niedziela, 31 marca 2013

5. Cena prawdy



Rozdział 5
Cena prawdy


                               Na noc Tamara została odprowadzona do gospody dla podróżnych, gdzie van Nicolescu wynajął jej pokój aż do powrotu Lena z powierzonej mu misji. Sam przyszły szpieg dostał dodatkowe rozkazy do wykonania przed wyruszeniem na teren wilkołaków. 

                               Odwiedził już kramy, gdzie zakupił głównie prowiant, piersiówkę i bukłak na wodę. Następnie u zbrojmistrza miał zdecydować się na halabardę lub ogromny miecz, który trzeba trzymać obydwoma rękami. Wybrał halabardę, uprzednio przerabiając ją na guan- dao. Uzbrojony i zaopatrzony na wyprawę Tao miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia przed wyjściem. Mianowicie musiał odwiedzić Wokulskiego - jeszcze w nocy - i zabrać od niego listy uwierzytelniające go jako kupca. Dzięki temu powinien muc w spokoju szpiegować wilkołaki przez kilka dni.

                               Wokulski bez problemu zgodził sie wspomóc rumlandczyków w walce z okropnymi bestiami z Czarnolasu. Wręczył pisma Lenowi i dorzucił mu kilka towarów, które powinien sprzedać w Brzozowym Zamku.

                               Nad ranem Len wraz z młodym van Nicolescu opuścił twierdzę i ruszyli konno po wąskiej polnej dróżce do dzikiego lasu. Nie odczuwał żadnego strachu - w końcu będąc na Ziemi mierzył się z dużo groźniejszymi przeciwnikami, nie raz pozbawiając ich życia. I znów wróciły do niego te okropne wspomnienia. On jako tyran, bezwzględnie dążący do wymordowania swoich przeciwników, próbujący zabić swojego przyszłego najlepszego kumpla w Japonii. Potem znowu trafienie do tego dziwnego świata. Nie ma prądu, samochodów, lotnictwa i kolei, a zamiast tego istnieje magia i nie zawsze przypominające ludzi żądne krwi bestie. O nie, Len nigdy nie bał się o siebie, bardziej martwił się o Tamarę i jej los w twierdzy, kiedy będzie pozbawiona jego towarzystwa. Oczywiście nikomu nie wspomni o swoich obaw, nadal obowiązywała go maksyma mówiąca, że "serce ma z kamienia, a w jego żyłach płynie lód" - tylko czy na pewno? Wiele się zmieniło odkąd tu trafił. Praktycznie nikogo nie obraził, nie był cyniczny, może nieco nerwowy, ale nie było to coś przekornego tylko spowodowanego innymi uczuciami. Jakimi? Na to pytanie Len wolał by nie znać odpowiedzi. Nigdy przed nikim by sie nie prrzyznał, że może się o kogoś troszczyć czy opiekować tym kimś.

- Dalej pojedziesz sam - głos van Nicolescu wyrwał go z zamyśleń.
- Ok. Nadal prosto? - zapytał.
- Tak - odpowiedział blondyn - droga ma zakręty, ale ty jedziesz cały czas przed siebie, nie skręcaj, a trafisz bez problemów.
- Dam radę - odrzekł dumnie Len.
- Dobrze - zgodził sie młodzieniec - mimo to mam dla ciebie ostatnią rade.
- Słucham?
- Nie jedź galopem.
- Dlaczego? - spytał kompletnie zdziwiony Tao.
- Kupcy zwykle poruszają sie wolniej niż inni podróżni - wyjaśnił syn kapitana twierdzy.
- Zapamiętam - odrzekł Len.
- A więc żegnaj - pożegnał go van Nicolescu.

                               Po tych słowach odjechał z powrotem w kierunku Dzikich Pól. Len podążył dalej na swoim - pożyczonym rumaku. Z braku lepszego zajęcia zaczął obserwować zmiany zachodzące w otaczającym go krajobrazie. Początkowo - zaraz po opuszczeniu twierdzy - ścieżkę otaczały pola - istotnie wyglądające na dzikie. Porośnięte jakimiś roślinami, których rozpoznać nie potrafił Tao. Zdarzały sie pojedyncze drzewa przy wyrytej w trawie dróżce, ale głównie widać było zielona trawę prze końskich kopytach, a nieco dalej złociejące plony.

