niedziela, 19 maja 2013

12. Białe czy czarne? Część I



Rozdział 12
Białe czy czarne?

                               Jednego z kolejnych dni Len już od rana czekał na dziewczynę w okolicach jej domu. Obudził się już przed 6, z niecierpliwością oczekując kolejnego spotkania z nią. Sam nie był - jeszcze - pewien jakie relacje powinny go łączyć z dziewczyną. Crouch kazał uwieść ją i wykorzystać dla zdobycia informacji, a co jeśli powie Lisie prawdę o całym tym zajściu? Wyjaśni jej skąd się tu wziął i poprosi o pomoc. Może czarodziejom uda się zorganizować jakąś akcję ratunkową i wyciągną Tamarę z Dzikich Pól - ostatecznie siostry Namada również zasługiwały na pomoc. Może nawet czarodzieje mogliby pomóc mu wyjaśnić jak tu trafił, jak wrócić i dlaczego tu jest. Tak trzeba to pomyśleć.
                               Wrześniowy poranek wybitnie sprzyjał porannym refleksjom młodego chłopaka. Chłodny wiatr z północy delikatnie smagał go po twarzy, a szum wszechobecnych drzew uspokajał i napawał optymizmem. Powietrze było lekko wilgotne, a ziemia zroszona deszczem, który spadł obficie koło północy. Tu i ówdzie nadal znajdowały się kałuże.
                               A on czekał i czekał, aż pojawi się jego niedoszła ofiara bądź nowa przyjaciółka. Chwilowo mógł by określić ich relacje jako koleżeńskie ewentualnie serdeczne. Pamiętał, że kiedy żegnali się poprzedniego dnia Lisa powiedziała żeby był koło 11 pod jej domem to wybiorą się gdzieś. Nagle drzwi od domu przed, którym stał otworzyły się i zjawiła się w nich kilkunastoletnia blondynka o brązowych oczach.
- Hej Len! - przywitała się już z daleka.
- Witaj Lisa - odpowiedział, zaskakująco miło chłopak.
- Masz ochotę na wizytę w konkretnym miejscu?
- Chyba nie. Zdam się na twój wybór jak zwykle z resztą - odparł chłopak.
- Ok - zgodziła się dziewczyna - co powiesz na wycieczkę za miasto? Lubisz góry? -pytała podekscytowana.
- W zasadzie to przez większość życia mieszkałem w górach - odrzekł gorzkim tonem chłopak.
- Chcesz o tym pogadać? - spytała dziewczyna.
- Nie - bąknął Tao.
- Jak chcesz, to idziemy - powiedziała, już normalnym, radosnym tonem Lisa.
                               Wyprowadziła Lena wąską ścieżką za miasto. Znajdowali się ponownie w dzikiej puszczy. Samo miasto było podobnie jak inne czarnoleskie osady ludzkie, w większości porośnięte drzewami i zajmowała całą, niewielką polanę. Centrum Hogsmeade to właśnie owa polana, natomiast im dalej w stronę obrzeż miasteczka, tym gęściej rosły drzewa. Len i Lisa wychodzili właśnie z obrzeż na tereny, gdzie znajdowały się już tylko rośliny.
                               Panna Green znała te tereny jak własną kieszeń, w końcu to tu się wychowała i mieszkała przez całe życie. Szli pomiędzy drzewami krętą, wąską ścieżką. Im dalej od miasta tym bardziej pod górę szli - przy okazji było coraz bardziej stromo. Przy ścieżce znajdowało się coraz więcej kamieni przypominających Lenowi o jego starciu z czarnoksiężnikiem, sprzed kilku dni. Nadal miał na sobie ślady po tej walce. Przypominały mu o celu jakim postawił przed nim Barty Crouch, a jeszcze wcześniej Dennis van Nicolescu i w końcu on sam. Musi dowiedzieć się jak się stąd wydostać.
                               Przez całą drogę rozmawiali na dość neutralne tematy. Głównie o tym jak żyje się wśród czarodziejów i jakie są wady oraz zalety magicznej społeczności. Z każdym metrem Len był coraz bardziej zamyślony. Nie uszło to uwadze Lisy.
- Co cię trapi? - spytała troskliwie przyjaciela.
- Nie - skłamał.
- Mnie możesz powiedzieć - zapewniała go dziewczyna.
- Wiem.
                               Przeszli jeszcze parę metrów, gdy dziewczyna zarządziła przerwę. Usiedli na dwóch kamieniach przy ścieżce, pod rozłożystą wierzbą płaczącą. Opadające gałęzie drzew zapewniały im spokój i uspokajający szum liści.
- Znamy się już tyle czasu, a nic o tobie nie wiem Len - zaczęła Lisa - Może opowiesz coś o sobie? Proszę - dodała robiąc słodką minę.
