czwartek, 25 lipca 2013

16. Znowu w Dzikich Polach



Rozdział 16
Znowu w Dzikich Polach

                               Październik zbliżał się coraz bardziej ku końcowi. Pogoda nadal przypominała letnią. Temperatura pozwalała wciąż ubierać się w letnie stroje i nie szukać zimowych kożuchów i futer. Południowy wiatr przynosił wilgotne i ciepłe powietrze. Ciepły deszcz przynosił ukojenie skołatanym nerwom mieszkańców Twierdzy Dzikie Pola. 

                               Odkąd Len powrócił do fortyfikacji sytuacja polityczna wewnątrz kraju stała się najbardziej napięta od wielu lat. Koalicja książąt ruszyła na wojnę domową, nie wypowiadając jej wcześniej nikomu. Jak narazie z łatwością podporządkowała sobie wioski leżące przy granicy dawnych wpływów swoich i Danilesców. Potężny ród wciąż nie był całkowicie przygotowany do walk i niemal natychmiast po rozpoczęciu inwazji poprosił o co najmniej zawieszenie broni, na co świętujący obecnie sukcesy książęta nie wyrazili zgody i nakazali podległym sobie oddziałom dalsze parcie naprzód. 

                               Jak dowiedział się Len - na szczęście dla Danilesców - zięć zmarłego monarchy nie chciał pomóc rodzinie swojej żony poprzez agresję zbrojną na ziemie uznające zwierzchnictwo najpotężniejszego rodu w Rumlandii. 

                               Czas spędzany w twierdzy mijał Lenowi na wysłuchiwaniu wieści przynoszonych przez posłańców od generała armii mijającej Dzikie Pola. Najczęściej generał wspominał o tym żeby nie handlować z miastami i wioskami uznającymi władzę przeciwników politycznych. W jednej z ostatnich wiadomości generał zażądał żeby syn namiestnika twierdzy wraz z podległym mu odziałem stawił się w jego obozie. Niechętny temu Denis van Nicolscu zgodził się dopiero kuszony wizją łupów wojennych jakie roztaczał przed nim syn. Ostatecznie za zasługi w przekonywaniu ojca, generał nadał młodemu van Nicolescu stopień kapitana i wkrótce wynalazł pierwsze zadanie dla młodego oficera. Wraz z podległymi mu żołnierzami miał stanowić przednią straż kolumny wojsk prowadzonych przez swojego dowódcę. Zadanie miało nie być zbyt trudne, ponieważ prywatna armia Danilesców nadal stacjonowała w większych miastach i w okolicach, gdzie zbiegały się strefy wpływów rodu z niedoszłą ofiarą niedawnego zamachu - imieniem Marc.

                               Wojna domowa spowodowała, że napięte relacje pomiędzy namiestnikiem twierdzy, a Lenem uległy rozluźnieniu. Co było przyczyna zmiany w stosunku do siebie obu mężczyzn - nie wiadomo. Ostatecznie Len zrezygnował na jakiś czas z próby zamordowania van Nicolescu. Zamiast tego postanowił powiększyć swój oddział do jak największej liczby ludzi. 

                               Większość czasu w ciągu kilku dni pobytu w twierdzy mijała Lenowi podobnie. Chłopak budził się w swoim pokoju w gospodzie - wynajmowanym na koszt rządzących. Po typowo porannych zajęciach jak poranna toaleta i śniadanie, ćwiczył w samotności przez kilka godzin. Potem miał krótką przerwę na obiad i szkolił swój oddział. 

                               Żołnierze, którzy jeszcze niedawno trudnili sie pracą w polu, robili szybkie postępy. I tym sposobem zaczęli budzić zainteresowanie pułkownika van Nicolsescu. Pragnął on włączyć halabardników do zamkowego garnizonu. W tym celu zaprosił Lena na uroczystą kolację. Wyprawianą z powodu tryumfów koalicji książąt. Wśród zaproszonych znaleźli się stacjonujący w okolicy generał van Abramescu, młody książę Wiktor oraz kilku innych bogatych i wiele znaczących ludzi.

                               Uczta zaplanowana była na sobotę o godzinie 18. Do tego czasu złotooki zajmował się swoimi rutynowymi zajęciami. Nikogo w twierdzy nie zdziwił widok młodego chłopaka szkolącego sporo starszych od siebie wojowników. Tym razem, jednak w odróżnieniu od innych dni Len poczuł się inaczej. Nie potrafił określić dokładnie dlaczego tak było, ale wiedział że czuje się tak jakby był pod czyjąś baczną obserwacją.