                               Kiedy rozstawał się  z młodym van Nicolescu nadal otaczały go pola, ale teraz cała ścieżka otoczona była jakby balustrada zbudowaną z drzew połączonych przez konary i końcówki gałązek. Z biegiem drogi coraz mniej było przez nie widać, aż w końcu otaczały go tylko drzewa, a poza tymi widać było tylko następne.

                               Lena dziwił fakt, iż do tej pory nie natknął się na żadną osadę czy to ludzką czy dzikich bestii. Z każdym kolejnym krokiem jego rumaka zaczął się z tego powodu coraz bardziej irytować. Przecież powinien natknąć się chociaż na jedną osobę czy też zwierzę, a tu nadal ani śladu żywej duszy. 

                               Z niepokoju rozłożył swoje guan- dao i opuszczając je jak do szarży jechał dalej. Wyglądało to jakby atakował przeciwnika, który jest na tyle daleko, że nie ma potrzeby puszczać konia galopem, ale też pilnuje się na wypadek gdyby jakiś niewidzialny wróg wyskoczył nagle spod powierzchni ziemi."Zaczynam wariować" - pomyślał. 

- STÓJ!
                                Czyjś krzyk przerwał podróż młodego Tao.
- Stój smarkaczu!
                               Tym razem Len zatrzymał konia  uniósł ostrze broni w górę. Rozejrzał sie wokół i nikogo nie potrafił znaleźć na horyzoncie - ani śladu człowieka.
- Gdzie jesteś?! - krzyknął w bliżej nieokreśloną stronę.
- Tutaj - odpowiedział mu dziwny podobny do psiego warczenia głos.

                               Nim Len zdążył się odwrócić poczuł wbijające sie w jego plecy azury, które uprzednio przedarły sie przez cienki materiał jego bluzki bez rękawów - która nabył przed opuszczeniem twierdzy w Dzikich Polach. Cos ciepłego i lepkiego zaczęło ściekać po jego plecach. "Krew" - pomyślał.
- Zejdź - rozkazał głos zza pleców - i rzuć broń na glebę.

                               Kiedy Tao nic nie zrobił poczuł drugi raz dzisiaj jak ostre jak sztylety pazury wbijają mu się - tym razem - między łopatki. Ból był silniejszy niż poprzednio, ale i rana stała się głębsza. Nie wiele myśląc rzucił sie do przodu, próbując uwolnić sie od szponów. Wyszło mu to mało zgrabnie, ale mimo tego nareszcie poczuł, że nic nie rani go. Gdyby jeszcze zatamować krwawienie...

- Jednak umiesz okazać szacunek szczeniaku - zakpił znów ten sam głos.

                               Tego było za wiele mogli go ranić, myśleć że są lepsi, ale nie będą deptać jego honoru. Co jak co, ale honor sobie ceni bardzo wysoko. Nie przedłużając zbytnio procesu myślenia ścisnął mocniej guan- dao i obrócił się.

                               Oczom Lena ukazał się przerażający widok. Ujrzał prawdziwego wilkołaka. Cały porośnięty był gęstą brązową sierścią. Z pyska wyłaniały się ostre jak brzytwy zęby - szczególnie przerażające wrażenie powodowały olbrzymie kły. Stwór stał na dwóch nogach. Miał wyraźnie różne od siebie stopy i łapy. Stopy przypominały ludzkie, natomiast łapy wyglądały jak dwa razy większe od ludzkich dłonie, pokryte gęstą, krótką sierścią. Wyłaniały się z nich 4 pazury sterczące wprost w górę oraz jeden odstający delikatnie w bok. Wszystkie ociekały krwią - jego krwią. Wilkołak miał małe czarne oczy i przekrwione białka w nich. Na twarzy widać było rozmaite blizny - zapewne po walkach ze współ bratańcami. 

- Czego sie gapisz człeczyno? - zawarczał potwór.
                               Len nie odpowiedział.
- Po kiego tędy jeździsz? - zapytał wilkołak.
- Jestem kupcem.
- Dokąd?
- Do Brzozowego ... - zaczął udzielać odpowiedzi Len, ale przerwał mu ponownie wilkołak.
- czym handlujesz?
- Sam zobacz - odrzekł.

                               Wilkołak podszedł bliżej i chciał zajrzeć do bagażu Lena, jednak uniemożliwiła mu to broń drzewcowa, którą Tao wbił mu jednym precyzyjnym ruchem między żebra. Bestia zaskomlała cicho i padła nieżywa na ziemie. "To już drugi odkąd tu przybyłem" - pomyślał osłupiony chłopak.

