wtorek, 29 października 2013

31. Przebiśniegi



Rozdział 31
Przebiśniegi

                    Zima powoli dobiegała końca. Nie dalej jak wczoraj Tamara doniosła Ayumi, że w przy pałacowym ogrodzie spod śniegu wystają pierwsze przebiśniegi. Była to bardzo dobra nowina. Powszechnie bowiem wiadomo, że pory roku w Rumlandii są nieregularne i tak poprzednie lato trwało kilka miesięcy, a tegoroczna zima? W różnych rejonach kraju od dwóch tygodni w okolicach Amsteresztu - gdzie obecnie były - do ilu tygodni na północy? Tego jeszcze nie wiedziała, ale za kolejne dwa tygodnie kraj powinien być opanowany przez wiosnę i kolejne lato.

                    Dzisiejszy dzień miał być szczególny. David Bell wysłannik z Ministerstwa Magii miał pośredniczyć w rozmowach pokojowych pomiędzy królem Markiem, a Wiktorem van Danilescu.

                    Ayumi została oddelegowana przez królową do uczestniczenia w tym wydarzeniu, a potem kobieta miała dołączyć do króla i informować Jej Miłość Joannę o wszystkich wydarzeniach na froncie i... i wierności monarchy.

                    Namada ubrała się w skromną białą sukienkę, na którą narzuciła futro z brunatnego niedźwiedzia. Wyszła wcześnie rano z komnaty by omówić ostatnie kwestię dotyczące podróży z królową.

                    Joanna czekała na nią w małym komnacie, w miejscu gdzie korytarz docierał do sali wejściowej pałacu. Królowa czekała ubrana w bogato zdobioną ornamentem, koralikami i złotymi nićmi, czerwoną suknię. Poniżej skromnie wyciętego dekoltu, miała wyszyty herb męża - szarego wilka w koronie, na jasnoczerwonym tle.

- Witaj Ayumi - przywitała się władczyni.
- To zaszczyt Wasza Miłość - odrzekła kobieta i uklękła przed Joanną, na gołą posadzkę.
- Wstań - Joanna zachęciła ją gestem ręki - strzeż się tego moja droga. Uważaj tam na każdym kroku. Nie wiem czy Marc pozwoli ci ponownie wejść do swojej rady wojennej. Mam też nowe poufne wieści. Porucznik Tao podporządkował nam Westdam.
- Co?

                    Królowa nie zarażona bezpośredniością i tonem tego pytania, kontynuowała.

- Tak też uważam, że to niesamowite, ale mój mąż dobrze wiedział kogo tam posłać. Miał poniżej stu ludzi, ale zrobił to. Nie oblegał nawet miasta, nie próbował zaatakować. Podobno to przez chana, ale koniec końców dokonał tego. Wiesz co to oznacza?

- To znaczy Wasza Wysokość, że już tylko jedna twierdza i trzy wielkie miasta należą do uzurpatorów.
- Dokładnie. Jeśli powiedzie się wam dziś to zostanie nam tylko jeden wróg!
- Niech bogowie nam sprzyjają.
- Odejdź już, ten cały czarnoksięski dyplomata chce wyruszyć za godzinę.
- Królowa, ale on jest biały - zaprotestowała Ayumi.
- Dla mnie wszyscy oni są tacy sami. Interweniują tylko tam, gdzie mają w tym biznes.

                    Ayumi ponownie padła na kolana przed swoją królową. Joanna położyła jej dłoń na czoło i pobłogosławiła ją i jej misję. Po tym kazała jej wstać i wyjść.

                    Ayumi udała się przed pałac, gdzie ludzie pana Bella już szykowali się do wyruszenia do Centrdamu. Siedziba Petra van Hopfera była ostatnim miastem wiernym Wiktorowi van Danilescu, który utracił nawet własną rodową twierdzę. Siostry Namada nigdy nie były w żadnym z tych miejsc, więc Ayumi nie mogła się spodziewać niczego, co mogła tam zastać.

                    Przed pałacem kilkoro ludzi w czarnych szatach, z niebieskimi naszywkami z literami MM, krążyło wokół czegoś co było przesłonięte szarymi narzutami i leżało na ziemi. Podwładni Bella byli nieliczni, Ayumi naliczyła ich raptem czterech. Jeśli dodać do tego ich szefa i ją to mają sześciu ludzi. Chcąc przebyć tak długą drogę, z taką małą obstawą nawet magiczną, nie będzie łatwo. Na drogach wciąż można było natrafić na banda dawnych żołnierzy, których oddziały zostały rozbite i poszły w rozsypkę.

- Gdzie wozy? - spytała jednego z czarodziejów.
- Nie ma i nie będzie...

                    Zważywszy na ton jakim to wypowiedział, Ayumi nie próbowała dociekać czym będą podróżować. Pokręciła się jeszcze trochę po trawnikach, przykrytych minimalną ilością śniegu. Wkrótce i on stopnieje. Gdzie, niegdzie sterczały już z ziemi białe kwiatki - przebiśniegi. Ich widok napełnił duszę kobiety wiarą w powodzenie misji. Miała tylko nadzieję, że nie będą kazali jej podróżować na miotle...