                               10 minut przed ucztą Tao opuścił swoją kwaterę i udał się do największej sali w zamku. Droga mijała mu bardzo spokojnie. Dnie były nieprawdopodobnie długie jak jesień. Chłopakowi ciągle zdawało się, że jest jeszcze późne lato, a tymczasem nieuchronnie zbliżał się listopad. Postanowił zapytać o tę anormalność kogoś znającego lepiej niż on tutejsze realia. Jednocześnie idąc w stronę sali przez zamkowy dziedziniec, czuł się nadal obserwowany. Nie miał, jednak czasu na ustalenie kto i po co szpieguje jego poczynania.

                               Kilka sekund przed wybiciem przez zegar godziny 18, Len przekroczył próg największej sali. Sala wyglądała identycznie jak podczas pamiętnego balu, na którym wybuchła panika z powodu spodziewanego najazdu wilkołaków. Na małym podium stał już pułkownik van Nicolescu. Pod przeciwległą ścianą stały małe stoliki, nakryte dla 4 osób. Większość miejsc była pozajmowana przez wojskowych, miejscowych dostojników i ich partnerki. Złotooki przez pewien czas liczył, iż zobaczy tu znajome twarze, jednak srogo się przeliczył.

                               Uczta została zapoczątkowana przez krótkie przemówienie gospodarza, który rozprawiał o sukcesach książąt i przyszłych zaszczytach jakie przypadną jego rodowi, gdy jego syn odniesie jakiś wielki sukces wojenny. 

                               Po przemówieniu pułkownika na podium weszło kilkoro muzyków, którzy zaczęli grać jakiś wolny utwór. Ogólnie przez całą ucztę panować miała muzyka relaksacyjna, z krótkimi przerywnikami, Najczęściej oznaczającymi wezwanie bawiących się do powrotu do stolików na wspólne wypicie alkoholu w intencji zwycięskiej wojny.

                               Młody panicz Tao usiadł samotnie przy stoliku pod ścianą, na samym skraju obszaru zajętego przez gości. Przez pierwszych kilkanaście minut siedział samotnie, nic nie jedząc, ani nie pijąc choćby łyka - jakby się bał, że zostanie otruty. Po kilkunastu minutach dosiadły się do niego dwie młode damy. 

                               Jedna była szatynką, o ciemnej cerze, brązowych oczach i lekkiej nadwadze. Ubrana była w zwiewną kremową sukienkę, o ramiączkach przyozdobionych serduszkami pośrodku nich. Len momentalnie poczuł, że skądś zna tę pannę. Chwilę temu przypomniał sobie, że jest ona szpiegiem z Kraju Białego Orła. Rozmawiał z nią, gdy po raz ostatni opuszczał twierdzę i szedł na misję do Czarnolasu.

                               Druga była wysoką, szczupłą, blondynką, której figura przypominała klepsydrę. Dziewczyna wyróżniała się z daleka z tłumu, co spowodowane było różnymi kolorami jej tęczówek w oczach - lewa była jasnobrązowa, a prawa ciemnoszara. Wydawało się to dziwne, lecz Len pamiętał z czasów kiedy pobierał jeszcze nauki w domu, że jest to choroba - heterochomia. Z tego co pamiętał nie było to groźne dla życia, aczkolwiek pozostawiało pewien niesmak, gdy patrzyło się tej kobiecie w oczy. Blondynka ubrana była w bogato zdobioną falbankami i koronkami, rudawą suknie.

- My się chyba znamy? - zagadała szatynka.
- Tak w połowie - odrzekł Len - lub nawet mniej.
- Nie rozumiem? - spytała dziewczyna.
- Tej tu - wskazał na blondynkę  - nie znam nic, a nic - wyjaśnił Len - a ciebie? Ciebie widziałem, ale nie pamiętam imienia.
- Jestem Patricia, a to jest Natalia - odpowiedziała szatynka - Natalia pochodzi ze Skandynawii.
- Tej waszej? - spytał niechętnie Len.
- Tak.
- Co to znaczy waszej? - wtrąciła się blondynka.
- Kiedyś się dowiesz - odpowiedziała jej Patricia.

                               Dziewczyny przysiadły się do Lena. Obie przyniosły ze sobą kieliszki, a kiedy chłopak zapytał po co im one skoro on nie ma butelki z alkoholem na stole, Natalia wyjęła z torebki na oko pół litrową butelkę. Chłopak nie dał się długo namawiać i już po chwili pił z towarzyszkami alkohol, którym okazała się czysta wódka. Dziewczyny miały większą wprawę od Lena w piciu alkoholu - przodowała w tym zwłaszcza Patricia. 

                               Po godzinie ostrego picia Len odczuwał już lekki szum w głowie i lekko kołysał mu się obraz przed oczami. Dziewczyny zarządziły chwilę przerwy i udały się do służby po kolejną flaszkę. Złotooki wykorzystał to żeby trochę się przejść i odrobinę poprawić swój stan. W chwili kiedy wstał, zaczął się chwiać. Po kilkunastu sekundach - w miarę -opanował to i poszedł w kierunku wyjścia z wielkiej sali. Doszedł tam bez trudu - jak na swój stan. Gdy tylko przekroczył drzwi wpadł na kogoś i upadł.