                               Nie myśląc dłużej wskoczył na konia i popędził dalej, nawet nie starając się zatrzeć śladów. Na horyzoncie widniał coraz widoczniej zarys niewysokiej murowanej budowli pomiędzy drzewami. Spostrzegł już kilku wilkołaków na murach - zapewne wojowników. 

                               Był to najdziwniejszy zamek jaki Len widział w życiu. Zamiast wysokich wieżyczek posiadał nieco podwyższone i poszerzone narożniki - tworzące niewysokie kwadratowe podia, otoczone ceglanym murem.

                               Bez problemów wjechał do zamku. Wnętrze tego różniło sie znacznie od Dzikich Pól. Z budynków znajdował sie tam tylko jeden wielki, będący w kształcie krzyża. Zajmował większą część placu pomiędzy murami, poza nim znajdowały się jeszcze tylko dwa budynki, z których jeden - jak głosił napis nad nim - był miejscem gdzie odbywał sie handel, a drugi spichlerzem. Całość była bardzo zaniedbana i zbudowana w dużej mierze z drewna, wyjątek stanowiły mury. 

- Kim jesteś? - zapytał wilkołak. Podobny do tego, którego zabił uprzednio Len - z tym wyjątkiem, że ten był ubrany w cos na kształt munduru.
- Kupiec - powiedział chłodno Tao i pokazał odpowiedni glejty wilkołakowi.
- Jedź.

                               Bezproblemowo trafił do miejsca handlu - "Rynku pod dachem" - jak nazywali to miejsce obecni tu handlarze - w głównej części kupujący i sprzedający niewolników. Len sprzedał co miał do sprzedania i ruszył do części sypialnej. 

                               Zasnął, kiedy tylko położył sie na łóżku. Jego sen był twardy, nic nie mogło go obudzić. Na nieszczęście handlujący wśród wilkołaków nie ludzi zbyt uczciwych. Upewniwszy się, że Len się nie obudzi, okradli go pieniędzy i przedmiotów, które miał ze sobą - pozostał mu tylko miecz, który był przygnieciony ciężarem leżącego na nim złotookiego.
                               Nad ranem Len obudził się dziwnie lekki. Nieco ociężałym krokiem poszedł w kierunku drzwi. Jeśli ma tu coś poszpiegować to odpowiedni do tego czas jest tylko nad ranem i w środku nocy, kiedy większość ludzi śpi. Obszedł cały "Rynek pod dachem" i nie znalazł tu nic ciekawego. Po powrocie do kwatery odkrył kradzież. Nie mal natychmiast udał się z tym odkryciem do wilkołaków.
- Okradli mnie! - warknął do pierwszego napotkanego pół człowieka- pół wilka.
- Nic mi do tego - odrzekł lodowatym głosem tamten.
- I za to ryzykowałem handel z wami?!
- No - burknął wilkołak.
- Zapchlony kundel - warknął Len przez zaciśnięte zęby i odszedł nim do strażnika dotarła treść tych słów.

                               Resztę dnia spędził na bezowocnym pytaniu kupców o ślady jego ekwipunku. Nikt nic nie wiedział, ale chłopak odnosił wrażenie, że po prostu nie chcą mu nic powiedzieć albo sami brali w tym udział. Wobec tego Len kręcił sie po całym zamku - rzekomo szukał swoich towarów - w poszukiwaniu wszystkiego co było mu potrzebne do sporządzenia raportu dla kapitana van Nicolescu.

                               Na poszukiwaniach spędził tydzień, żywiąc sie tym co udało sie zdobyć w okolicznych lasach lub wymusił na innych kupcach. Cały jego dobytek stanowiły kartki i pióro z kałamarzem - służące do pisania raportu oraz Miecz Błyskawicy. 

                               Po kilku kolejnych dniach coraz trudniej było utrzymać pozory dla pozostania w zamku, więc Len zdecydował sie na manewr ostatniej szansy. Zdecydował sie przedostać do najpilniej strzeżonej części zamku w celu potwierdzenia zdobytych do tej chwili wiadomości.