                    Po kilkunastu minutach wrota pałacu opuścił sam szef misji dyplomatycznej czarodziejów. Ubrany był jak i jego podwładni - w czarną szatę z niebieską naszywką.

- Słyszałem, że lecisz z nami - zwrócił sie do Ayumi.
- Jak to lecę? - zdziwiła się kobieta.
- Zobaczysz - powiedział David Bell i mrugnął do niej tajemniczo - wszystko gotowe? - zwrócił sie ku swoim ludziom.
- Jasne szefie - odparł stojący najbliżej - zdejmować już?

                                          Dyplomata odpowiedział skinieniem głową, na co jego pracownik poderwał w górę leżącą na ziemi narzutę. Pod nią znajdował się stary, wytarty i włochaty, czerwony dywan. Wzdłuż jego boków, około 30 centymetrów od ozdobnych falbanek, biegła gruba, pozioma, biała linia. Dywan miał około 10 metrów długości i 3 szerokości. Przy samym jego końcu znajdowały się dwa długie sznurki, zakończone grubymi supłami. Co kilkadziesiąt centymetrów znajdowały się drewniane, uchwyty.

- Dziwny dywan - stwierdziła Ayumi.
- Nie dziwny, tylko latający - odparł pan Bell.
- Tym lecimy?

- A no - odparł mężczyzna - jest szybszy niż konie, osiąga maksymalnie 76 km/h. Ten jest z serii transportowych dywanów. Ma już trochę ponad 10 lat, bardziej współczesne wyciągają prawie setkę przy dobrym wietrze. Módl się, abyśmy nie lecieli pod wiatr.
- Nie wiem czy to dobry pomysł...
- lecisz tym albo zostajesz!

                                          Wobec tak postawionej sprawy Namada nie miała wyboru.

                                          Pan Bell usiadł przy sznurkach, które jak domyślała się Ayumi stanowiły coś w rodzaju steru. Zaraz za nim usiadł jeden z ludzi w czarnych szatach, za nim Ayumi i kolejni dwaj. Ostatni podwładny Bella miał polecieć na miotle jako ich eskorta.

                                          Słońce było w zenicie, kiedy wyruszyli. Ayumi nie czuła się zbyt dobrze gdy startowali. 

                                          Bell chwycił sznurki w dłoń i pociągnął do siebie. Dywan sunął powoli do przodu. Z kolejnymi metrami nabierał prędkości, kiedy osiągnął szybkość chodu dorosłego człowieka, czarodzieje zaczęli się niecierpliwić.

- Szefie, ruszymy czy nie?

                                          Bell nie odpowiedział, tylko pociągnął sznurki mocniej do siebie. Dywan szarpnął gwałtownie, a jako, że jechał po ziemi, wszyscy pasażerowie odczuli podskoki na każdym kamyku i nierówności. Potem szarpnęło jeszcze parę razy i gdy byli już przy bramie w murze, otaczającym pałac, mogli wznieść się w górę. Początkowo lecieli nie wysoko. 

                                          Ayumi nie czuła się najlepiej. Kiedy osiągnęli wysokość metra zwymiotowała, na szczęście w bok - przez co wszystko poleciało za dywan, prosto na chodnik. Po tym jej żołądek jakby się uspokoił i mogła w spokoju chwycić się uchwytów, a obsługujący latający dywan David Bell pociągnął sznurki w dół. Wznieśli się wyżej. Namada nie żałowała decyzji o założeniu grubego, niedźwiedziego futra.

- Nie lecimy jakoś bardzo wysoko - poinformował ją siedzący za nią mężczyzna, widząc jak znów zaczęła kurczowo trzymać uchwyty i delikatnie drżała.
- Ja tam nie wiem.
- My wiemy. Jesteśmy z 50 metrów na ziemią.
- Cooo?
- Właśnie to - odparł spokojnie siedzący całkowicie z przodu pan Bell - nie lecimy zbyt szybko - oznajmił im rozżalonym głosem - wiatr nam nie sprzyja. Wieje z północnego- zachodu. Nie dość, że nas hamuje, to jeszcze wiatr próbuje mi tu dywan obrócić...
- Nie dobrze - stwierdziła oczywistą oczywistość Namada.

                                          Bell mocował się ze sznurkami. Szło mu to z różnym skutkiem. Czasem dywan wykonywał groźne nurkowania. Czasem nurkował by zaraz po tym wznieść się wyżej niż był potem. Parę razy wykonali obrót o 360 stopni. Za pomocą magii mogli jednak wyznaczyć sobie prawidłowy kurs w każdym momencie.

- Daleko jeszcze? - spytała Namada.
- Nie damy rady dziś dolecieć - syknął pan David.
- Jak to? A spotkanie?
- Will wyślesz wiadomość do króla i Wiktora van Danilescu - rozkazał - Bartek poszukaj nam miejsca na nocleg - rzucił do siedzącego na samym końcu człowieka - Fanny polecisz na zwiad, kiedy Bartek znajdzie nam miejsce na noc.

                                          Po chwili Bartek oznajmił, że 2 kilometry na północ jest wioska, w której mogą przenocować. Fanny oddalił się na miotle by sprawdzić teren wokół niej. Z różdżki Willa wystrzeliły dwa srebrne psy i pognał na północ. Widmowe psy wznosiły sie ponad chmury i pędziły z prędkością światła na północ.