- Prze.. przeeee... praszammmm - wydukał.
- Nic się nie stało - odburknęła dziewczyna.
                               Len podniósł wzrok i ujrzał jak przez mgłę Natalię.
- To ty - wydyszał.
- Tak - odpowiedziała - daj rękę, pomogę ci wstać - zaproponowała.

                               Len ochoczo zgodził się na sugestię Natalii i nie tylko dał jej pomóc sobie wstać, ale też dać się odprowadzić do pokoju. Droga minęła im szybko i sprawnie, kiedy wyszli na dziedziniec Len dostał w twarz powiewem świeżego powietrza i jakby się ocknął z głębokiego snu - tak mu się przynajmniej wydawało. Po minucie wrócili do środka budynku, z drugiej strony dziedzińca. Wewnątrz Len nie czuł się już tak komfortowo jak na zewnątrz, ale szedł dużo żwawiej niż poprzednio. Myślał, że już całkiem wytrzeźwiał. W mimowolnej asekuracji Skandynawki wszedł do swojego pokoju. Usiadł na twardym krześle przy małym brzozowym blacie i wyjął z pod niego dwie szklanki.

- Napijesz się czegoś? - spytał.

                               Natalia zajęta oglądaniem małego, jednopokojowego lokum Tao, nie odpowiedziała nic. Pochłonięta patrzeniem, z zamarzonym wzrokiem na łóżku, po raz kolejny wyjęła niewiadomo skąd pół litra wódki. Oderwawszy wzrok od łóżka, zabrała Lenowi szklanki i nalała do połowy ich pojemności, przezroczystego płynu.

- Twoje zdrowie - szepnęła i jednym ruchem opróżniła swoją szklankę. Len uczynił podobnie.

                               Po przełknięciu ostatniego łyku wódki, wstał. Znowu nim zachybotało. Zrobił kilka kroków w kierunku łóżka i będąc już o dwa od niego runął z całą siłą.

- Coś mi nie wyszło - powiedział z pijackim akcentem.
- Czekaj pomogę ci - zawyrokowała Natalia.

                               Podeszła do niego i jednym ruchem obróciła go na wznak. Pochylona nad nim spojrzała mu w oczy i położyła rękę na czole. Trzymała ją tak przez kilka sekund, aż upewniła się, że Len jest pijany, a nie chory i nic mu nie grozi.

                               W tym samym czasie Len wpatrywał się w jej dekolt, który ukazywał zaledwie niewielką część piersi dziewczyny. Mimo to Len patrzył w niego uparcie, jak urzeczony i nic nie było wstanie go od niego oderwać. Nic - prócz wyprostowania się przez Skandynawkę. 

- Uszykuję ci wody na noc - powiedziała i zaczęła przeszukiwać szafki w poszukiwaniu odpowiedniego bukłaka. Po kilku minutach znalazła i postawiła na szafce nocnej przy łóżku.

                               W tym samym czasie Len usiłował zdjąć z siebie swój strój z uczty. Była to odświętna, czarna, matowa szata, z wyszytymi po bokach smokami w chińskim stylu. Był to prezent na ucztę przysłany mu kilka godzin temu przez pułkownika van Nicolescu. Jak widać pułkownik coraz bardziej zabiegał o poprawę stosunków między nim, a Lenem.

- Pomóż - powiedział Len do blondynki.

                               Ta niezgrabnie rozpięła mu znajdujące się z lewego boku guziki i odeszła od łóżka. Len szamotał się dobrą chwilę z ubraniem, jednak po tym czasie dał za wygraną. Na szczęście Natalia zlitowała się nad nim i unosząc mu klatkę piersiową w górę zdjęła górną część szaty. Gdy to robiła znów była pochylona - jak poprzednio - co skutkowało zwiększoną koncentracją Lena na jej biuście. 

                               Kiedy uwolniła jego ręce z rękawów szaty, poczuła jak te zaczynają gładzić ją po obu stronach talii. Dziewczyna uznała to za naturalne u pijanego młodzieńca, więc nie zaprzątała sobie tym głowy - jak narazie. Zdejmując dłonie Tao ze swojej talii, podniosła się i przeniosła w dół łóżka, gdzie przyklękła na pościeli na wysokości kolan Lena.

- Jesteś piękna - wyszeptał Len.

                               Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko zarumieniła się. Biła się z myślami czy pozbawić chłopaka dołu od szaty, czy też nie. Szata była jednoczęściowa, w związku z czym po zdjęciu góry, Len chcąc - nie chcąc - leżał na niej. Co powodowało, że gniotła go w plecy nie miłosiernie. Roztkliwiona tym dziewczyna postanowiła pomóc mu pozbyć się ich. Spojrzała na chłopaka i coś jej nie pasowało. 