piątek, 29 marca 2013

4. Dzikie Pola



Rozdział 4
Dzikie Pola

                        Mijając wartowników wjechali na zamkowy dziedziniec. jasno świecące promienie słoneczne odbijały się w szklanej obudowie budynku, wyglądającego jak szklarnia. Wewnątrz murów znajdowało się dość sporo budynków - ale jak dowiedział się później Len jest to największa tego typu budowla w Rumlandi.
- Co to za budynki? - spytał Tao.
            Na pytanie te odpowiedział Wokulski nazywając kolejne budynki. Pod każdym z murów znajdował się budynek. Centrum dziedzińca stanowił zamkowy ratusz i stercząca w górę z niego wieża. Pod północną ścianą znajdowały się drewniane, niewysokie budynki. Kupiec nazwał je warsztatami, w których działają zbrojmistrze, płatnerze i inni ludzie wytwarzający bronie i uzbrojenie. Na przeciw były olbrzymia stajnia i spichlerz z zapasami na wypadek oblężenia przez wroga armię. Przy wschodniej bramie istniała karczma z gospodą dla podróżnych oraz kilka kramów kupieckich - prowadzących handel w tej ostatniej twierdzy przed Czarnolasem. Naprzeciw zbudowane zostały kwatery dla wojowników oraz mieszkania zamkowej służby. Dodatkowo w każdym narożniku były studnie.
- No to pora się rozstać - rzekł Wokulski kiedy zatrzymali się pod kramami kupców.
- Tak - zgodził się Tao - Długo pan tu zostanie?
- Myślę, że kilka dni i ruszam dalej - odparł kupiec.
- Podróżuje pan jeszcze dalej? - wtrąciła Tamara, a jej policzki natychmiast pokryły się szkarłatnym rumieńcem.
- Och tak. Mam jeszcze parę interesów w głębi puszczy.
            Po tej wymianie zdań Len i Tamara udali się prosto do zamkowego ratusza. Była to duża budowla - posiadała 4 piętra i wieżę. Po przekroczeniu drzwi zdali sobie sprawę, że tak na prawdę to jeszcze nie wiedzą czego lub kogo mają tu szukać. Z tego powodu postanowili zatrzymać pierwszą lepszą osobę i zapytać ją gdzie znajduję się jakiś zarządca twierdzy lub inna osoba odpowiadająca za zarządzanie Dzikimi Polami. Idąc korytarzem mijali wiele komnat, ale na pukanie w drzwi ze środka nie odpowiadał żaden głos. Lenowi wydało się to dziwne, iż nikt nie pracuje. Przecież powinno być już południe, a wtedy każdy poważny urzędnik jest w pracy. Po sprawdzeniu wszystkich komnat, zdecydowali sie udać na 1 piętro. Zbliżając się do schodów usłyszeli tupot kilkudziesięciu butów gdzieś na górze. Pospiesznie wycofali się pod najbliższa ścianę chcąc uniknąć stratowania przez nadciągających ludzi, jednak nic takiego się nie stało. Echo dawało nadal znać, że ktoś schodzi, ale stopniowo stawało się coraz bardziej ciche aż w końcu na schodach pojawiły się sylwetki zaledwie kilku mężczyzn i dwóch kobiet w długich śnieżnobiałych sukniach.
- Kim jesteście? - zawołał jeden z mężczyzn. Był to młody blondyn o dużych brązowych oczach i wąskich źrenicach. Twarz miała ostre i wyraźne rysy, a podbródek był podwójny. Młodzieniec miał wyraźne kilka kilogramów nadwagi.
- Podróżni - odpowiedział głośno Len .
- Dokąd zmierzacie? - powtórzył ten sam blondyn.
- Do dowódcy zamku - odparł zaczepnie złotooki.
- Jestem jego synem - zaszczebiotał dumnym tonem młodzieniec - ojciec jest zajęty, ale mogę go zastąpić.
- Dobrze - zgodził sie Len.
            Obywatele zamku zeszli na dół i rozeszli się po swoich komnatach, a młody blondyn prowadził podróżnych do swojej komnaty, która znajdowała się pod przeciwległą ścianą - na samym końcu korytarza. Młodzieniec wyjął z kieszeni stary, wysłużony klucz i otworzył drzwi na oścież. Zaprosił gości do ciemnej komnaty. Zapalił świece na biurku i wskazał gestem na fotele stojące w okolicach małego okienka. Sam zajął miejsca na obszernym fotelu, obitym perkalem za masywnym dębowym biurkiem.