                                          Kilkanaście minut potem David Bell szukał wylądował, twardo na polu, od wschodniej strony wioski. Wioska to stanowczo zbyt mocne słowo, dlatego że całość zabudowań stanowiło zaledwie osiem budynków. 

                                          Fanny krążył wysoko nad zabudowaniami by wykryć czyhające na nich zagrożenia, ale nie dostrzegł nic takiego - przynajmniej do tej pory. Bartek i Will za pomocą różdżek opróżniali mieszczący się w dłoni mieszek. Był on najwyraźniej bez dna, gdyż nie możliwym było żeby zmieścił się w nim namiot.

- Erecto - mruknął Bartek i rozstawił namiot. 

                                          Był to duży, niebieski, kilkuosobowy namiot. Ayumi weszła do niego pierwsza i aż dech jej zaparło z zaskoczenia. Wewnątrz zmieściło się sześć śpiworów, a także mały stolik i dwa, obite taborety obok niego. Na stoliku paliła się świeczka, z której obficie spływał wosk.

- Magia - wyszeptała.
- Istotne odkrycie - zakpił pan Bell.
-  Śpijmy - odpowiedział spokojnie Namada.
- Ok - zgodził się dyplomata - Will! zmień Fannego na warcie. Nie musisz fruwać. Po prostu stój przed wejściem. Możesz rzucić parę zaklęć ochronnych. Wyślij wiadomość do Blacka. Każ mu poinformować  ministra, że dotrzemy do celu najszybciej jutro po południu.
- Tak jest!

                                          Will wyszedł, a po chwili jego miejsce zajął Fanny. Wszyscy położyli się spać. Ayumi zajęła śpiwór leżący najbliżej prawej ściany namiotu. Obok niej leżał Bartek. Kobieta zasnęła szybko, zmęczona przeżyciami lotu na dywanie i ogólnie całej podróży w towarzystwie pięciu czarodziejów.

- BUDZIĆ SIĘ!

                                          Namada obudziła się na wpół nieprzytomna, kiedy pan Bell darł się na śpiących w namiocie. Ziewnęła i pogramoliła się w stronę wejścia. Wystawiła - będąc na czworaka - głowę na zewnątrz. Dopiero świtało. Domyśliła się, że magicy chcą szybko ruszyć dalej, tak by móc jak najprędzej rozpocząć negocjacje pokojowe pomiędzy dwoma z trzech walczących stron. Wobec tego pan Bell pozwolił na śniadanie zjeść im tylko po kromce sucharów i ruszali dalej.

                                          W pośpiechu zwinęli obóz. Will zajął się odczarowywaniem pola. Nie chcieli zostawić śladów swojej obecności. Na szczęście w pobliskiej osadzie wciąż wszyscy jeszcze smacznie spali. Fanny uszykował błyskawicznie dywan i po chwili znów lecieli na północ.

                                          Tym razem Ayumi siedziała jako przedostania i jej zadaniem było przywiązanie śpiącego po całonocnej warcie Willa do materiału i pilnowanie by nie spadł. Z opieką nad śpiącym radziła sobie nieźle, gorzej było z przywiązywaniem go. Co kilkanaście minut ciało odwiązywało się i musiała je trzymać by nie upadło kilkadziesiąt metrów w dół. W pewnym momencie, kiedy ostry podmuch wiatru z Czarnolasu staranował od boku dywan, Will odwiązał się przypadkowo od dywanu. Nim Ayumi zdążyła zareagować mężczyzna spadał błyskawicznie w dół... Na jego szczęście lecący dziś na miotle Bartek złapał go kilkanaście metrów niżej i doholował do dywanu, gdzie w końcu przytwierdził opinające śpiącego liny za pomocą magii do dywanu.

                                          Słońce powoli zaczynało chować się za horyzontem, kiedy Ayumi i kilkoro czarodziejów doleciało w okolice Centrdamu.

                                          Już z dala można było zauważyć morze namiotów wokół zamku. Kilka tysięcy wojsk Armii Niepodległej Rumlandii otaczało ostatnie z wielkich miast, uznających władzę Wiktora van Danilescu. Namioty odznaczały się wieloma barwami i estakadą namiotów, w których nocowali żołnierze.

                                          Nad stojącym w centrum miasta, na małym wzgórzu, zamkiem, zbudowanym z czerwonej cegły w dalszym ciągu widniały dwa sztandary. Na niższym widniał szary trójząb na  żółtym tle z szarą obwódką. Wyżej powiewał złoty sztylet umieszczony na zielonym tle. Herby rodów van Hopfer i van Danilescu.

                                          Pan Bell skierował w odpowiedni sposób sznurki za pomocą, których sterował latającym dywanem, tak aby zniżać stopniowo tor lotu. Wkrótce lecieli już tuż nad koronami drzew, w lesie w pobliżu obozu wojsk króla Marca. Przez to Ayumi nie mogła dobrze przyjrzeć się miastu, ani siłom oblegającym je.