                               Zmierzyła go od stóp go głowy i jeszcze raz, lecz tym razem zatrzymała się w okolicach pasa. Ewidentnie coś sterczało mu między nogami. Poruszona tym odkryciem Natalia zawstydziła się jeszcze bardziej. Uniosła lekko biodra chłopaka w górę i przytrzymała je tam jedną ręką. W tej chwili wybrzuszenie w spodniach Tao zrobiło na niej spore wrażenie. Oszołomiona tym co za chwilę ujrzy lewą ręką zaczęła ciągnąć szatę w dół. Robiła to powoli co wyraźnie dawało przyjemność chłopakowi. Po kilku sekundach z części dolnej, wyskoczył penis chłopaka - stojący na baczność przed blondynką. Ta patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Usiadła okrakiem na udach chłopaka, kładąc nogi po bokach piszczeli Lena. Wciąż patrzyła w będącego - w pełnej gotowości - penisa, który znajdował się raptem kilka centymetrów od niej. Len podniósł na moment głowę w górę i jednym ruchem złapał Skandynawkę za dłonie. Pociągnął ją na siebie. Dziewczyna przygniotła go do łóżka. W okolicach pępka czuła jak Len wbija się w nią - pomimo sukni. Ułożyła ręce chłopaka nad jego głową i nadal je trzymając zaczęła się z nim całować. Tkwili tak przez dobre kilka minut, po których Natalia wstała i zeszła z ud złotookiego.

                               Stanęła obok łóżka i powoli zsuwała z siebie każdy skrawek sukni, eksponując przy coraz więcej swojego, zgrabnego ciała. Len czuł, że płonie. A tu coraz więcej było widać... Kiedy na zewnątrz wyskoczyła dwie piersi, czuł że zaraz eksploduje. Nie myślał już wcale. Raptownie wstał i przygniótł dziewczynę do ściany. Zerwał z niej ostanie skrawki sukni i zaczął całować najmocniej jak mógł. W tym samym czasie ocierał się członkiem o jej nagie ciało. Czuł, że i ona jest coraz gorętsza, coraz bardziej mokra.

                               Dziewczyna cicho jęczała od czasu do czasu, gdy tak się całowali. Jej ręce błądziły po jego plecach i głowie, zatapiając się we włosach. Jego ręce ściskały to jej biust, ugniatając go i wykonując nimi okrężne ruchy, to znów obejmowały jej tyłek i przyciągały go ku sobie.

                               Po kolejnym jęku, Natalia odepchnęła Lena na łóżko. Ten padł pijany i czekał na dalszy rozwój wypadków, z lekko rozchylonymi oczyma. Blondynka leniwie podeszła do łóżka. Usiadła przy biodrach partnera i uchwyciła go za czubek przyrodzenia. Powoli głaskała go, z czasem przyspieszała ruch. Powodowało to miłe mrowienie u chłopaka, które rozchodziło się od masowanej części ciała ku całej reszcie. Ręce Lena ponownie dopadły do piersi Skandynawki. Znowu miały możliwość dać im odrobinę szczęścia, co im się udawało, mimo znikomego doświadczenia. 

                               Zabawiali się tak przez krótki okres, po czym Natalia wstała. Nie puściła, jednak członka Lena. Przełożyła nogę nad Tao i znalazła się bezpośrednio nad nim. Wycelowała męskość złotookiego w swoją kobiecość i nadziała je na siebie. Po krótkiej walce natrafiła na właściwe miejsce i członek Lena zanurzył się w jej pochwie.

                               Teraz podnosiła się już tylko w górę i w dół. Od czasu do czasu kręciła biodrami koło i znów się unosiła, by zaraz potem opaść. Miała pełną kontrolę nad sytuacją. Ręce partnera ułożyła ponownie nad jego głową i tam je przytrzymywała. Ujeżdżanie chłopaka zajęło jej około 5 minut, po których Len zaczął się coraz mocniej wywijać. Przeczuwając do czego to prowadzi z siadła z niego i zaczęła masować strategiczne miejsce, prowadząc do finału ich zabawę... Gdy tylko ten nastąpił, chłopak usnął, a dziewczyna ubrała się i poszła z powrotem na zabawę.

***

                               Rankiem Lena obudził delikatny ból głowy i stukanie do drzwi. Nawet nie zadał sobie trudu, aby wstać z łóżka. Słabym łamanym głosem powiedział:

- Wejść.

                               Do środka wszedł namiestnik twierdzy we własnej osobie. Ubrany był w brunatny kontusz, a jego mina zdawała się ujawniać zadowolenie.