- No dobra - zgodził się niechętnie Len - ale to niewiarygodna historia.
- To już sama osądzę - powiedziała zadziornie blondynka.
- Zacznijmy od tego, że nie pochodzę z Międzymorza. Tak właściwie to jestem z Chin - rozpoczął swoją opowieść - pewnie nie słyszałaś o takim miejscu?
- Tak dokładnie to nie pamiętam, ale zapytam mamy może ona coś wie. A jak nie to poszukam w bibliotece - zapewniła dziewczyna - mów dalej.
- Wątpię czy coś znajdziesz. Chiny są, że tak powiem winnym wymiarze. Na Ziemi, z której ja pochodzę nie ma takich krain jak tu, ani nawet wielu z tych stworzeń, na które tu można trafić. Nie istnieje tam magia, choć są duchy. Byłem tam szamanem, tj. osobą, która potrafi łączyć się z duchami. Mniejsza z tym z resztą. W każdym razie byłem w tym całkiem dobry, o ile nie najlepszy.
- Faktycznie niesamowita historia - stwierdziła Lisa.
- To jeszcze nie koniec - powiedział gorzko Len - trafiłem tu razem z moją przyjaciółką, Tamarą. W zasadzie to trafiłem tu sam, a na nią natknąłem się na drodze w Rumlandii. W każdym razie ona też nie wiedziała jak i dlaczego byliśmy tam gdzie byliśmy. Od tamtego czasu sporo się wydarzyło, więc nie wiele pamiętam. Jedyne co utkwiło mi pamięci to teoria Tamary, że zginęliśmy w naszym świecie i przez to jakoś dostaliśmy się tu.
- Ciekawa teoria, ale nigdy nie słyszałam o takim czymś, muszę zapytać o to mamę - stwierdziła Lisa - a ta twoja Tamara jaka ona jest?
- Nie jest moja - żachnął się złotooki - ma 12 lat i jest moją przyjaciółką.
- Acha - westchnęła zadowolona z czegoś Green - to co robiliście w Międzymorzu odkąd tu trafiliście? - spytała zaciekawiona.
- W zasadzie to próbujemy wyjaśnić przyczyny naszego przybycia i sam jego przebieg - wyjaśnił Len - zapoznaliśmy się też z kapitanem twierdzy Dzikie Pola.
- Okropny człowiek - skwitowała Lisa.
- Tak - przytaknął Len - wykonałem dla niego parę zadań, m.in. będąc przez pewien okres na jego polecenie w zamku wilkołaków.
                               Dziewczyna wydała cichy okrzyk, wyrażający podziw dla kolegi.
- W zasadzie to nie dawno też wysłał mnie do lasu z zadaniem, ale ono może poczekać.
- Imponująca historia - powiedziała dziewczyna.
                               Wkrótce zgodnie doszli do wniosku, że pora ruszyć dalej. Len szybko spakował wszystko, co zabrali ze sobą na spacer i mogli ruszyć w dalszą drogę.
                               Wysoko ponad rosnącymi blisko siebie drzewami, chmury coraz bardziej zbliżały się do siebie. Wielkie, ciemnoszare masy napływały na siebie ze wszystkich stron. Ich wzajemne nacieranie na siebie musiało poskutkować rzęsistym deszczem, co właśnie nastąpiło.
                               Len i Lisa pomimo tego, że znajdowali sie w buszu, zaczęli moknąć w błyskawicznym tempie. Krople deszczu obficie opadały na nich, Lenowi ulewa skojarzyła się z filmem wojennym, gdzie ogromne bombowce przeprowadzają nalot dywanowy, a ich bomby rozpryskują się w przypadkowych miejscach na terenie nalotu. Tak samo krople deszczu uderzało w jego barki, ramiona, ręce, głowę i wszystkie inne części ciała.
- Ukryjmy się tam! - wrzasnęła Green, wskazując na ciemny otwór w ścianie skalnej.
                               Chłopak nie odpowiedział słowem, tylko złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą do groty. Lisa oszołomiona zachowanie towarzysza podróży, uległa jego sile i niebawem znaleźli sie w ciemnej, wilgotnej i mokrej jaskini. Stali po kostki w wodzie. Nie wiadomo było czy to woda z opadów, czy może wgłębi groty znajduje się jakieś podziemne źródło. Postanowili nie ryzykować wycieczki w głąb.
                               Len stał pod ścianą ich chwilowej kryjówki intensywnie nad czymś myśląc. Twarz chłopaka nie wyrażała żadnych emocji, była bezbarwna. Nie dawał sie ponieść żadnym emocjom. Ulewa - niemal tropikalna - nie wywołała u niego żadnych objawów strachu. W tym momencie jawił sie jako człowiek ze stali, niewzruszony i chłodno myślący.