                                          Niebawem wylądowali na obrzeżach obozu. Nie zdążyli nawet zejść z dywanu, gdy kilkoro ludzi skierowało w ich stronę swój oręż. Było to kilku pikinierów oraz troje łuczników i kusznik. Ayumi dostrzegła wygrawerowane na ich napierśnikach zygzakowate żmije, na brunatnym tle - herb Nataniela van Żmijescu. Ród Nataniela od początku był wierny Marcowi i jego sprawie. Sam szlachcic został w Stepowych Polach, rodowej siedzibie, ale przekazał swojemu królowi tyle wojska, ile mógł.

- My do króla - David Bell odezwał się jako pierwszy - jestem David Bell z Ministerstwa Magii i mam pośredniczyć w rozmowach między królem, a obrońcami miasta.
- Ministerstwo uznaje króla Marca za jedynego prawdziwego monarchę Rumlandii? - spytał kusznik.
- Ministerstwo uzna za króla tego, kto zwycięży w wojnie.

                                          Odpowiedź wyraźnie nie przypadła do gustu wojom, ale nie dali po sobie poznać tego, niczym poza naburmuszonymi minami i wyrazem twarzy.

- Chodźcie - powiedział wreszcie kusznik.

                                          Żołnierze nie ufnie poprowadzili magów i Ayumi przez obóz. Mijali namioty zajęte przez wojowników walczących dla marca. Niektórzy grali w kości, inni w zabawiali się z markietankami i obozowymi prostytutkami, a jeszcze inny pili, spali lub jedli. Namada uzmysłowiła sobie, że żaden z nich nie ćwiczył walki. Zaniepokoiło ją to. Nawet jeśli uda im się wynegocjować poddanie miasta i całkowitą kapitulację Armii Rodowej, to i tak będą musieli pobić księcia Filipa i Wojska Książęce.

                                          Po kilku minutach doszli do ogromnego namiotu, o czerwonej barwie. Przed nim stało czworo pikinierów. Przed otworem prowadzącym do wnętrza stał rycerz w stalowo-szarej płytowej zbroi. Po obu jego bokach w ziemię były powbijane sztandary, na których widniał herb Marca - szary wilk w koronie, na jasnoczerwonym tle.

- Stać - przemówił rycerz. Kiedy to zrobili odezwał się ponownie - co chcecie od króla?
- David Bell - odpowiedział dyplomata - jestem tu by pośredniczyć w negocjacjach między Marciem, a Wiktorem.
- Wejdź. Oni zostają tu. Oddaj też broń.
- Jestem Ayumi Namada - wypaliła natychmiastowo Ayumi - byłam w radzie wojennej króla jeszcze w Amstereszcie.
- Idź z nim.

                                          Bell wszedł pierwszy, Ayumi wkroczyła tuż za nią. Wewnątrz siedział król Marca oraz troje starych generałów.

                                          Marc ubrany był w stalowo- szarą zbroję płytową - nosił ją codziennie podczas oblężenia. Zielona peleryna, doczepiona do zbroi opadała na ziemię, kiedy król siedział na krześle za szerokim, sosnowym stołem. Przepasany był szkarłatnym pasem, z którego jednej strony znajdowała się pochwa z mieczem,  a z drugiej sztylet. Na twarzy króla znajdowały się bujne czarne wąsy i broda. Tylko broda różniła go od czasu, kiedy Ayumi widziała go ostatni raz. Wówczas miał tylko kilkudniowy zarost, który tak się podobał królowej Joannie.

                                          Na stole przed królem leżała buława zakończona czerwonym rubinem. Obok był hełm w kolorze takim samym jak zbroja, z czerwonym pióropuszem. Jeszcze dalej leżała mapa kraju i drewniana tarcza z herbem Marca.

- Wasza Wysokość - rzekła Namada i opadała na kolana. Po chwili również i Bell przyklęknął.
- Wstań Ayumi - odpowiedział król - kto z tobą przybył?
- To David Bell, który ma pomóc Waszej Wysokości zawrzeć pokój z uzurpatorem.
- Dobrze, więc niech i on wstanie - powiedział Marc - jak chcesz to uczynić czarodzieju? - spytał Bella.

poniedziałek, 21 października 2013

30. Pani Green



Rozdział 30
Pani Green

                    Westdam poddał się Lenowi poprzedniego dnia. Pomimo tego chłopak wciąż nie wiedział na jakich warunkach zdobył miasto dla króla Marca. Wywoływało to w nim wybuchy niekontrolowanej złości. Ludzie z jego oddziału wiedzieli, że lepiej wtedy uciekać gdzie pieprz rośnie, jednak podwładni Roberta van Dojnala nie znali aż tak dobrze młodego mistrza miecza i parę razy przez to oberwali. Wkrótce i oni przyswoją jak zachowywać się wobec złotookiego.

                    Len zajmował ze swoimi najbardziej zaufanymi ludźmi przestronny, mały domek w pobliżu pałacu namiestnika miasta. Zaraz obok znajdowały się koszary, gdzie Tao umiejscowił swoich partyzantów.

                    Domek miał malutką łazienkę, kuchnię, spiżarnię i trzy pokoje. Jeden pokój zajmowały Akiko i Danuta van Kresuescu, w drugim Linescu i osobisty sługa Lena - czternastoletni - Dave. W ostatnim mieszkał sam pan porucznik.