- Jak po uczcie? - zagadnął Lena.
- Ok.
- Tylko tyle?
- A ile?
- Nie ważne, mam do ciebie sprawę - pułkownik przeszedł do sedna - potrzebuje twoich ludzi. Ilu masz?
- Tylu, ilu potrzebuję - odparł zawadiacko Len.
- Dasz mi ich?
- Nie.
- Bo?
- Bo tak chcę.
- Przemyśl, jeszcze to - zachęcił van Nicolescu - możesz wiele zyskać...
- i stracić obstawę moich ludzi - przerwał mu Len.
- Nie jesteśmy już wrogami - zapewnił namiestnik.
- Dobra, pomyślę...

piątek, 12 lipca 2013

15. Stan krytyczny



Rozdział 15
Stan krytyczny

                               Pierwszy deszcz tego października zastał Lena w okolicach pierwszej ludzkiej osady, na jaką natrafił po zjawieniu się w Międzymorzu. Była to wioska Dzikie Pola, bardzo blisko twierdzy o tej samej nazwie. 

                               Deszcz padał gęsto i równomiernie na całą wieś. Stopniowo wszystkie budynki stawały się mokre i wilgotne. Deszcz wiał nieco leniwie, aczkolwiek przypominał dostojny chód jaśniepana - jak mawiali tutejsi mieszkańcy. 

                               Ci ostatni natrafiając na Lena rozmawiali z nim o ostatnich wydarzeniach, a te w Rumlandii stawały się coraz ciekawsze dla postronnych obserwatorów.  Mieszkańcy wspomnianego kraju byli coraz bardziej przerażeni - mimo iż wojna domowa nadal nie wybuchła -  wiadomo było, że każde ze stronnictw zbierało siły i zagranicznych sprzymierzeńców. Miasta będące dotychczas poza wpływem pretendentów do tronu zostały zmuszone do określenia się po jednej ze stron. Z racji na położenie geograficzne mogły dołączyć do grona popierającego zięcia zmarłego króla lub rodziny Danilesców. Tereny południowych stepów dołączyły do wspomnianego męża córki monarchy, a ziemie na  północ poparły - w pewien sposób z przymusu - najpotężniejszy w kraju ród. Na samej północy twardo rządziła koalicja synów zmarłego, która opanowała również stolice kraju - Bukadam.

                               Len po rozmowach z kolejnymi chłopami, dochodził do wniosku, że każdy w kraju musiał zacząć udzielać - chociaż cichej - aprobaty którejś z osób dążących do władzy. Osobiście miał zamiar znaleźć się w opozycji do znienawidzonego przez siebie Denisa van Nicolescu. Ku jego niezadowoleniu nastroje we wiosce były sprzeczne z jego interesami. Oczywiście myślał też nad zmianą państwa, w którym przebywał - ostatecznie nie został obywatelem żadnego z krajów w tym świecie - także mógł sobie - przynajmniej teoretycznie wybrać tymczasową narodowość. Dlaczego tymczasową? Bowiem panicz Tao w dalszym ciągu miał nadzieję na powrót do swojego świata i to możliwie jak najszybciej. Do działań w tym kierunku motywowały go wieści o nadciągającym kataklizmie. Przede wszystkim pragnął ocalić siebie, Tamarę i może jeszcze siostry Namada. Jedynym problemem było wykonanie takiego zamiaru. Sam nie miał pojęcia gdzie znajdują się przedstawicielki płci pięknej. 

                               Po kolejnych rozmowach, Len znalazł 10 chłopów, którzy zgodzili się pójść wraz z nim, w celu realizacji założonych przez niego celów. Były to usunięcie van Nicolescu od władzy, zemsta na nim i zaprowadzenie spokoju w Dzikich Polach. 

                               Chłopi byli fatalnie uzbrojeni - posiadali jedynie zmodyfikowane do walki kosy. Nie mieli zbroi, hełmów itp. Wszystkie braki pragnęli nadrobić walecznością, a Len obiecał zdobyć dla nich odpowiedni ekwipunek. 

                               Następnego dnia Len w asyście dziesięciu chłopów ruszył do twierdzy, podróż niespodziewanie zajęła im prawie cały dzień...

***

                               Tamara siedziała niespokojnie wiercąc się na krześle w pokoju sióstr Namada. Ostatnie wieści jakie dotarły do Dzikich Pól były coraz bardziej straszliwe. Dziewczynka nie usłyszała ich - nigdy - bezpośrednio, zawsze coś udało się jej posłuchać. Podczas ostatniego podsłuchiwania, dowiedziała się o tym, że Danilescowie proponują spotkanie wszystkich kandydatów do korony, na neutralnym terenie, który zostanie zabezpieczony przez armię neutralnego kraju. Książęta nie wyrazili zgody na takie spotkanie obawiając się pułapki, mającej ogromne wpływy w kraju i poza nim rodziny.