                               Zupełnie inaczej wyglądała i zachowywała się panna Green. Przestraszona i skulona, przykucnęła symetrycznie pomiędzy ścianami groty  i wpatrywała się padający deszcz. Od dawna nie lubiła przebywać poza Hogsmeade, kiedy padał deszcz. Zawsze bała sie być tu sama podczas deszczy i burz. Burze dalej przerażały ją nawet, jeśli była w domu. Tak bardzo czuła się zagrożona - czym? Sama nie potrafiła sobie na to odpowiedzieć, po prostu bała sie i tyle na ten temat.
- Boję się - wyszeptała, niedosłyszalnie dla kogokolwiek poza nią samą.
                               Patrzyła przerażona na drzewa, poziom wody jakby zaczął się podnosić. Wydawało jej się, że właśnie jest już po kolana w wodzie, a może to tylko jej mokre ubranie tak okropnie ją zwodziło? Wiedziała, że nie wytrzyma tego, musi coś zrobić. Nie mogąc  nic wymyślić, zamknęła oczy, w akcie rozpaczliwej desperacji i paniki. Zaraz po tym przestało sie to wszystko liczyć.
                               Poczuła jak coś ciepłego ją obejmuje. Coś zaczęło przygniatać ją - delikatnie ze wszystkich stron, zaraz po tym poczuła jak ktoś gładzi ją po policzku i poprawia mokre kosmyki włosów, przyklejone w nieładzie do buzi. 

***

                               Len zaraz po tym jak znaleźli się w jaskini zdał sobie sprawę ze stanu emocjonalnego Lisy. Jego pozorne myślenie nad czymś to tak na prawdę walka z samym sobą żeby przytulić dziewczynę i pozwolić jej uspokoić się. W końcu, kiedy ta przymknęła powieki, w myśl zasady "raz kozie śmierć" przytulił ją. Niespodziewanie i nieco zbyt gwałtownie, ale zrobił to.
                               Natychmiast po tym jak objął przyjaciółkę, zauważył że wymaga ona drobnych poprawek. Blond włosy, posklejały się przez wodę i w nieładzie przyczepiły się do twarzy Lisy, kilka nawet wbijało się w oczy - co za pewne w normalnych warunkach dokuczało by właścicielce.
                               Zaraz po tym dziewczyna oparła głowę na jego ramieniu i wtuliła się z całych sił. Zaskakujące ile sił może mieć tak drobna osóbka.
- Lisa musimy stąd wyjść - odezwał się Len po chwili.
- Dlaczego?
- Poziom wody się podnosi - wyjaśnił - nie czujesz?
- Myślałam, że to tylko moje mokre szaty - burknęła zawstydzona dziewczyna.
- Chodź - powiedział i pociągnął dziewczynę za dłoń w stronę wyjścia.
                               Kiedy byli już przy otworze prowadzącym na zewnątrz, Lisa zatrzymała się jak wryta. Len znów pociągnął ją za dłoń, lecz nic to nie dało.
- Co się stało?
- Wolę tu zostać...
- Dasz radę - rzekł pogodnie Tao.
- Ale jak? - spytała bojaźliwie Lisa.
- Jesteś czarodziejką czy nie?
- No taak.
                               W następstwie tej rozmowy dziewczyna trochę bardziej uwierzyła w swoje zdolności i kilkoma zaklęciami znacząco ułatwiła im pokonanie drogi do miasteczka. Wrócili tam dużo szybciej niż się spodziewali. 

***

                               Czarne chmury wciąż pokrywało niebo nad Czarnolasem, ale Lisie i Lenowi nie były już straszne. Obydwoje znajdowali się właśnie w magicznej gospodzie i popijali piwo kremowe. Po dramatycznych przeżyciach w lesie nie było już nic widać. Mogli w spokoju porozmawiać.
- Powiedziałem ci sporo o mojej przeszłości, ale ty nie zrewanżowałaś mi sie w ten sposób - zaczął Len.
- Mogę to zaraz zrobić, jeżeli chcesz - odpowiedziała Lisa.
- To mów - zachęcił ją Tao.
- Od urodzenia mieszkam tu gdzie mieszkam - opowiadała Green - jak wszyscy młodzi magowie jestem uczennicą Hogwartu od 10 roku życia. jestem teraz w piątej klasie, rok szkolny w tym roku, wyjątkowo rozpocznie się za tydzień. Nie pytaj dlaczego, bo sama nie wiem.
- Ok - odparł Tao - opowiedz coś o swojej rodzinie.
- Mama jest dyrektorem wydziału współpracy z ludzkimi, nie magicznymi istotami żyjącymi w Czarnolasie.  W wolnym przekładzie w kontaktach ze zwykłymi ludźmi żyjącymi w puszczy - wyjaśniła blondynka - także Len, w razie problemów idź do niej. Zapomniałabym, ma na imię Lena.