                    To właśnie w pokoju wodza odbywało sie teraz spotkanie najważniejszy ludzi w Samodzielnym Oddziale Leśnym Armii Niepodległej Rumlandii. Tao siedział przy froncie prostokątnego, dębowego, solidnego stołu. Po jego lewej stronie siedziały kobiety, a na przeciw nich Linescu. Dave stał za ramieniem Lena i przynosił jedzenie, picie, potrzebne dokumenty, listy i mapy.

- Jak sytuacja w mieście? - złotooki zwrócił się do zebranych.
- Wszyscy wierni i zdają się wierzyć, że reszta naszej armii poszła wzdłuż granicy na Twierdzę Jesienną - odpowiedział Linescu.
- Ten Fatik może wyciąć nam numer - stwierdziła szlachcianka.
- Być może - przytaknęła Akiko.
- To twoja wina. Gdybyś nie była zdrajcą nie miał by do nas problemów! - zarzuciła jej natarczywie pani Danuta - Dave wina! - ryknęła na blondynka, a ten zaczerwieniony na policzkach pospieszył spełnić jej rozkaz.
- Mogłabyś wytrzeźwieć kiedyś - odcięła się Namada.
- Spokój - warknął rozdrażniony Tao - nie obchodzą mnie wasze konflikty. Teraz zajmujemy sie sprawami monarchy i waszego państwa.
- Od kiedy z pana taki służbista poruczniku? - spytała Danuta van Kresuescu i roześmiała sie perliście.
- Od wczoraj.
- No dobra, ale teraz to i twój kraj.

                    Len zmierzył ją uważnie. Blizna pod okiem zdawała się jedynym drobiazgiem, który odejmował jej urody. W dużych, zielonych oczach grały ciepło ogniki. Wyraźnie się z czegoś cieszyła. Długie, blond włosy dziś związała w koński ogon przez co zdawały się nieco zbyt bardzo przylizane, ale za to doskonale eksponowały szyję kobiety. Ubrała kolejny raz płaszcz do kostek i tunikę pod niego.

- Zostaniesz ze mną po naradzie - rozkazał jej Len - Akiko zdobądź wreszcie warunki kapitulacji miasta. Potem przyjdź prosto do mnie. Nie chcę cię widzieć bez tych dokumentów!
- Tak jest - odparły kobiety.
- Dave jak tylko pani van Kresuescu odejdzie stąd, przyprowadź dwie markietanki.
- Które panie poruczniku?
- Te młodsze.

                    Spojrzał wyzywająco na panią Danutę i wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu.

- Rozejść się.
- A co ja mam robić paniczu? - spytał Linescu, będąc już przy drzwiach.
- Pilnuj żeby nasi się nie obijali.

                    Zaraz po tym podwładny wyszedł za Akiko i Dave' m. Len został sam  na sam z urodziwą, ponad trzydziestoletnią kobietą.

- Coś ode mnie chcesz? - spytała kobieta, zsuwając płaszcz.

                    Len nie odpowiedział. Chwycił ją pod pachy i posadził na blacie stołu. Przylgnął do niej całym ciałem i zaczęli się całować.

- Spodobało ci się - wyszeptała zielonooka.

                    Chłopak znów nie odpowiedział tylko położył ją na stole i podwinął tunikę. Wszedł w nią szybko i nie odzywał się już do końca stosunku. W trakcie zdał sobie sprawę, że nie zdjął nawet spodni. Był tak spragniony szlachetnie urodzonej kobiety, że nie zadał sobie trudu pozbycia się ubioru.

- Z czego tak sie cieszyłaś na zebraniu? - spytał kiedy skończyli.

                    Siedział na fotelu, a ona leżała z nadal podwiniętą tuniką i wciąż miała za bardzo rozchylone nogi. Kobieta złączyła je i podźwignęła się na łokciach.

- Strasznie ciekawski jesteś - rzekła i zarzuciła teatralnie nogę na nogę.
- Jak chcesz. Idź już.

                    Kiedy dama wyszła Len pogrążył się w świecie swoich myśli. Reflektował nad obecną sytuacja w mieście, kraju i kontynentu, do którego trafił. Potem zastanawiał się co z Tamarą. Czy dziewczyna radzi sobie po tym jak bestialsko potraktował ją jeden z magów? I co wobec tego powiedziała jej pani Green?

- Szefie - do pokoju wszedł Dave - przyszła do pana jakaś blondynka.
- Przecież kazałem van Kresuescu odejść...
- to nie ona.
- To wprowadź.

                    Dave wyszedł i natychmiastowo do pomieszczenia weszła wspomniana przez niego blondynka. Ubrana była w czarną szatę podróżna czarodziejów. Skąd Len, że to szata magów? Rozpoznał w blondynce panią Green - matkę jego przyjaciółki Lisy. Nie dostrzegł na jej szacie naszywki oznajmiającej z jakiego departamentu ministerstwa czarodziejów jest.

- Po cywilu dziś? - spytał jej na wejście - witam panią, pani Green.
- I ja ciebie Tao. Tak dziś po cywilnemu, można by powiedzieć, że nawet na wakacjach myślę o twojej sprawie.
- Do rzeczy pani Green.
- Mam ciekawe fakty.

