowe miejsce u szczytu stołu pomiędzy Akiko, a Tatianą. Chwile po nim pozostałe dwa miejsca zajęli dowódca garnizonu zamkowego Tom van Dojnal - syn namiestnika miasta - i jego partnerka - urodziwa brunetka o imieniu Żaneta.

                                          Wszyscy siedzący przy stole przeszli błyskawicznie na ty. Rozmawiali początkowo na oficjalne tematy - przyczyna balu, wojna domowa itp. 

                                          W między czasie lokaje przynieśli ciepłe potrawy, takie jak indyk faszerowany śliwkami, duszone ziemniaki, filet z kurczaka w sosie ostro- kwaśnym, nóżki z królika i rozmaite sałatki. Len nałożył sobie indyka i sałatki z kiszonej kapusty. Danie może mało reprezentatywne, ale za to powinno nadać się na to co nastąpi później. Potem jakiś lokaj przyniósł tłustą karkówkę w papryce i cebuli. Danie to wyjątkowo przypadło porucznikowi do gustu.

                                          Lisa rozmawiała z  Żanetą i dała Lenowi w spokoju konsumować następne potrawy. Akiko dyskutowała żywo z starszym panem o zaletach zatrudniania czarnoleskich stworzeń w fabrykach, a małżeństwo Archibald i Tatiana zajęło się szeptaniem sobie - czego? - nie wiedział nikt poza nimi samymi. Tylko porucznik jadł i nie miał ochoty na rozmowy o wszystkim i o niczym.

                                          Po dwóch godzinach podano trunki. Czerwone wino porzeczkowe, białe wino z winogron zebranych na południu, tradycyjny rum, czystą wódkę i zapitki do niej. Tom van Dojnal zajął się nalewaniem wódki mężczyzną - damą nalał tylko symboliczną pierwszą kolejkę. Panie raczyły się tego dnia winami. Właściciel fabryki po kilku kieliszkach zajął się samotną butelką tradycyjnego rumlandzkiego rumu.

- Proszę wszystkich o uwagę - Robert van Dojnal stał na podium za stołami i przerwał zabawę - przybył do nas herold od naszego dobrodzieja, króla Marca I. Myślę, że wszyscy powinniśmy z uwagą wysłuchać co ma do powiedzenia. Jednak nim to nastąpi oddajmy hołd poległym bohaterom w sprawie walki o tron dla naszego miłościwego pana. Krzyczmy razem! CHWAŁA BOHATEROM!


- CHWAŁA BOHATEROM! - skandowała publika przez kilka minut, dopóki nie przerwało im dzwonienie łyżeczki o kieliszek.
- Dziękuję - powiedział namiestnik - a teraz wysłuchajmy herolda.

                                          Robert zszedł z podium, a zastąpił go niski, szeroki w barach człowiek w śmiesznej czapce z dziwnym pomponem.

- Manifest króla Marca I do poddanych - oznajmił na wstępie - Drodzy Rumlandczycy! - zaczął czytać - wojna, która tak okrutnie podzieliła nasz kraj i zabrała życie setki tysięcy ludzi, a kolejnych kilkudziesięciu pozbawiła zdrowia dobiega końca.  Właśnie odebraliśmy kapitulację Wiktora van Danilescu i resztek podległych mu wojsk. jest to niebywały sukces naszej Armii Niepodległej Rumlandii i geniuszu naszych oficerów. Z tej okazji dokonujemy połączenia ANR z Armią Rodową, które od tej chwili będą znane jako Armia Rumlandzka. Wierzymy, że działania naszych wojskowych pozostaną na dotychczasowym poziomie, a może i zwiększą swoją efektywność. Nie mamy nic przeciwko - tu herold zrobił przerwę i popił winem. Ludzie słuchali w milczeniu i skupieniu, mimo wypicia sporej już dawki alkoholu - Przedstawiamy też główne cele na okres po pobiciu kolejnych wrogów.

                                          W tym momencie na sali wybuchły szmery. Ludzie głośno komentowali wiadomości o klęsce "rodowych'. Spodziewali się, że to nastąpi, ale nie domyślali się, że tak szybko.

- CISZA! - ryknął Tom van Dojnal.
- Przeczytamy teraz punkty programu na okres powojenny - oznajmił jego ojciec - napisane osobiście przez króla Marca I.

- Po 1 - zaczął niski herold - reforma szkolnictwa.  Więcej informacji o tym ujawnimy zaraz po zakończeniu działań wojennych. Po 2 modernizacja armii. Wprowadzimy nowe rodzaje wojsk, zmodernizujemy stare. Usprawnimy też system dowodzenia. Po 3 koniec z rodowymi wojnami, które trawią co jakiś czas nasz kraj. Po 4 będziemy bronić suwerenności naszego kraju za wszelką cenę! Nikt nie śmie ingerować w przyszłości w wewnętrzne sprawy naszej ojczyzny. Po 5 ułatwimy odbudowę kraju po zakończeniu wojny. Po 6 położymy kres służalstwu pewnych ważnych dla dotychczasowego systemu osób względem obcych mocarstw. Po 7 zakończymy dyskryminację obywateli Rumlandii o odmiennych od nas poglądach. W niektórych sprawach jak np. niepodległość państwa nie będzie żadnej tolerancji! Po 8 ukarzemy winnych przelewu krwi niewinnych. Po 9 zreformujemy system administracji i sądownictwa. Po 10 razem z wami obywatele poprowadzimy królestwo drogą ku wielkości i potędze! - zakończył.

                                          Na sali rozbrzmiał hałas gromkich braw dla manifestu króla. Ludzie klaskali głośno i długo. Kiedy skończyli herold podał jakąś kopertę namiestnikowi. ten rozdarł ją na pół i wyjął wie nowe - mniejsze. Jedną schował za pazuchę, a z drugą podszedł do stolika Tao i reszty. Rzucił list Lenowi i odszedł.

                                          Chłopak skierował swoje złote tęczówki na kopertę. Napis na niej brzmiał "Do dowódcy S.O.L.A.R - Lena Tao". Nie rozumiejący znaczenia tego skrótu Len rozdarł kopertę i niepewnie wyjął list...