- Pójdę do niej, nawet nie wiesz jak szybko - szepnął Len - a ojciec?
- Nie mam - odparła Lisa.
- Jak to?
- Zwyczajnie - wypaliła dziewczyna - zostawił nas wiele lat temu i uciekł do złych.
- Do czarnych? - spytał, cicho złotooki.
                               Dziewczyna odpowiedziała skinieniem głową.
- Rozumiem - zapewnił Len - mój ojciec nie żyje.
- Przykro mi - wyszeptała Lisa - wiesz co? poprawimy sobie humor. Hej Tom! - zawołała przechodzące obok chłopaka.
                               Był to niewysoki, blondyn o dużych niebieskich oczach. ubrany w zdecydowanie za duże szaty, za pewne po bracie. Noszenie takich szat w przypadku Toma miało swoje zalety, ukrywały nadmiar jego ciała - chłopak był otyły. Z daleka wydawał się być w wieku Lisy lub nawet młodszy.
- Cześć Lisa - przywitał się blondyn.
- Kupisz mi coś? - spytała Green, robiąc maślane oczka.
- Jasne.
- Masz - podała mu kilka złotych monet - 2 butelki wina. Dasz mi je na zewnątrz. Wychodzimy - zwróciła się do Lena.
                               Len i Lisa wyszli na zewnątrz. Dziewczyna zaprowadziła chłopka za róg knajpy i tam wyczekiwali na przybycie Toma z odpowiednimi butelkami.
- Na pewno tego chcesz? - spytał Len.
- Pić? - zdziwiła się dziewczyna - nie robię tego pierwszy raz.
                               Len nie zapytał już o nic. Każdy ma swoje wady. gdyby uważał Lisę za potencjalna partnerkę z pewnością odnotował by przy niej duży minus, jednak traktował ją tylko jako przyjaciółkę. Komplikowało to jego misję. Nie uwiedzie jej, tego był juz pewien. Wahał sie teraz pomiędzy wykonaniem misji dla Croucha, a ostrzeżeniem społeczności czarodziei o groźbie napaści ich czarno- magicznych przeciwników.
                               Refleksję Lena zostały przerwane dopiero przez przyjście Toma, który przyniósł dwie litrowe butelki czerwonego wina.
- Dzięki - powiedziała Lisa, gdy odebrała towar.
- Mogę się z wami trochę napić? - spytał Tom i wyczarował 3 szklanki.
- Wino pije się z kieliszków - stwierdził chłodno Tao.
- Jak umiesz je wyczarować to zrób to - warknął blondyn.
- Spokojnie - powiedziała Lisa.
                               Przeszli we troje kilka metrów i usiedli przy samotnym, drewnianym stole piknikowym, stojącym na uboczu Hogsmeade. Tom wysuszył drewno za pomocą magii i rozpoczął biesiadę polewając każdemu wina. Niedługo po tym dyskutowali już na różne tematy, opróżniając przy tym coraz bardziej zawartość butelek. Len - mimo wypicia coraz większej ilości wina - odnosił się sceptycznie do czarodzieja. Ten nie pozostawał mu dłużny i oboje przekomarzali się ku uciesze lekko wstawionej Green.
- To ja pójdę po coś jeszcze - stwierdził Tom, kiedy wypili drugi litr wina.
- Nie wracaj późno - odpowiedziała mu Lisa.
- Będę kiedy będę - odpowiedział blondyn.

***

- Musisz umówić mnie na spotkanie z woją matką - powiedział Len gdy byli sami - najlepiej w tym tygodniu.
- Dobra - zgodziła się Lisa - przytulisz mnie znowuuu? - spytała robiąc te same oczy co poprzednio do Toma.
- Dlaczego?
- Bo jest mi smutno, a wtedy było mi przyjemnie...

niedziela, 12 maja 2013

11. Flirt ze złem



Rozdział 11
Flirt ze złem

                               Len znajdywał się w rozpaczliwej sytuacji. Nie dość, że trafił do krainy, będącej prawdopodobnie w innym wymiarze, bądź jakimś alternatywnym świecie, to dodatkowo leżał rozbrojony i ranny w krzakach. Nieopodal niego stał groźny czarnoksiężnik, którego dotychczasowe zachowanie świadczyło o tym, że zamierza zamordować Lena. Stał tam nie mierzył swoją różdżką w miejsce gdzie leżał Len. Jedyne przyjaciółki - przyjaciół w Rumlandii Len nie posiadał - znajdowały się bardzo daleko stąd, z resztą i tak nie wiedział jak do nich wrócić.
- Ostatnie ostrzeżenie Tao! - zawołał Czarnoksiężnik.
- Po moim trupie - zawołał wściekły do granic możliwości Len.