                               Siostry Namada znajdowały się właśnie na jakichś tajnych negocjacjach w gabinecie pułkownika van Nicolescu. Z pewnością obmyślają strategię na wypadek zbrojnej wyprawy armii należącej do pewnej rodziny o dużej ambicji.

                               Zza otwartych okiennic twarz Tamary były muskana przez delikatny i ciepły październikowy wietrzyk. Pogoda wybitnie sprzyjała prowadzeniu wojen i działań oblężniczych. Deszcz padał rzadko i nigdy nie były to gwałtowne ulewy, a drobne opady. Temperatura nadal utrzymywała się na poziomie od 15 do 20 stopni w ciągu dnia.

                               Wiatr nie był w stanie uspokoić skołatanych nerwów nastolatki. OD dawna martwiła się o Lena. Nim wyruszył na wyprawę van Nicolescu powiedział, że jeśli nie wróci po dwóch tygodniach to spotka ją coś złego. Minęło więcej - i to dużo - niż dwa tygodnie, a mimo tego nic złego ją nie spotkało. Wobec tego gniew pułkownika musiał być jeszcze bardziej okrutny niż zwykle. Bała się zemsty, ale jeszcze bardziej obawiała się o los złotookiego chłopaka. Dla oficera rumlandzkiej armii wykonał już niejedną niebezpieczną misję, lecz tym razem nawet po szczęśliwym wykonaniu zadaniu mogło spotkać go coś złego ze strony, którejś z walczących stron. 

                               Nagle rozważania dziewczyny zostały przerwane przez rozpaczliwe i gwałtowne pukanie do drzwi. Dziewczyna powoli, aczkolwiek niechętnie zbliżyła się do nich.

- Otwieraj! Musimy Uciekać! - krzyczały siostry Namada - SZYBKO!

                               Tamara nie myślała długo, tylko otworzyła drzwi i cofnęła się o parę kroków, unikając dzięki temu stratowaniu przez Akiko i Ayumi.

- Co się stało? - spytała opiekunek.
- Musimy uciekać - stwierdziła lakonicznie Akiko.
- Coś nie wypaliło - dodała Ayumi.
- Weź tylko bukłak z wodą, piersiówkę i coś do żarcia i spadamy - rozkazała Ayumi.

                               Różowo włosa nie myślała już o niczym, tylko popędziła zabrać co się da.

- Gdzie mój łuk?! - doszły jej do uszu wrzaski Akiko.
- Nie wiem! A moich sztyletów nie widziałaś?! - wtórowała jej Ayumi. 

                               Po kilku minutach panie były gotowe do drogi. Każda miała starodawną torbę, a w niej zapasy wody i jedzenie, starczące na - góra - 1 dzień. 

- Dokąd idziemy? - zapytała w biegu Tamara, gdy opuściły pokój.
- Północy- zachód - wyszeptała Ayumi.
- Co tam jest?
- Cicho! - przerwała im Akiko - nie ma czasu na gadanie...

                               Z zamku wydostały się jakimś tajnym przejściem znanym - zapewne - tylko siostrom. W kilka minut udało im się opuścić twierdze i uciekać ile sił w nogach na północ.
- Dlaczego na północ? - spytała, na którymś z kolei przystanku Tamara.
- Zgubimy pościg - wyjaśniła Ayumi - najpierw na północ, a potem na zachód.

***

                               Len przekroczył, po cichu - nierozpoznany przez nikogo bramy siedziby van Nicolesców i ruszył wprost do ich gabinetów. Długo nie musiał szukać, natknął się na syna namiestnika już na parterze najważniejszego budynku w twierdzy.

- Gdzie twój ojciec miernoto? - zawołał z daleka.
- Straże! - krzyknął tamten - brać go! - rozkazał.

                               Nagle nie wiedzieć skąd wyskoczyło 5 pikinierów i skierowali swoją broń w stronę Tao. Ten nie wydawał się przerażony w jakikolwiek sposób. Uśmiechnął się kpiąco i spojrzał na syna pułkownika Denisa.

- Sądzisz, że to wystarczy do pojmania mnie? - zakpił.
- Łapcie skurwysyna! - ryknął van Nicolescu.

                               Pikinierzy zbliżali się coraz bliżej Lena, a ten rozłożył swój miecz.
 
- Zapraszam panienki - zakpił.

                               Urażony obelgą jeden z pikinierów wykonał pchnięcie w chłopaka. Ten nie zrażony przewagą liczebną przeciwników, wykonał unik. 

                               Nie raz cieszył się z tego, że rywale lekceważyli go z uwagi na jego posturę. Dzięki temu mógł ich łatwo zaskoczyć swoją szybkością, zwrotnością, zwinnością i siłą uderzenia.