                    Len spojrzał na nią niecierpliwie. Pani Green widocznie dobrze bawiła się przed przybyciem tu. Mógłby wypomnieć jej spotkanie z mężczyzną, na którego z całą pewnością czekała, kiedy przyszedł wyjawić jej prawdę o swoim pobycie w Ministerstwie Magii. Nie zrobi, jednak tego, bo i po co? W końcu i tak się dowie.

- Wiesz coś o religiach? - spytała po chwili milczenia.
- W tym świecie nie.
- Błąd. Ludzie w naszych krainach wierzą w różnych bogów. W boga natury w okolicach lasów, w boga wody, w pobliżu akwenów, w bogów ognia i powietrza w innych częściach kontynentów, a także boga ciemności.
- I co w związku z tym? Jestem tu prawie rok, a dopiero w tym mieście natrafiłem na ślady bóstw.
- Bo podróżowałeś lasami i odwiedzałeś osady mniejsze niż twoja drużyna.
- U van Nicolescu...
- ... który nie wierzył w nic, odkąd stracił poprzednią żonę - przerwała mu Green.

                    Len zdziwił się tymi słowami. Spojrzał uważnie na kobietę i szukał śladów kłamstwa. Nie znalazł ich.

- To brzmi jakby....- zaczął, ale kobieta znów mu przerwała.
- Ma od niedawna nową żonę. Tą szczęściarą jest Rozwarta Dama z Norfdamu.
- Pomówmy na mój temat.

- Zgoda - potwierdziła kobieta i usiadła przy dębowym stole, na którym leżały porozrzucane kartki. Nie zdążył posprzątać po zabawach z panią Danutą - istnieje teoria - kontynuowała czarodziejka - że na świecie pozostają w ukryciu berła stworzone przed wieloma wiekami przez ludzi natchnionych do działania. Kiedy się je połączy można poznać odpowiedzi na drażniące nas pytania i poznać przeszłość. Także tą z innego świata. Nie mam pojęcie, gdzie je ukryto, ale sądzę że berła bóstwa natury jest w...

- Czarnolesie - dokończył za nią Len.
- Tak - zgodziła się mama Lisy - to nie wszystko. Wiem już, że na 70% zostałeś zabity na ziemi i...
- Tego i ja sie domyślam - wtrącił Len.
- Nie przerywaj mi, proszę - upomniała go kobieta - w twoim świecie zwykli ludzie odkryli prawdę o was, szamanach. Stworzyli interkontynentalną organizację do wyłapywania takich jak ty - zrobiła przerwę by chłopak zrozumiał o czym jest mowa.
- Skąd wiesz? - spytał podejrzliwie.
- To ściśle tajne - odparła i spojrzała przez okno na padający śnieg - potrzebowałam do tego osobistego pełnomocnictwa ministra. Więcej ci nie mogę powiedzieć.

                    Zapadła cisza. Len nie wiedział co o tym myśleć.

- Co jeszcze wiesz? - spytał wreszcie, przerywając cisze.
- To oni cię zabili.
- Co z June? Co z moimi znajomymi? Co z rodziną? Co z innymi?
- Nie wiem - powiedziała cicho Green - na prawdę nie wiem. Przykro mi Len.
- I trafiłem tu, bo...
- na to zasłużyłeś - dokończyła za niego - zostałeś skrytobójczo zamordowany. Do tego stało się to w twoim własnym, rodzinnym domu.
- Jak?
- Nie wiem. Ktoś mógł cię zdradzić. Nie wiem...
- Gdybyś zajrzała do mojego umysłu odnalazła byś wspomnienie tego?
- Nie. Na to już za późno.

                    Len usiadł bezładnie na krzesło. Tych nowin znów było zbyt dużo. Nie radził sobie z tym. Czuł jak ponownie zbiera w nim agresja. Mama Lisy jakby to wyczuła, bo odeszła do okna - jak najdalej od Lena.

- Może się napijemy? - zaproponowała.
- DAVE! Wina! I to już!

                    Nie upłynęło nawet i pół minuty, kiedy czternastolatek wpadł zdyszany do pokoju swojego wodza i natychmiast nalał czerwonego wina ze szklanej karafki do dwóch kielichów.

- Spadaj teraz.

                    Green mogła znów usiąść przy stole. Len pogrążył się w piciu wina. Było zbyt słodkie, ale również i dość mocne. Nie wzywał już pomagiera, po wypicu pierwszego kielicha tylko sam obsłużył siebie i towarzyszkę z Czarnolasu.

- Jak się czujesz? - spytała troskliwie.
- Zwyczajnie.
- Wiesz, Lisa chciałaby się z tobą spotkać?
- Jestem zajęty - odburknął, wypijając kolejny kielich.

                    Opuścił wzrok na karafkę i milczał przez dłuższą chwile. O dziwo to samo zrobiła czarodziejka. Widocznie potrzebowała chwili by ochłonąć po tym jak chłopak nie okazał zainteresowania względami jakimi się cieszył u jej córki.