                               Źrenice w jego złotych oczach zwęziły się, teraz przypominały szparki. Ciało mimo, że poobijane i poranione licznymi drobnymi zadrapaniami, nagle odzyskało siły.
- Levicorpus! - wykrzyknął Crouch.
                               Len poczuł jak jego ciało w sposób zupełnie nie kontrolowany się podnosi. Uniósł się na kilka metrów górę, po drodze zahaczając głową o kilka gałęzi - co skutkowało nowym bólem głowy. Następnie nogi podniosły mu się w górę, dzięki czemu zawisł pionowo, choć głowę skierowaną miał w dół. Na sam koniec - zapewne za pomocą magii - wyleciał z powrotem na polanę.
                               Len zatrzymał się, a raczej jego zwisające ciało zatrzymało się dopiero kilka kroków od głazu, na którym siedział Barty Crouch, młody - choć kilka lat starszy od złotookiego - czarnoksiężnik, o słomianych włosach.
- Mam nadzieję, że teraz na spokojnie utniemy sobie pogawędkę - zaczął Barty.
- Rozmawialiśmy juz spokojnie - zawarczał Len.
- Nie - zaprzeczył Crouch.
- Nie rozumiem...
- Gdybym cię nie zaatakował, ty zaatakowałbyś mnie - wyjaśnił, lekkim tonem Crouch.
- Dalej nie rozumiem...
- Nie? - zdziwił sie jeszcze bardziej czarnoksiężnik - myślałem, że zechcesz sprawdzic o co chodziło staremu żołnierzowi z tą misją - wyjaśnił.
- Nie obchodzi mnie to.
- Błąd. Błąd Len, duży błąd - powiedział mag.
- Dlaczego?
- Bo dostaniesz ode mnie kolejne zadanie - wyznał Crouch.
                               Z miny jaką zrobił - odruchowo - Tao, młodzieniec mógł wywnioskować, iż Len ma po dziurki w nosie wykonywania poleceń dla podstępnego kapitana.
- Spokojnie, nie jestem Denisem - powiedział Crouch.
- Nie jestem zainteresowany - odburknął Tao.
- Odszczekasz? - spytał Crouch.
                               Odpowiedziało mu tylko nieznaczne kręcenie głową Lena, któremu coraz bardziej doskwierała pozycja w jakiej się znajdował.
- No to się pobawimy... - zarechotał Crouch - crucio!
                               Len trafiony zaklęciem poczuł niewyobrażalny ból. Czuł się jakby torturowano go na wszystkie znane sposoby, czuł jak skóra mu pęka. Czuł się jakby zaraz jego kości miały zostać połamane, jakby wbijano w niego tysiące sztyletów - od wewnątrz. Chłopak zawył z bezsilności i od otrzymanych tortur. Dodatkowo nadal czuł się jakby ktoś poszatkował jego ciało.
- To co jeszcze raz? - spytał, rozbawiony czarnoksiężnik, przerywając działanie zaklęcia.
- Jak chcesz - wyjąkał Len.
- No to proszę. Crucio! - kolejna fala bólu uderzyła w Lena - crucio... crucio...
                               Po ostatnim zaklęciu Len nie był w stanie cokolwiek powiedzieć. Leżał nieprzytomny, z daleka wyglądał na martwego, jednak nie był taki, przynajmniej nie dla Barty'ego Croucha. Kilkoma cicho wymówionymi zaklęciami przywrócił przytomność Lenowi. Nie usunął obrażeń zadanych przez klątwę, ale mógł już porozmawiać z chłopakiem, bez groźby, że ten zemdleje.
- To jak?
- tsaaa - wydyszał Len przez zaciśnięte zęby.
- Pięknie - ucieszył się oprawca - musimy, więc doprowadzić cię do stanu używalności.
                               Kilkoma zaklęciami doprowadził chłopaka do stanu, w którym nie było widać jego zewnętrznych obrażeń - zaklęcie nie pozostawiało śladów, jednak w przypadku Lena swoje zrobiło zahaczanie o gałązki, uderzanie w kamienie itp.
- No widzisz, od razu lepiej - zadrwił Crouch.
- Aha - wydyszał Len.
                               Chłopak nadal czuł się wyczerpany, nie miał sił. Jego organizm był w stanie skrajnego wyczerpania. Ból organów wewnętrznych tylko pogarszał sprawę. Jednym słowem jego stan był fatalny, a sytuacja w jakiej się znalazł - tragiczna.
- Chodź - rzekł tonem niecierpiącym sprzeciwu Crouch.
                               Len nie będąc w stanie wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa, poczłapał za oprawcą w nieznanym sobie kierunku. Podążał za nim przez kilkanaście minut. Mijając po drodze różne gatunki i rodzaje drzew. Zatrzymali się dopiero pod małym świerkiem.
- Zaraz, zaraz... Gdzieś to musi być - mamrotał sam do siebie czarnoksiężnik, wymacując przy tym pień drzewa - już wiem!