                               Tak samo teraz zaskoczony, niecelnym atakiem pikinier stracił na chwile uwagę, co wykorzystał Len. W błyskawicznym tempie przeszedł od uniku do kontry. Wbił ostrze miecza w żebra żołnierza i pociągnął w górę. Rozrywana klatka piersiowa eksplodowała krwią pikiniera. Pomiędzy jej strugami można było dostrzec śnieżnobiałe żebra mężczyzny. Po kilku sekundach padł on nieżywy, a z rany wypadła część wnętrzności. Krwotok nie ustawał.

- Chcecie dalej się tak bawić? - zapytał Tao.
- Musiałeś go tak potraktować? - odpowiedział za pomocą pytania van Nicoelscu - mogliśmy jeszcze negocjować.
- Musiałem, bo chciał mnie zabić - oświadczył Len - a negocjować możemy nawet teraz.
- Po tym co zrobiłeś? - wtrącił jeden z wartowników - NIGDY!
- Skoro tak stawiacie sprawę - rzekł lekceważąco Len - w takim razie... Chłopaki! Pokażcie się jaśnie panom!

                               Przez próg przeszło dziesięciu chłopów, uzbrojonych w kosy. Mimo braków w uzbrojeniu i wyszkoleniu ich przewaga liczebna stawała się mocnym argumentem w negocjacjach z synem namiestnika.

- To jak? - spytał Tao, niewinnym tonem głosu.
- Czego chcesz?
- Prowadź do ojca. W tej chwili!

                               Van Nicolescu nie odpowiedział już na te pogwałcenie jego honoru oraz rodowej dumy i potulnie obrócił się w stronę drogi do gabinetu ojca.

- Rozejść się - zwrócił się do pikinierów.
- Poczekajcie tu na mnie - rzekł Len do swoich kosynierów - zrobią fałszywy krok, to możecie ich potraktować jak ja tego - dodał patrząc na leżącego na posadce trupa.

                               Podróż korytarzami upłynęła im w milczeniu i nerwowym oczekiwaniu na to co się wydarzy w gabinecie namiestnika. A wydarzyć się mogło wiele. Len liczył na wyjaśnienia co z Tamarą i dlaczego napadł go syn dowódcy zamku. Natomiast ten drugi liczył na okrutną zemstę ojca.

                               Kiedy zatrzymali się przed drzwiami do pomieszczenia zajmowanego przez pułkownika, serca obu na chwilę zamarły. Oboje przełknęli ślinę i poszli jak na ścięcie.

- Co cię sprowadza synu? - powitał ich pan Denis.
- On - odrzekł cicho młodszy, wskazując na Lena.
- Trochę ci się przedłużyła misja - warknął van Nicolescu.
- Bywa - odpowiedział Len - Crouch ci nie napisał o tym?
- Pisał, pisał - odrzekł namiestnik - jak poszło?
- Nie twoja sprawa.
- No cóż, ale udało się?
- Chyba.
- Tajemniczy jesteś - stwierdził Denis van Nicolescu - a  ode mnie czego chcesz?
- Dobrze wiesz.
- Właśnie nie - odparł namiestnik.
- Gdzie Tamara?! - warknął Len.
- Nie ma - odparł van Nicolescu - uciekła z dwójką szpiegów z Ordy.
- Jak to uciekła?! - ryknął Len.
- Takie życie - wtrącił młody van Nicolescu.
- Sytuacja wygląda tak, że tamte dwie realizowały zamach na mnie - wyjaśnił starszy van Nicolescu - wiesz, że nasz kraj jest w stanie wojny. Dzisiaj odbyło się spotkanie jednego z naszych legalnych książąt z mężem córki naszego świętej pamięci, zmarłego monarchy, którą reprezentował jej mąż - Marc. Na owym spotkaniu doszło do tragicznego wypadku. Zamach na Marca. Facet żyje, ale juz ogłosił, że zwołuje swoich chorążych do walki ze skrytobójcami. W tym samym czasie pewne dwie siostry, wiesz już które? Przeprowadziły zamach na mnie. jak widać nawet żyje. A one uciekły...
- I mam uwierzyć, że im tak po prostu pozwoliłeś uciec? - zapytał Len, z drwiącym uśmieszkiem.
- Nie.
- Co planujesz?
- Dorwę, wyrucham i zabiję - oświadczył pułkownik.
- Nie pasuje mi ta wizja - odrzekł Len.
- Nikogo nie obchodzi co ty o tym myślisz smarkaczu! - warknął syn namiestnika.
- Cisza - syknął w odpowiedzi Len - bo pobawimy się inaczej. Mam dla ciebie propozycję - zwrócił się do starszego mężczyzny - potrzebuję broni, wyposażenia, zbroi itp. dla moich żołnierzy.
- Ilu ich masz? - spytał namiestnik.
- 10 - odpowiedział złotooki.
- Kpisz sobie ze mnie chłopcze? - zapytał prześmiewczym tonem namiestnik.
- Nie - odpowiedział z powaga Len - jeśli nie wierzysz zapytaj syna o tak jak tu wtargnęliśmy.
- Obejdzie się.
- No to jak?
- Zaprowadź go synu do zbrojmistrza.