- Ona nie jest niczemu winna. Poza tym chce to zrobić przyjacielsko?
- To?
- Spotkać się i pogadać.
- Długo z nami jeszcze będziesz? - zmienił temat.
- Kilka dni.
- Jeśli zrobisz coś dla mnie, to mogę się spotkać z twoją córką nawet jutro.
- Co takiego?
- Informacje o warunkach poddania miasta. Chcę też wiedzieć co na wojnie.
- Uwinę się z tym w dwa, może trzy dni - zapewniła Green.

                    Len wstał i odwrócił się od kobiety. Miał wreszcie poznać nieco więcej prawdy o sytuacji na froncie i własnym zadaniu. Zabawne wydało mu się, że kiedy poznał prawdę o swoim zgonie w innym wymiarze, to bardziej interesowało go to co dzieję się tu i teraz. Zostawała jeszcze sprawa Tamary. Jak ona tu trafiła? Green twierdziła, że nie wie nic o jego przyjaciołach, więc nie ma nawet co pytać o tę konkretną przyjaciółkę.

- Już pójdę jeśli pozwolisz - mama Lisy przerwała mu rozmyślania.

                    Tego dnia pani Green już nie wróciła do pokoju Lena. Chwilę po jej wyjściu do pomieszczenia wparował Dave i dwie markietanki. Obie ubrane były w grube futra, które dostały w zamian za sprzedaż paru "drobiazgów", przyniesionych ze sobą do obozu Lena, a potem do Westdamu. Pod płaszczami miały założone obcisłe sukienki, sięgające im do połowy ud. 

- Co możemy dla pana porucznika zrobić? - spytała ruda, dwudziestoletnia Jagna Winescu.

                    Len nic nie odpowiedział. Jagna usiadła po prawej stronie chłopaka, przy dębowym stole. Helga z Państwa Czarnej Wrony stanęła na wprost chłopaka.

- Poruczniku - Schwarz sprowadziła go na ziemię.
- Co?
- Co możemy dla ciebie zrobić?

                    Mogły zrobić dużo. Pierwotnie Len chciał powiedzieć im, że mogą opuścić partyzantkę, ale widząc teraz sukienki pod grubymi futrami, zmienił zdanie.

- Chcę żebyście nauczyły sie opatrywać rannych.
- Wyruszamy dalej na wojnę?
- Kiedyś na pewno - odpowiedział tajemniczo złotooki.
- Lubię te pana porucznika tajemniczość - rzuciła figlarnie smolisto- włosa Helga.
- Wpadnij tu jutro o tej samej porze.

                    Było to pożegnanie co obie kobiety wiedziały już z rozkazującego tonu porucznika Tao. Opuściły, więc pokój Lena.

                    Kolejnego dnia Len nie doczekał się wizyty czarodziejki. Zamiast tego Dave oznajmił mu, że Akiko wciąż szuka informacji dla Lena. Ten kazał mu natychmiast odwołać Namadę z misji i sprowadzić z powrotem do mieszkania, a także kazać jej go nie opuszczać.

                    Około południa posłaniec przyniósł list od namiestnika van Dojnala. Pisał on, że zamierza wyprawić przyjecie na cześć prawdziwego monarchy i nastąpi to za tydzień. Do tego czasu będzie musiał pozostać w mieście.

                    Kiedy Tao odłożył list, do pokoju wkroczyły powoli Akiko i Helga Schwarz. Namada ubrana była w długą do kolan sukienkę, na która nałożyła ciepły, wełniany sweter. Na nogach miała ciepłe, skórzane, czarne buty. Młodsza kobietka ubrana była tak jak wczoraj.

- Co cie do mnie sprowadza? - palnął Len prosto z mostu do Namady.
- Przyszłam tylko potwierdzić, że ten generał Złotej Armii, o którym ci mówiłam faktyczne ma na imię Bason. Świetnie włada mieczem i halabardą, a do tego jest ogromny.
- Być może to on - odparł Len, który przez ostatnie wydarzenia zupełnie zapomniał o tym, że gdzieś tam daleko może przebywać jego przyjaciel z innego świata.
- Coś sie stało?
- Nie - skłamał Len - możesz odejść. 

                    Akiko wyszła, a Helga przysiadła obok złotookiego. Len przyjrzał się jej dokładniej.  Miała drobne dłonie. Pod futrem, na szyi nosiła wydziergany na drutach, wąski szalik. Miała jasną jak zawsze cerę i nieco dłuższe niż gdy się poznali włosy.

- Co chciałeś ode mnie, panie poruczniku? - spytała uprzejmie.

                    Len nie wiedział co właściwie ma jej odpowiedzieć. Podobała mu się. Uświadomił to sobie dopiero wczoraj, kiedy ujrzał ją w krótkiej spódniczce, mając jeszcze w pamięci wspomnienia tego jak wziął szlachciankę na blacie stołu przy, którym siedzieli i teraz. Mógł zaproponować jej coś niedorzecznego jak wspólny spacer albo... albo jakąś przejażdżkę konną. Tak to byłby dobry pretekst do spędzenia czasu razem.