                               Po krzyknięciu chwycił z całych sił małą gałązkę, wyrastającą bezpośrednio z korzeni. Następnie pociągnął ją w lewo - jak dźwignię. Wtedy w pniu drzewa zmaterializowało się wejście do środka drzewa.
- Chodź tu - warknął Crouch do Lena.
                               Złapał Lena za ramię i pociągnął w dół. Wskoczyli do wnętrza drzewa, gdzie znajdował się tunel prowadzący pod ziemię. Zjeżdżali w dół tunelu jak po zwyczajnej zjeżdżalni, jakie stawia się na placach zabaw dla małych dzieci.
                               W tunelu nie było nic widać. Jechali dobrych kilka minut, nie widząc przy tym nic. Tao poczuł jak wiele pytań ciśnie mu się na usta, jednak postanowi żadnego nie zadać. Po pewnym czasie poczuł jak uderza o coś twardego z całą siłą rozpędu, którego nabrał w ostatnim odcinku tunelu-zjeżdżalni. Nim zdąrzył sobie uzmysłowić co takiego się wydarzyło rozległ się szept Croucha.
- Lumos.
                               Blade światło, wydobywające się z różdżki czarnoksiężnika, oświetlało całe pomieszczenie, do którego trafili. Było to małe i ciasne pomieszczenie. W każdej z 4 ścian znajdowały się drzwi.
                               Crouch stał właśnie przed jednymi z drzwi i myślał nad czymś gorączkowo, miętoląc przy tym rękaw własnej szaty. Po namyśle zgasił różdżkę i stuknął nią dwukrotnie w drzwi, które otworzyły się z cichym pyknięciem. To za pewne kolejny magiczny przedmiot i tylko za pomocą magii szłoby je otworzyć.
- Idziemy! - rozkazał Crouch.
- Dokąd?
- Zobaczysz.
                               I znów szli przez kilka minut. Tym razem wąskim korytarzem. W obu ścianach w równych odstępach - około metra - znajdowały się liczne czarne drzwi. Len zaczął domyślać się, że trafił do jakiejś wielkiej rezydencji, która służy za schronienie czarnoksiężnikowi.
                               Po kolejnych kilkunastu minutach Crouch zatrzymał się raptownie pod jednymi z drzwi, przez co Tao potrącił go. Spodziewając się wybuchu gniewu wroga, Tao przyjął postawę obroną, wznosząc gardę taką jak bokserzy, broniący się przed gradem ciosów rywala.
- Wchodzimy - zakomenderował Crouch.
                               Faktycznie po paru sekundach znaleźli się w czymś co wyglądało jak przystosowana do życia w nim piwnica, dawniej będąca bunkrem. Jej ściany pokryte były zaschłą brązową farbą, a podłoga zniszczonymi, popękanymi czarnymi kafelkami. Z pomieszczenia wychodziły korytarze do innych pomieszczeń, a także były kolejne drzwi. Samo pomieszczenie po dokładniejszym przyjrzeniu się było bardzo puste. Znajdował się tam tylko wieszak na płaszcze i ogromna szafa.
- Witaj w mojej kwaterze - oznajmił Crouch, ku zdziwieniu Lena.
- Więc tak mieszka słynny czarnoksiężnik - zadrwił Tao, który powoli odzyskiwał siły.
- Nie kpij ze mnie - warknął czarnoskieżnik - nie jestem tu zęby wysłuchiwać twoich opinii o moim mieszkaniu.
- To po co? - powiedział z sarkazmem Len.
- Wykonasz dla mnie misję.
- Co ty nie powiesz...
-Zamknij się kundlu! - ryknął Crouch.
                               Wziął kilka głębokich oddechów i kiedy uspokoił się trochę rzucił złotookiemu teczkę, która nie wiadomo skąd zmaterializowała się w jego ręku.
- Co to?
- Otwórz i zobacz.
                               Po otwarciu koperty wysypały się z niej dwie fotografie - obie były ruchome. Przedstawiały młodą kobietę, która szczerze uśmiechała się, od ucha do ucha. Dalej znajdowały się jej akta. Jak przeczytał Len, nazywała się Lisa Green.
- Ciekawe nazwisko - zasyczał kpiąco chłopak.
- Czytaj dalej, bo nie ręczę za siebie! - wrzasnął Crouch, znów tracąc nad sobą kontrolę.
                               Wraz z lekturą akt Len wiedział coraz więcej o dziewczynie, bo Lisa był wciąż dziewczyną - co więcej w wieku Lena. Poza tym była czarodziejką.
- Co to znaczy niezdecydowana w rubryce status magii? - spytał Len.
- Nie wiadomo czy czarna czy biała - wyjaśnił czarnoksiężnik, pogardliwie wypowiadając ostatnie słowo.