                               W ciągu kilkunastu następnych minut Len zdobył jednakowe kontusze, z kiepskimi kolczugami dla swoich wojów. Wynegocjował też dla nich halabardy zamiast kos. Całość wizerunku oddziału uzupełniały czerwone czapki. Tao postanowił zostać przez kilka dni w twierdzy żeby wypocząć po ostatniej ucieczce z Czarnolasu. Po tym czasie uda się na poszukiwania przyjaciółek...

***

                               W tym samym czasie w jednej z najpotężniejszych twierdz w Rumlandii odbywało się posiedzeniu trójki książąt, sierot po zmarłym królu. Gościniec warowni niemal w całości zajmowały kolorowe tłumy wojsk popierających koalicje braci. Z okien w najwyższej z 4 wierz budynku można było dostrzec, że wokół twierdzy również jest sporo pól namiotowych utworzonych przez wojsko. Wśród okolicznych mieszkańców pojawiały się plotki o niezliczonej liczbie wojów, których prowadzą na południe książęta. Patrząc na tereny zajmowane przez armię można było ulec złudzenie, że samego wojska jest tu paręset tysięcy.

                               W największej komnacie twierdzy odbywało się tajne posiedzenie, rady wspomagającej pretendentów do tronu. Wśród żołnierzy, którzy podążali za książętami mówiono, że jest to rada wojenna i obmyśla plan zajęcia reszty terytorium Rumlandii, a w dalszej perspektywie ekspansji na południe, na tereny Imperium Południowego. 

                               Komnata wykończona była jasnymi kolorami i meblami. Na ścianach wisiały ogromne portrety - naturalnych rozmiarów - przedstawiające przeszłych władców i ich najbliższe rodziny. Centrum sali stanowił duży, dębowy stół. Przy którym zasiadała rada, składająca się z trójki książąt, skarbnika królestwa, marszałka - zarządcy dworu - czwórki wiernych generałów, namiestnika Zachodniej Twierdzy, w której właśnie przebywali i kanclerza - który zajmował się dyplomacją i bardziej papierkowa robotą. Zebrani debatowali nad przyszłymi posunięciami.

- Panie marszałku ilu żołnierzy mamy? - spytał jeden z generałów.
- Około 20 tysięcy - odpowiedział marszałek - plus drugie tyle ochotników, chłopów, najemników z zagranicy. Łącznie 40 tysięcy.
- Wspaniale - ucieszył się generał - proponuje podzielić nas na 3 lub nawet 4 mniejsze oddziały i rozpocząć inwazję na tereny Danilesców, a potem pobić kolejnego uzupatora.
- Jak chce pan to zrobić, panie van Abramescu? - spytał kanclerz.
- Organizujemy cztery armię po 10tysięcy wojów - wyjaśniał generał van Abramescu - Każdą dowodzi jedno z książąt przy współudziale generała. W czwartej księcia zastąpi marszałek. Armia pierwsza będzie złożona w większości z chłopów i ochotników, wesprzemy ją około tysiącem zwykłych, rumlandzkich żołnierzy - objaśniał dalej - jej zadaniem będzie zajmowanie wsi przy naszej zachodniej granicy i zabezpieczanie ich. Sądzę, że ta armia powinna dojść bez problemów do miasta Pogranicznice i rozpocząć oblężenie go. Druga armia pójdzie przy wschodniej granicy i poza ubezpieczaniem nas przed inwazją z lasu będzie musiała rozpocząć oblężenie Amsteresztu. Nie muszę przypominać, że poza stolica to najważniejsze z miast w kraju? - spytał retorycznie - Ach tak, zapomniałbym. Ta armia to będzie dwa tysiące naszych wojów i reszta ta dzika, ochotnicza banda. Trzecia armia zajmie rodową twierdzę Danilesców. Będzie sie składać w całości z armii rumlandzkiej. Ostatnia armia obejdzie twierdzę, usadowi się kilka kilometrów za nią i odetnie drogę ucieczki Danilescom... Gdy armia, która będzie ich ścigać spotka tą, która odcina drogę dojdzie do zakończenia żywota armii tego rodu... Wtedy obmyślimy plan na ostatniego uzupatora.
- Ciekawy plan - powiedział książę Filip - mam nadzieję, że się powiedzie.
- Czy są inne plany? - spytał kanclerz.

                               Zebrani pokręcili przecząco głowami.

- W takim razie pozostaje ustalić, kto pójdzie, z która armią - obwieścił inny generał.
- Zaczynamy manewry już jutro - wtrącił ponownie najstarszy z książąt, Filip.