- Ile masz lat? - odpowiedział w końcu pytaniem na pytanie.
- Niedawno skończyłam 15.
- Umiesz jeździć konno?
- Nie.
- Wstawaj idziemy się uczyć.
- Ale jak? - spytała oszołomiona i zdezorientowana nastolatka.
- Normalnie. Wsiądziesz na konia i przejedziemy się za miasto.
- Dlaczego?
- Chcę żeby, chociaż jedna sanitariuszka umiała jeździć na koniu.
- Danka umie.
- Będzie dalej tylko służką.

                    W końcu poszli pojeździć. Len wybrał im po starym koniu z miejskiej stajni. Powoli zaczynał odczuwać brak monet. Otrzymane od króla już były na wykończeniu, a nowych nie miał skąd wytrzasnąć. Z tego też powodu nie miał złota na wypożyczenie czy też kupienie lepszego rumaka. Miało to też dobre strony, Schwarz miała możliwość nauki na niezbyt szybkim zwierzęciu.

                    Dziewczyna radziła sobie poprawnie jak na jedną z pierwszych jazd. Po godzinie mogli już spokojnie zmusić zwierzęta do truchtu za miejskie mury. Jechali jeszcze przez jakiś czas, aż dotarli do miejsca, gdzie oddział Lena rozbił obóz zanim van Dojnal poddał miasto. Tam zsiedli z koni i zrobili sobie krótką przerwę.

                    Tao wyjął z wewnętrznej kieszeni czarnego płaszcza bukłak z miodem pitnym. Helga stała kilka metrów od niego i przyglądała się swojemu dowódcy w milczeniu.

- Masz jakiś jeszcze cel w tym wywiezieniu mnie tu? - spytała po długiej walce z sobą.

                    Len nie odpowiedział dopóki nie opróżnił duszkiem bukłaku. Spojrzał spode łba na przyszłą sanitariuszkę i powiedział:

- Dałbym ci trochę, ale jesteś za młoda.
- A może ja mam ci dać coś innego? - spytała słodkim głosem, jeżdżąc po zapince grubego futra. Co zaczynało kusić Lena, na co wpływ miało też i powoli uderzający do głowy miód.
- Chcesz?

                    Twarz dziewczyny momentalnie spochmurniała. Sprawiała wrażenie jakby miała zamiar uderzyć chłopaka, ale sie w porę opamiętała. Mimo to ręka wciąż jej drgała. Len zorientował się, że powiedział głupstwo, ale już nic na to nie mógł poradzić.

- Myślisz, że jestem taka jak inne? - warknęła dziewczyna.

                    Len nie odpowiedział.

- Skoro tak to wiedz, że nie!
- Wiem - bąknął speszony złotowłosy.
- Powinniśmy chyba wracać.

                    Istotnie odjechali - w milczeniu - do miasta. Rozstali się zaraz po oddaniu koni do stajni. Helga prawie odbiegła w sobie tylko znana stronę. Natomiast porucznik Tao podreptał powoli do swojego, tymczasowego domu. 

                    Wydarzenie z obrzeży lasu pogorszyło i tak już kiepski stan psychiczny Lena. Bason daleko na wschodzie tej krainy, tajemnicza organizacja, która zamordowała go skrytobójczo w górskiej twierdzy jego rodu, przy współudziale któregoś z domowników. W zasadzie każdego poza siostrą mógł o to podejrzewać. Do tego natychmiast dołączyły inne problemy i przeciwności z jakimi się zetknął w Międzymorzu. W skutek tego wszystkiego nachlał się w samotności miodu pitnego i wina.

                    Sam nie wiedział kiedy zasnął. Obudził się dopiero, gdy Słońce było już w zenicie. Musiało być już południe, a przecież zaczynał pić jeszcze popołudniu, poprzedniej doby. Musiało być z nim wyjątkowo kiepsko. Czuł straszny ból głowy i stan swojego gardła mógł porównać z Saharą - było tam tak samo sucho.

- Dave - wychrypiał, ale nikt nie odpowiedział - Dave!

                    Po chwili ktoś wszedł do pokoju. Był to wezwany młodzieniec. Niósł w dłoniach duży dzban. Len poczuł niemiły ruch w żołądku. Na szczęście była to zwykła woda.

- Ta blondynka, w czarnym płaszczu wróciła - zakomunikował w końcu Dave.

// Pora na kilka słów od autora. Według mojego zamiaru pierwszy tom (lub część, zwijcie jak chcecie) Międzymorza zakończy się za około 10 rozdziałów. Wstępnie ma mieć równo 40 rozdziałów, ale jak to dokładnie wyjdzie? Zobaczymy niebawem. Na pewno po ostatnim rozdziale znajdzie się jeszcze epilog, który będzie stanowił zapowiedź kolejnego tomu i tego co w nim będzie nam dane ujrzeć. Plany już są. Równolegle będę pisał również i na Cudowne ocalenie - blogu o alternatywnej historii życia jednej z postaci z serii HP.
Tym sposobem do wiosny na pewno zostanie ukończony pierwszy tom Międzymorza. Co zdarzy się do końca obecnej części i parcie 2? Tego nie zdradzę, gdyż mam dość szczątkowy zarys i wolę pisać improwizując wydarzenia niż drobiazgowo obmyślać je wcześniej ;D
Do zobaczenie, wkrótce! ;)