                               Kiedy chłopak skończył lekturę, zapytał:
- Nie rozumiem, dlaczego mi to pokazujesz ?
- Uwiedziesz ją i przyprowadzisz do mnie. Jeśli nie będzie chciała zapędzić się na naszą część lasu, uwiedziesz ją tam gdzie się spotkacie. Wynegocjujesz z nią żeby przekazywała tobie informację jak wygląda stan ich sił zbrojnych tzn. czarodziei, którzy mogą z nami walczyć   - wyrecytował Crouch.
- Nie mogę tego załatwić bez uwodzenia jej? - spytał zrezygnowany Len.
- Nie - odrzekł starszy chlopak - inaczej nie zaufa ci na tyle żeby to przekazać.
- No dobra, a ile mam na to czasu?
- Do końca miesiąca zostało około 3 tygodnie - zamyślił się - tak to będzie dobry czas. Masz 3 tygodnie. Pasuje?
- Van Nicolescu dał mi dwa tygodnie na powrót do twierdzy.
- Zaraz coś z tym zrobię - oznajmił pogodnie Crouch - idź już! Zajmę się starym Denisem.
                               Len spakował akta dziewczyny w kopertę, ostatni raz przeczytał gdzie powinna się znajdować. Oddał kopertę czarnoksiężnikowi.
- Stój - warknał Crouch - bym zapomniał, masz to i rzuć do kominka, kiedy to zrobisz krzyknij Hogsmeade i wskocz w nie. Wtedy przeniesiesz się magicznie do miejsca gdzie ona czeka.
- Ok - przytaknął Len, uznając, że lepiej nie pytać o szczegóły działania proszku, który dostał.
                               Rzucił proszek do kominka, który zauważył dopiero teraz, bo do tej pory znajdował się za ogromną szafą, która została odsunięta na moment przez Croucha.
- Hogsemade! - krzyknął głośno.
                               Kiedy z płomieniu buchnęły iskry wskoczył w nie i po chwili znalazł się w innym kominku, który wypluł go natychmiastowo na zewnątrz. Znalazł się ponownie w czyjejś piwnicy. Ta była jeszcze brudniejsza niż w kwaterze Croucha.
- Kto tam? - rozległ się miękki głos ze szczytu schodów do piwnicy.
                               Len nie odpowiedział, stracił głos, nie był w stanie nic wypowiedzieć. Jego żołądek dopiero teraz zorientował się, że podróż przez kominek była jeszcze mniej przyjemna niż teleportacja.
- Powtarzam! Kto tam?
- Jaa - zająknął cicho Len.
- Co za ja? - spytała dziewczyna, która zeszła właśnie po schodach do podziemii.
                               Była niewysoka - na oko 160cm - stosunkowo szczupła. Blond włosy, opadały jej falami na ramiona. Bystre, piwne oczy patrzyły na Lena, świdrując go. Dziewczyna ubrała tradycyjnie jak na tutejsze warunki. Prosta, czarna szata, z lekko wyciętym dekoltem, ujawniającym białe korale, które nosiła dziewczyna. Rękawy szaty wydawały się zbyt szerokie, co powodowało komiczne wrażenie.
- Jestem Lisa - przedstawiła się dziewczyna.
- Len - odpowiedział chłopak.
- Umiesz się, jednak przedstawić - zaszczebiotała Lisa - co szukasz w naszej piwnicy?
- To przez ten kominek, powiedziałem Hogsmeade i trafiłem tu - wyjaśnił Tao.
- Pierwszy raz podróżowałeś za pomocą proszku?
- Tak - wyznał Len i poczuł jak jego policzek pokrywa się rumieńcem.
- Pierwsze podróże zawsze są trudne, z biegiem czasu nauczysz się i przyzwyczaisz.
- Może - burknął Len.
- A co właściwie szukasz w Hogsmeade?
- Zwiedzam, rozglądam się, poszukuję ciekawych ludzi - powiedział niedbałym tonem Len.
- I spotkałeś już kogoś takiego? - spytała Lisa.
- Dopiero co tu trafiłem...
- No tak - zawstydziła się dziewczyna.
                               Len poczuł, że rozmowa urywa się i musi jakoś przejść do rzeczy, inaczej nie uda mu się wykonać misji, a mając Croucha na karku nie będzie wstanie wrócić do Dzikich Pól, gdzie w każdej chwili może rozegrać się dramat.
- Spotkałem już kogoś ciekawego - powiedział po chwili namysłu.
- Tak? - zdziwiła się Lisa - kogo?
- Ciebie.
                               Oboje pokryli się rumieńcem. Len poczuł jak świdrujące spojrzenie dziewczyny utknęło w jego złotawych oczach. Poczuł się co najmniej dziwnie. Nigdy nie rozumiał do końca dziewczyn. Sposób w jaki został wychowany nie zalecał podrywać wszystkich dziewczyn, w zasadzie nie wiele osób płci pięknej znał. Zmienia się to powoli w zasadzie dopiero w Międzymorzu.