- Więc w czym mogę wam pomóc? - zapytał, kiedy już usiedli.
- Chcielibyśmy zapytać czy słyszałeś coś o miejscu znanym jako Ziemia? - wypalił Len.
- Zapytać pana - poprawił go młodzieniec. Co natychmiast zirytowało Tao, jako że różnica wieku pomiędzy nimi to co najwyżej kilka lat, to nie widział potrzeby żeby mówić do blondyna per pan skoro ten mówił do niego na ty.
- To słyszał pan? - spytała Tamara, przeczuwając, że Len może odburknąć zaraz coś co narazi ich na kłopoty.
- Jasne, że tak - odpowiedział blondyn uśmiechając się ironicznie.
- Więc? - zachęcił go tao do dalszych wyjaśnień.
- Więc jesteśmy na planecie znanej jako Ziemia - powiedział niezwykle szybkim tempem blondyn.
- Czyli nie opuściliśmy Ziemi - zwrócił sie do przyjaciółki Len.
- To jak to możliwe, że jesteśmy na jakimś nieznanym nikomu kontynencie? - spytała.
- Nie wiem - odrzekł Len - zaraz zapytamy go.
- Nie rozumiem o czym mówicie - powiedział mieszkaniec zamku.
- Słyszał pan coś o Chinach, Europie, Azji albo Japonii? - zapytał Len.
- Nie.
- A o szamanach, czarodziejach czy wilkołakach?
- O szamanach nie.
- A o tamtych? - dopytywał Tao.
- Jasne. Mieszkają w Czarnolesie.
- To by wiele wyjaśniało - rzekł sam do siebie Len - chyba trafiliśmy do jakiegoś innego wymiaru - zwrócił sie do Tamary - teraz musimy tylko jeszcze dowiedzieć się jak wrócić!
- Czy wy się dobrze czujecie? - zapytał blondyn, patrząc przerażonym wzrokiem na dziwnych podróżnych.
- Po raz pierwszy odkąd tu trafiliśmy czujemy się dobrze - odpowiedział Tao.
- To może wyjaśnicie mi o co wam chodzi?
- I tak nie zrozumiesz - burknął Len, dając wyraz mściwej satysfakcji.
- Może jednak?
- Już nie upominasz się o zwracanie per pan? - zadrwił.
- Jesteś bezczelny! Nie wiesz co mogę zaraz rozkazać wam zrobić przybłędo! - wybuchnął blondyn wymachując rękami.
- Spróbuj szczęścia grubasku - drwił dalej.
- Jak śmiesz?! - ryknął blondyn i wydobył sztylet spod blatu biurka. Wziął zamach i wymierzył cios wprost w gardło Lena. Błysnęło srebro ostrza w lekkim świetle świec i sztylet uderzył w ścianę.
            Len ściskał lewą ręką blondyna za nadgarstek, a drugą trzymał podpartą na własnym żebrze. To właśnie tą dłonią przed paroma sekundami wybił ostrze z ręki blondyna.
- Chcesz dalej walczyć? - zapytał Len. Prawą ręką wydobył zza pasa złożony Miecz Błyskawicy i rozłożył go, przykładając ostrze do gardła urzędnika.
- Nie - wydukał tamten.
- To powiedz nam kto słyszał coś o tym o co pytałem - zaproponował chłodnym głosem Len.
- Może ojciec- szepnął blondyn.
- Prowadź - rozkazał Len.
            Przerażony blondyn prowadził kłopotliwych interesantów kolejnymi korytarzami w górę. Len schował ponownie złożony miecz zza pas i szedł tuż za przewodnikiem. Tamara trzymała się wiernie tuż obok przyjaciela.
- Daleko jeszcze? - spytał groźnie Tao.
- Juz tuż, tuż.
            Przeszli jeszcze jeden korytarz i po ostatnich schodach dostali się na ostatnie piętro budynku. Teraz kolejnym korytarzem dostali się przed ozdobne drzwi - wmontowane w nie były kamienie szlachetne m.in. rubiny, szmaragdy i duży brylant tuż nad kołatką. Blondyn uderzył nią dwa razy, po czym zrobił krok do tyłu.
- Kim jesteś? - rozległ sie przestraszony głos zza drzwi.
- To ja ojcze.
- Wejdź - odparł już spokojniejszym głosem ktoś zza drzwi. Blondyn otworzył drzwi.