- Co we mnie takiego? - spytała blondynka.
- Coś by się znalazło - odpowiedział Tao.
- Na przykład co?
- No... no jesteś czarodziejką, czyż nie? - zaczął koślawo Len - poza tym masz całkiem przyjemne oczy...
                               Dziewczyna nie odpowiedziała nic, tylko zachichotała cicho. Natomiast Len poczuł się tak jakby palnął jakąś gafę.
- I z czego się śmiejesz? - warknął.
- Ależ ty groźny Len - zachichotała dziewczyna.
                               Gdyby tak spotkała mnie jakiś czas wcześniej, nigdy by tak ze mnie nie kpiła - pomyślał Tao. Przez krótką chwilę miał ochotę wyjąć miecz i zaatakować Lisę, ale przypomniał sobie jaki jest cel jego misji.
- Oprowadzisz mnie po mieście? - spytał, siląc się na uprzejmy ton.
- Jasne. I tak nie mam nic lepszego do roboty.
                               Przez następne kilka godzin Lisa zapoznawała Lena z różnymi miejscami w Hogsmeade. Chłopak poczuł, ze jeszcze w takim miejscu nie był. Miejscowość nie przypominała żadnego ze znanych mu miejsc, które odwiedzał w tej krainie. Nie było tu żadnych murów obronnych czy choćby innych budowli służących do obrony. Hogsmeade przypominało po prostu dzisiejsze miasta - w normalnym świecie. Lisa z wielką gorliwością pokazywała chłopakowi różne niesamowite sklepy i inne specjalne miejsca, dostępne tylko w czarodziejskim świecie. I tak odwiedzili już cukiernię, gdzie można nabyć cukierki w kształcie różdżki, ciastka wyglądające jak smok, od czasu do czasu ziejące bardzo ostrymi przyprawami i lukrecjowe wiedźmy oraz wiele innych. W magicznej poczcie natknęli się na ogromną liczbę sów. Jak wyjaśniła dziewczyna, każdy rodzaj sów służył do innych zadań. Małe sówki, wysyłały tylko listy w najbliższej okolicy, a ogromne puchacze były do wysyłania paczek nawet na drugi koniec lasu. Kolejnymi miejscami jakie odwiedzali były magiczna gospoda - różniący się niczym od zwykłej. Jedyny wyjątek to podawane rodzaje alkoholi np. ognista whisky, piwo kremowe - mające około 2% alkoholu - rozmaite drinki, miód pitny - prosto z beczek - kilkuset letnie wino - dla bogatych klientów - i tanie wino - dla lokalnych degustatorów tego typu wyrobów. Jako, że zarówno Lisa jak i Len byli jeszcze niepełnoletni w świetle czarodziejskiego prawa to mogli pozwolić sobie tylko na wypicie po kuflu kremowego piwa. Następnie trafili do sklepu z magicznymi zwierzętami - wybór od czarnych kotów przez nietoperze aż do trójgłowych szczeniaków.
- Jestem głodna, chodźmy coś zjeść - zaproponowała Lisa, kiedy opuścili sklep ze zwierzętami.
- Ok, prowadź - zgodził się Len.
                               Dziewczyna zaprowadziła go do "Restauracji pod szklaną kulą", gdzie kupili wybrane przysmaki - ziemniaki z mięsem z indyka - dla Lisy i chińszczyznę dla Tao.
- Zaskoczyliście mnie tą chińszczyzną - rzekł Len, kiedy skończyli jeść.
- W tej restauracji dostaniesz co tylko pragniesz, magia - wyjaśniła Lisa - późno już, masz gdzie przenocować?
- Nie, a co?
- Moja rodzina się nie zgodzi żebyś spał u nas, więc chodź znajdziemy ci coś w pubie - stwierdziła dziewczyna - tylko ostrzegam, że to najbardziej szemrane miejsce w całym mieście.
- Dobra, to idziemy.
                               Budynek pubu od zewnątrz sprawiał wrażenie jakby miał się rozpaść. Okna były częściowo pozabijane deskami. Po wejściu do środka nie było wcale lepiej. Brud i kurz pokrywały całą podłogę. W zasadzie gdy szczerbaty, łysy barman zaprowadził chłopaka do pokoju to można było poczuć się w miarę komfortowo. Mały i przytulny, tak można by w skrócie opisać tymczasowe mieszkanie Lena.
                               Od tej pory chłopak miał codziennie spędzać po kilka godzin dziennie w towarzystwie młodej czarodziejki, poznając przy niej uroki życia w czarodziejskim świcie. Jednak do wykonania misji Croucha droga była nadal daleka...