           Po przekroczeniu progu znaleźli się w o wiele przytulniejszym pokoju niż poprzednio. Ściany zbudowane były z czerwonych cegieł. Wisiały na nich obrazy, przedstawiające portrety jakichś ludzi - z pewnością ważnych w historii tego kraju lub co najmniej zamku. Poza portretami wisiał jeszcze jeden pejzaż. Pomiędzy obrazami stały biblioteczki, wypełnione po brzegami książkami o różnej tematyce - Len spostrzegł m.in. poradnik jak walczyć z orkami, zbiór praw, wielką książkę o tytule "Instrukcje w razie najazdu bestii różnorakich" oraz jeszcze grubszą - z nieco popękanym grzbietem - "Historię Rumandii". Ojciec blondyna miał taki sam kolor włosów - choć przyprószonych siwizną - i oczu. Był wyraźnie chudszy i nosił ozdobne szaty zamiast ciemnych kontusza i żupana jak jego syn.
- Co to za ludzie? - zapytał.
- Podróżni - odparł syn.
- Nie mogłeś sam im pomóc? Mówiłem ci, że jestem bardzo zajęty przygotowaniami do.. - tu urwał zerkając na Lena - do sam wiesz czego - dokończył kulawo.
- Wiem, ale... - zaczął syn, jednak ojciec mu przerwał mówiąc:
- ... żadnych ale. Skoro już jesteście to pomogę jak tylko będę mógł - powiedział z dobrotliwym uśmiechem - Słucham.
- Pański syn powiedział nam, że mógł pan coś słyszeć o świecie, z którego pochodzimy... - zaczął Tao.
- Co to znaczy "świat, z którego pochodzimy"? - przerwał pytaniem dowódca zamku.
- Pochodzimy z Azji - wyjaśniła Tamara.
- Azja... Azja... nigdy o czymś takim nie słyszałem. Strasznie małe to musi być, to jakieś małe miasto na zachodzie? - zapytał zaintrygowany mężczyzna.
- Przeciwnie to największy kontynent na Ziemi - wyszeptała cichutko Tamara.
- Łżecie. Nie ma takiego kontynentu!
- Jest, ale nie na tej Ziemi - warknął Len.
- Nie rozumiem.
- Sądzę, że w jakiś nieznany sposób przenieśliśmy się z tamtego świata do tego - wyjaśnił Tao.
- Tamtego? - zapytał syn.
- Naszego - objaśniła Tamara.
- No cóż, czytałem kiedyś o czymś takim jak przenoszenie się ze świata jako to powiedzieliście? Waszego do naszego.
- Na prawdę?
- Ależ tak. Tylko nie pamięta, w jakiej to były księdze - powiedział odrobinę zawstydzonym tonem mężczyzna.
- Jakoś mnie to nie dziwi - zakpił Len.
- Lenny - skarciła go przyjaciółka.
- No dobra już dobra. Pomoże nam pan?
- Jak?
- Chcę wiedzieć jak, dlaczego i po co tu trafiliśmy oraz jak wrócić - wyjaśnił Len.
- Zgoda poszukam informacji o tym, ale coś za coś - odrzekł siwiejący mężczyzna.
- Co mamy zrobić? - zapytał bojowym głosem Len.
- Och nie ma potrzeby się denerwować - powiedział przesłodzonym głosem syn.                             
- Panienka nie musi robić nic, natomiast ty... Ty w czymś nam pomożesz - powiedział tajemniczo ojciec.
- Dowiem się co mam zrobić? - wybuchł Len, który nie lubił takiego owijania w bawełnę.
- Tak. Widzisz potrzebujemy szpiega. Zwiadowcę, który doniesie nam o poczynaniach naszych wrogów - wyjaśnił mężczyzna.
- Gdzie tu jest haczyk?
- Pójdziesz do nich sam - odpowiedział.
- Nie znam drogi.
- Fakt - zgodził się mężczyzna - dostaniesz przewodnika, który poprowadzi cię do końca bezpiecznej drogi, a dalej już idziesz sam.
- Nim sie zgodzę musimy ustalić parę drobiazgów - powiedział Tao.
- Słucham.
- Po pierwsze dla kogo pracuję, po drugie dokąd mam iść... - zaczął wyliczać Len.
- Spokojnie. Już tłumaczę. Jestem Denis van Nicolescu, kapitan Twierdzy Dzikie Pola. Wysyłam cię do Czarnolasu, do Wilkołaków - wyjaśnił pan Denis.
- Do wilkołaków? - powtórzyła przerażona Tamara.
- Tak, a dokładniej pójdziesz do ich najbliższego zamku.
- Zgadzam się - zakończył dyskusję Len, mimo że jego mina zdradzała oznaki niepokoju.
- Wspaniale. Mój syn jutro poprowadzi cię do właściwej drogi do Zamku Brzozowego.